piątek, 21 marca 2014

Capitulo Cuatro "Listy i zdjęcia, oczy zapłakane, trudne pytania ciągle te same..."


Dla przecudownej kornelii80 Co tu dużo pisać.. Za to, że jesteś i czytasz <no i oczywiście komentujesz> misiu kochany! Za to, że mnie podnosisz na duchu i w trudnych sytuacjach twoje słowa mnie pokrzepiają...
***


- Witaj Esmeraldo - ucałowała policzek pięknej Argentynki. Zajęła swoje miejsce poprawiając klamrę utrzymującą ciemne loki w ryzach. Było wcześnie, słońce dopiero wschodziło. Promienie wpadły przez okno kawiarni tworząc na ścianie złotawą poświatę. - Cieszę się, że przyszłaś.

- Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - szatynka usiadła na przeciwko kobiety posyłając jej przy tym ciepły uśmiech. Upiła łyk uszykowanej wcześniej kawy. - Zmartwił mnie twój telefon, Penelope. Wszystko w porządku? - na czole Esmeraldy pojawiła się ledwo zauważalna zmarszczka.
Zmieszana Hiszpanka odwróciła wzrok. Podrapała się nerwowo po karku po czym splotła dłonie opierając je na kolanach.
- Potrzebuję pieniędzy. - zacisnęła usta w wąską linię.
Argentynka ponownie przytknęła filiżankę do ust. Spojrzała na przyjaciółkę. Siedziała cicho z kamiennym wyrazem twarzy.
- Ile? - spytała.
- Dziesięć tysięcy peso.
Szatynka westchnęła głośno patrząc na kobietę szeroko otwartymi oczami.
- Penelope, to mnóstwo pieniędzy.

- Wiem - odparła udając, że suma nie robi na niej wrażenia. Jednak w oczach miała strach. Bała się. Musiała pilnie zdobyć pieniądze.
- Poproś ojca. Mówiłaś, że jest...
- Nie może o niczym wiedzieć! - przerwała podnosząc głos. Nerwowo się rozejrzała po czym kontynuowała szeptem - Wiesz doskonale, po co mi te pieniądze.
Chwila ciszy. Zapach cynamonu unoszący się  w pomieszczeniu stał się nagle niezwykle duszący, aż zapierało dech w piersi. Słońce było już coraz wyżej nad horyzontem, a w kawiarni z każdą minutą zjawiało się więcej osób.

- Musisz mi pomóc Esme. Błagam, powiedz co robić. - błagała Hiszpanka desperacko świdrując przyjaciółkę błękitnymi tęczówkami. Wyglądała na przemęczoną, jakby cała sytuacja wyczerpywała ostatki sił młodej osoby. Zapadnięte oczy wydawały się ogromne w drobnej twarzy. Usta miała spierzchnięte i popękane. Nie przypominała siebie.
- Spokojnie - uścisnęła serdecznie dłoń przyjaciółki - Najpierw ustalmy plan działania. Wybrałaś już miejsce gdzie chcesz to zrobić?
Penelope otarła łzy, które podczas rozmowy zaczęły spływać po jej bladych policzkach.
- Tak. Za tydzień lecę do Hiszpanii.
- Dobrze. A rodzice?
- Myślą, że jadę do znajomej. Inme obiecała, że będzie mnie kryć.
Wszystko było już załatwione. Została tylko zapłata. Hiszpanka poprawiła czuprynę, która zaczęła opadać na czoło. Ciemne loki nie były już tak gęste jak przed czterema miesiącami, straciły cały połysk.
Esmeralda wzięła głęboki oddech, poprawiła spódnicę, po czym sięgnęła do torebki. Delikatnie ułożyła na stole szarą kopertę przesuwając ją w stronę przyjaciółki. Dziewczyna wlepiła w Argentynkę zapłakane oczy, które odzyskały nieco z dawnego niebiańskiego blasku.
- Nie mogę - odsunęła podarek kręcąc głową przecząco.
- Nie sprzeczaj się. To rozwiąże wszystkie twoje problemy.
- Zarobię...
- Będzie już za późno. - koperta ponownie wylądowała przed twarzą Penelope. - Już jest ryzyko. Nie przyjmuję odmowy.
- Jak ci zwrócę taką kwotę?
- Nie musisz - wzruszyła ramionami - Traktuj to jako spłatę długu.
Uśmiech brunetki był wart nawet dwa razy tyle. Przez chwilę znów była sobą, dawną młodą kobietą cieszącą się życiem. Szatynka odwzajemniła gest przyjaciółki, po czym zarzucając torebkę na ramię zaczęła kierować się do wyjścia.
- Esmeraldo! - zawołała za Argentynką. Piwne tęczówki ponownie spojrzały na Penelope - Dziękuję. Naprawdę. Za dwa tygodnie wrócę i znowu będę tą samą dziewiętnastolatką. Będzie tak jak kiedyś.
Blady uśmiech rozświetlił twarz sztynki.
- Wiesz, że tego nie pochwalam. Przemyśl to. - uścisnęła brunetkę. Cichy stukot obcasów przedarł się przez gwar panujący wewnątrz pomieszczenia. Opuściła kawiarnię.
- Już przemyślałam Esmeraldo...


