wtorek, 30 września 2014

LBA (Serio?)



Zostałam nominowana przez VeroVero. Bardzo dziękuję, choć nie zasłużyłam :)

1. Jak masz na imię?
Ania, Anna.. Pozostawiam do wyboru.
2. Ile masz lat?
Piętnaście.
3. Ulubione zwierzę?
Od zawsze kocham konie :)
4. Jaka paranormalną moc chciałabyś mieć?
Od zawsze chciałam móc się teleportować. Moi przyjaciele rozsiani są po całej Polsce, to umożliwiłoby mi spotykanie się z nimi :)
5. Ulubiony zespół?
Tu się waham. Od kiedy pamiętam kochałam Linkin Park, ale od jakiegoś czasu najwięcej słucham Three Days Grace, od razu skradli moje serce <3
6. Ulubiony/na wokalista/tka?
Hmm... Mało słucham takich pojedynczych wokalistów, więcej zespołów. Dosyć lubię Emeli Sande, ale to chyba na tyle :)
7. Ulubiona piosenka?
Mam kilka <wymienić?> Jeszcze niedawno "Wake me up" Avicii, teraz (wciąż) "My immortal" Evanescence, "Never too late" Three Days Grace, "Numb" Linkin Park.
8. Ulubiony cytat?
Kiedyś miałam cytat Jamesa Frey'a, a teraz nie mam ulubionego. Jest dużo cytatów, które mi się podobają :)
9. Jakie blogi polecasz? (max 8)
Wszystkie znajdują się tutaj. Jest ich więcej niż 8, ale nie potrafię wybrać, wśród tych pięknych perełek...
10. Ulubione książki?
"Milion małych kawałków" Jamesa Frey'a
"Gwiazd naszych wina" Johna Greena
11. Pora roku, którą uwielbisz i dlaczego?
Wiosna chyba... Kocham kwiaty, a wtedy kwitnie ich najwięcej :) 

Chyba wszystko :)
Nikogo nie nominuję, nie kontynuuję zabawy :)
Jeszcze raz bardzo dziękuję!
Ana Julia

wtorek, 23 września 2014

Capitulo Doce "Teraz znowu próbujemy po prostu przeżyć"



Dla Aci, mojego osobistego słoneczka.





Minuty zamieniały się w godziny, godziny w dni, dni w tygodnie...
Czas mijał, a żadnych wiadomości nie było. Jakby dziewczyna nagle zniknęła z powierzchni Ziemi zostawiając po sobie tylko to jedno jedyne zdjęcie, na którym jeszcze jest szczęśliwa. Nieraz próbowała dzwonić, ale w słuchawce zawsze słyszała ten sam delikatny sopran "Nie mogę teraz odebrać telefonu..." i tak dalej. Nie oddzwaniała, nie odpisywała na maile ani listy. Nieraz wykręcała też numer Inme - drobniutkiej blondynki w średnim wieku - bez skutku. Gdyby była pięcioletnią dziewczynką pomyślałaby, że przyjaciółka stała się kartą przetargową dla kosmitów, byle by tylko nie przybyli z tą swoją dziwną niszczycielską siłą. Gdyby była nastolatką (choć była, ale nad wyraz dojrzałą) pewnie wpadłaby na pomysł prawdziwie epickiego romansu z Hiszpanką w roli głównej. I nie martwiłaby się, bo w każdej sytuacji miałaby jakiekolwiek wytłumaczenie. Ale cóż, niecały miesiąc wcześniej skończyła tę symboliczną dwudziestkę, co odznaczało się bezsensownym stresem i zamartwianiem. 
Przed oczami migały jej same najgorsze scenariusze, choć niektóre nawet nie miały szans się spełnić. Penelope była nieodpowiedzialna, może trochę szalona, ale zawsze zachowywała powagę w sprawach ważnych. I to do samego końca załatwienia tych spraw. Tymczasem telefon milczał, a wśród kopert nie zauważyła dobrze znanego pochyłego pisma. Żadnego odzewu.
Aż do dnia, w którym siedząc kolejny wieczór sama w domu i oglądając nudne komedie, usłyszała dzwonek do drzwi. I choć dawno straciła nadzieję, od razu wiedziała kogo zobaczy. Kartę przetargową kosmitów, ofiarę ulotnego zauroczenia. Nie myliła się. 
- Penelope? - spytała ocierając zmęczone powieki. Zjawa stojąca na progu nie przypominała dziewczyny. Zapadnięte oczy straciły cały błękit, cera zszarzała. Włosy ukryła pod chustą, pewnie nie zostało ich zbyt wiele. Wargi miała spierzchnięte i popękane do krwi. Dalej napotkała wzrokiem dwa sterczące obojczyki i dłoń opartą na okrągłym brzuchu, spod którego wystawały dwie patyczkowate nogi. Schudła kolejne parę kilo.
- Witaj Esmeraldo - wygięła wargi w cieniu dawnego uśmiechu, choć przez chwilę przypominając siebie. Zniknęła gdzieś między poduszkami kanapy głośno wydychając powietrze z ust. Piłkowaty brzuch nie pasował do anorektycznego ciała. 
Spojrzała na przyjaciółkę unosząc brwi. Penelope zachichotała nerwowo.
- Jak widzisz aborcja się nie udała - miała taki zachrypnięty głos.