 

"Na dnie też można znaleźć piękne skarby, często bardzo cenne i nietknięte. Są, ponieważ ktoś o nich zapomniał lub odrzucił. Czasami warto zajrzeć we 'własne dno'..."

Wpatrywała się w fotografię. Ciemne loki spięte klamrą, gdzieniegdzie wpięte stokrotki. Błękit oczu, najpiękniejszy, najczystszy z błękitów. Mały nosek, pełne malinowe usta. Blada cera.
Zdjęcie wyblakło dopadnięte upływem lat, jednakże kobieta wydawała się być tak realna. Zupełnie jakby stała tam, przed Natalią.
Jest piękna...

Mogła mieć na oko osiemnaście lat, może dziewiętnaście. Wyglądała dojrzale, a zarazem bardzo młodo. Drobną twarzyczkę naznaczoną lekkimi piegami rozjaśniał dziecinny uśmiech rażący bielą zębów. Różana sukienka sięgająca do kolana falowała na wietrze wśród kolorowych jesiennych liści.
Pasuje tu. Jest niczym królowa jesieni.

Odwróciła fotografię odczytując rozmazany napis.


20/wrzesień/1997
"Skoro nie można się cofnąć,
trzeba znaleźć najlepszy sposób,
by pójść naprzód"
Penelope

Penelope... Penelope... Penelope...
Słyszała to imię nieraz, jednak tego dnia stało jej się niewiarygodnie bliskie. A przynajmniej powinno się stać. Nigdy nie czuła więzi z matką, jeszcze za życia niezbyt interesowała się córką. Zawsze tylko Lena. Przynajmniej tyle wiedziała od ojca. Cóż, nie ukrywając kobieta zmarła przedwcześnie, więc obraz Penelope powstał w głowie Hiszpanki na podstawie opowieści snutych przez rodzinę.
Szczerze myśl o matce nie wzbudzała w niej żadnych uczuć. Nie kochała kobiety, nawet jej nie lubiła. Była dla niej zupełnie obcą osobą.
Nie chciała cię...
Hector Perdido często mówił o miłości, jaką jego ukochana darzyła córki. Mimo zapewnień o matczynej trosce Natalia znała prawdę. Kłamał. Kłamał jak cała rodzina. Była niechcianym dzieckiem, wiedziała o tym.
Spojrzała na zegarek.
Trzeba iść.
Wetknęła fotografię między strony książki. Nie chciała pamiętać, myśleć o odrzuceniu przez własną matkę.
Wstała z ławki kierując się w stronę Studia.
Odeszła.