- Si te sientes perdido en ningun lado... - nuciła melodię siedząc znowu w terrorystycznym więzieniu pełnym niespełna rozumu robotów. Bo tak się zachowywali, jakby mózg zastąpiła im skomplikowana wiązanka elektronów i innych takich. A Angie była jak ta właśnie terrorystka, która najwyraźniej nie miała zamiaru zapomnieć Natalii ostatniego zdarzenia obserwując jej sylwetkę nienawistnym spojrzeniem. Nigdy nie widziała, by pogodna nauczycielka-hipis miała taki gniew w oczach. Albo tak długo chowała urazę. 

Kolejna lekcja oznaczała kolejną bezsensowną paplaninę o niezwykłości ludzkiej duszy czy czegoś tam. I oczywiście kolejne wystąpienie Violetty. Tym razem zaśpiewała już na początku lekcji oszczędzając innym głupich min mówiących "Ja się nie spodziewałam, nie umiem, jestem taka nieśmiała - ale i tak zaśpiewam, bo robię to najlepiej". A Angeles w tym całym oczarowaniu własną siostrzenicą zapomniała chyba o kimś tak nieważnym, jak Natalia siedząca gdzieś na końcu sali. I nie była już w zasięgu zabójczego wzroku nauczycielki.
Minuty mijały, a zajęcia coraz bardziej przypominały wykład typu "Bóg - Honor - Ojczyzna", z tą różnicą, że Bogiem była Violetta, a honorem jej talent. Dlatego też nie zwlekała jakoś długo z wyłączeniem myślenia, a raczej zmienieniem jego kierunku w stronę naprawdę interesującą. Bo wiadomość przeczytana nad ranem wciąż pozostawała mieszane uczucia.
- Que tu cielo azul esta nublado... - wciąż podśpiewywała pod nosem odtwarzając w kółko te same wersy. Czuła jakąś dziwną blokadę, która nie pozwalała jej skończyć piosenki. Dlaczego nie mogła usłyszeć (jak Viola) jakiegoś głosu z nieba, który podsunąłby kolejne linijki? Albo we śnie poznać zakończenia melodii? Cóż, bo nie była tak doskonałą filigranową panną, która ma cudowne objawienia, dzięki czemu pisze same hity. Była tylko Naty - zwykłą, brzydką Naty bez talentu, przyszłości, czy jakiejkolwiek wartości. Bo nie miała uczuć, prawda? Można ją zranić bezkarnie. Ot tak, po prostu. Przychodzić i odchodzić zostawiając wielką pustkę w sercu. A co tam, chodźmy i niszczmy - bo tak są zaprogramowani. Zachowują się jak tępe maszyny. Ale ten jeden... Poznała nie-robota. Z uczuciami, emocjami, poczuciem humoru i tą cholerną inteligencją - bo był inteligentny. Tylko dlaczego okazał się być Maxim? Andres, Diego, nawet Fede byłby lepszy. 
W tym momencie wróciła z labiryntu myślowego orientując się, że w klasie panuje idealna cisza, mącona jedynie równomiernymi oddechami. Jak roboty. Zawiesiła głos w połowie wersu. Jakieś dziesięć par oczu przewiercało jej sylwetkę łącznie z terrorystyczną hipiską. Nawet Maxi wyjątkowo odwrócił wzrok. Zaczerwieniła się mocno przygryzając wargę. Zadrżała przecierając piekące oczy. Bo tak właśnie miała - płakała z nadmiaru emocji, którymi teraz buchała jak wulkan. Zaduch w sali nagle zrobił się nie do zniesienia. Żółć podpłynęła do gardła. A w sali wciąż cisza. 
- Ja... No ten... Tego... Nie czuję się naj... Przepraszam - i już wybiegła na korytarz. Nerwowo łapała powietrze odtwarzając w głowie ostatnie słowa Angie dosłyszane w szaleńczym biegu "Natalia! Ugh, Violetto..." bla, bla, bla.

- Natalia! Ugh, Violetto, mogłabyś? Za chwilę i tak kończymy - wargi Angie zastygły w nikłym uśmiechu. Ach, te hormony! Nastrój Angeles był trochę jak membrana bębna. Z piekielnego rozdrażnienia prosto do irytującej słodyczy wyciekającej bokami. Przypominała mu trochę... hipi-predatora. Pokój na wojnie. Uśmiech i mord w oczach. Tak, idealne określenie.

Uśmiechnął się do siebie. Wyobrażenie Angie w mundurze z karabinem, wiankiem we włosach i słodkimi kucykami budziło mieszane uczucia. Nie mając nic lepszego do roboty otworzył pierwszy lepszy notatnik skupiając całą uwagę na bazgrołach sprzed kilku tygodni. Jakby to ująć... Lekcje śpiewu z pół-robotem, pół-dzieckiem kwiatem nie należały do najciekawszych. Sam nie wiedział dlaczego, ale gdyby nie ten cienki zeszyt zanudziłby się na śmierć. Narysował coś, co może trochę przypominało w ogóle coś, ale bardziej wyglądało na rozpisywanie długopisu. Oczywiście jego znudzenie nie umknęło uwadze nauczycielki, która tuż przed chwilą diabelskim wzrokiem pozbyła się Natalii. Zignorował dziwne uciski w żołądku. Może myślała, że uda jej się go spłoszyć, na co oczywiście nie miała najmniejszych szans. No więc, dla świętego spokoju zapatrzył się w Violettę śpiewającą kolejny raz tą samą piosenkę, którą tego dnia słyszał już kilka razy. Była ładna, szczupła, pięknie śpiewała... Ale nie była nikim nadzwyczajnym. Tylko jedną z wielu uczennic Studio. Nikim niezwykłym. Ziewnął kilka razy, odkaszlnął może ze dwa i w końcu rozległ się jeden z najcudowniejszych dźwięków, jakie mógł w tym momencie usłyszeć - dzwonek kończący lekcje. 
I zupełnie nie myślał o innym pięknym śpiewie, który już gdzieś przecież słyszał. Ani o słowach tworzących magiczną piosenkę, ani nawet o karminowych ustach, o których smaku jeszcze niedawno marzył.
Poczuł niewiarygodną ulgę, kiedy znalazł się poza tymi pieprzonymi ścianami. 

Czy my naprawdę istniejemy, czy jesteśmy tylko złudzeniem? Czy potrafimy sobie wybaczyć, czy ciągle obarczać się winą? Czy potrafimy na nowo pokochać, czy tylko nienawidzić? 


- Witaj, księżniczko - usłyszała głośny krzyk na progu. Pisk. Usiadła na skraju ostatniego stopnia niemal bezgłośnie wydychając powietrze z płuc. Lena rzuciła się w objęcia człowieka, który z każdym kolejnym dniem wydawał jej się coraz bardziej obcy. Nie zmienił się szczególnie. Ściął trochę włosy, a w kącikach tak dobrze znanych oczu, do złudzenia przypominających te jej, pojawiło się kilka nowych zmarszczek. Odepchnęła przykre słowa wiążące się z jego osobą; na końcu języka plątał się wyraz. Ojciec, tak do niego mówiła. I tylko z szacunku do jego wieku nie potrafiła powiedzieć prawdy. 

Szybko ulotniła się znikając gdzieś na górze. Nigdy nie witał jej z transparentem, który najchętniej namalowałby własnoręcznie dla Leny. Nie była zazdrosna. Po prostu odrzucona.
Nigdy nie myślała o nim nad wyraz źle, ale tego dnia nie potrafiła ukrywać głęboko zakorzenionej zawiści, którą czuła do jego osoby. Chciała tylko, żeby wiedział.

- Hej tato – dwa ciemne punkciki wyłoniły się znad gazety. W półmroku mieniły się słabo, przypominały swoją barwą nieoszlifowane onyksy.
- Natalia – powiedział tuląc córkę do piersi, która, wbrew oczekiwaniom, tęskniła za tym. Bo choć czuła tą samą niechęć co kilka godzin temu, brakowało jej ojcowskiego ciepła. W końcu tylko on jej pozostał. Podeszła do blatu wsypując kawę do dwóch porcelanowych filiżanek z pozłacanym uszkiem. Hector odkaszlnął ponownie pochłonięty przez brukowiec.
- Więc – zaczął lekko zachrypniętym głosem – co u ciebie, dziecko?
- Serio pytasz? – wskoczyła na blat niczym zwinne kociątko patrząc na ojca z niedowierzaniem. Zerknął na córkę kantem oka, poruszył się nerwowo. Krzesło skrzypnęło cicho.
- Tak