"Mam wrażenie, że miłość ode mnie ucieka, jakby nie czuła się mile widziana. A jednak jeżeli przestanę myśleć o miłości, będę niczym."

Przestał już wierzyć w miłość.
Od kiedy pamiętał zawsze był otwartym chłopakiem, którego historia pełna była prostych krótkotrwałych zadłużeń. Gdyby ktoś nagle zechciał spisać nazwiska wszystkich dziewcząt, do których Maxi wzdychał, na pewno jedna kartka nie wystarczyłaby. Faktycznie, dużo miał już obiektów swojej "miłości".

Tylko czym tak właściwie jest miłość?
Coraz częściej zadawał sobie to pytanie. W sumie nic dziwnego. No bo czy miłością można nazwać krótkie zauroczenie trwające maksymalnie tydzień? Albo związek, po którym nie czuł tęsknoty, bólu, smutku? Nie czuł kompletnie nic.
Bez miłości jego świat był niczym. Nie czuł się wyjątkowo. Był przeciętnym nastolatkiem, który pragnął poznać kogoś, kto wypełni pewnego rodzaju pustkę w jego sercu.
Świat wokoło nie miał barw, był tylko zwykłym światem. 

Przyjaciele nie dawali już takiej radości - byli tylko przyjaciółmi.
Muzyka nie była już magiczna - była tylko muzyką...

Kiedyś przy każdym usłyszanym dźwięku znajdował się w innej krainie, w wyidealizowanym poglądzie Ziemi, po której stąpał. Każda nawet najmniejsza nuta przesiąkała magią, unosząc chłopaka wysoko, do nieba. Kiedy tańczył... Był tylko on, on i melodia. Nic więcej się nie liczyło. 
Tęsknił za tym. Cholernie tęsknił. Ale nie mógł już do tego wrócić, choć całym sobą, każdą komórką ciała próbował ponowić więź. Nie udało się. Z początku nie rozumiał, nie wiedział co się dzieje. Jakby ktoś odebrał mu cząstkę serca oddając już wyczerpaną.
Cała magia zniknęła.

I nagle, jak najgorsza zmora, jaką mógł w tym momencie zobaczyć, Francesca. Z ogromnym uśmiechem siedziała na kolanach Marco obejmując chłopaka. Prawie nie rozmawiali wpatrując się w głębokie otchłanie swoich dusz, zwane również oczami. Wyczytywali z nich wszystko. Z każdym dniem poznawali się coraz bardziej, co tylko potęgowało ich miłość. Codziennie zakochiwali się w sobie na nowo, pogłębiając łączącą ich dotychczas więź. Stykali się czołami, ich usta dzieliły centymetry.
Nie mógł dłużej patrzeć. Byli jego przyjaciółmi i uwielbiał ich, ale te całe związki...
Odwrócił głowę. No i proszę. Znów to samo. Drobnymi dłońmi wtulała się w tors Verdasa, któremu, oczywiście, to nie przeszkadzało. Otulał drobną sylwetkę Violetty, tak nikłą przy jego postaci. Trwali w uścisku, jak w najpiękniejszej bajce, napawając się swoim zapachem, bliskością.
Nie potrafił patrzeć. Każdy taki widok przyprawiał go o mdłości, przepełniając przy okazji smutkiem. Ponownie odwrócił wzrok.

To chyba jakieś kpiny!
Los dzisiaj był wyjątkowo okrutny. Szli przez trawę trzymając się za ręce. Byli tacy szczęśliwi, aż ta cała radość tryskała na boki. Ich dłonie tak idealnie do siebie pasowały, jakby byli dla siebie stworzeni. Chociaż Camila zerwała już kilka razy z Brodueyem, wszyscy wiedzieli, że nie wytrzymają bez siebie zbyt długo. W pewnym momencie ich spojrzenia znów się połączyły tworząc idealne odzwierciedlenie uczucia, jakim siebie nawzajem darzyli. I te czułe słówka...
Aż na kilometr ta cała słodkość była wyczuwalna.

Ble!
Chociaż myśli były mylne i z każdym widokiem okazywanej miłości odczuwał mocne skurcze żołądka, wiedział, że chce kochać. Chciał tego jak niczego bardziej na calutkim świecie. Pragnął zaglądać w czyjąś duszę, napawać się bliskością, trzymać cudzą dłoń tak idealnie pasującą do jego własnej.
Niestety to tylko marzenia. Obraz nadziei rodzący się w jego umyśle został dopadnięty szponami rzeczywistej samotności.
Świat stracił barwy.
Przyjaciele byli tylko przyjaciółmi.

A muzyka tylko muzyką...

"Czekanie sprawia ból. Zapomnienie sprawia ból. Lecz nie móc podjąć żadnej decyzji jest najdotkliwszym cierpieniem."


I tak właśnie żyli
Obok siebie
Stale się mijając.
Nie zwracając uwagi na drobne spojrzenia.
Z oczami zamglonymi wzajemną nienawiścią.
Nie widzieli siebie,
Tego, jak bardzo są do siebie podobni,
Jak oboje pragną bliskości,
Ona - samotna
On - zagubiony.

Jednak jak wszyscy dobrze wiemy jesteśmy tylko marionetkami.
Małymi laleczkami...
Nie mamy własnej woli.
Nie mamy wpływu na przyszłość.

Nie mamy możliwości ucieczki...
Choć wszystko wydaje się podlegać naszym wyborom,
To właśnie my podlegamy potędze.

Potędze, która kierując się własnymi zachciankami pociąga za sznurki.
Mści się tworząc swój własny spektakl.
Przewrotny los...
Nie ma litości,
ale jest sprawiedliwy.
I postanowił wynagrodzić dwójkę ludzi tak długo znoszących cierpienie...




"Wierz mi, są dusze dla siebie stworzone.
Niech je w przeciwną los potrąci stronę,
One, wbrew losom, w tym lub tamtym świecie,
Znajdą, przyciągną i złączą się przecie..."
~Aleksander Fredro


***
No i skończone :) W końcu przechodzimy do Naxi, cieszycie się?? 
Ten rozdział był pisany przy wspaniałej, cudownej i niezastąpionej powieści Johna Ronalda Reuela Tolkiena "Hobbit". Natchnęło mnie, nie ukrywam :)
Co prawda nie jest tak jak chciałam, ale cóż.. Trudno się mówi!
Mam nadzieję, że mi wybaczycie jakość i długość rozdziału, ale co tu dużo mówić. Miałam dzisiaj dopisać jeszcze jakąś część, ale wyjrzyjcie no tylko za okno! Aż rolki do mnie przemawiają!
Czekam, aż skomentujecie to, tamto.. Na górze.. :)
Do następnego!
Ana J.




4 komentarze:

  1. Specjalna dedykacja dla mojej osoby? Nie zasłużyłam na takie wyróżnienie, aczkolwiek bardzo dziękuję, kocham cię. ♥
    Rozdział wyszedł ci niesamowicie, naprawdę.
    Zawsze staram się napisać coś w miarę sensownego, ale niedawno wróciłam do domu, co skutkuje wykończeniem...
    Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :)
    Sorry, ale nie mam humoru się rozpisywać ;(
    Co nie umniejsza jakości twojego dzieła ;)
    Oby tak dalej, czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Usmiecham sie, potem leca mi lzy, a potem jestem w zadumie. To wlasnie robi ze mna Twoje dzielo. Jak Ty to robisz, ja sie pytam?! I wiem jak to jest- do mnie tez "przemawia pogoda za oknem ;)". Normalnie, nie potrafie opisac Twojego geniuszu. Czekam na nastepny i pozdrawiam ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest przecudowne czekam na nexta ♡ ♥ ♡

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy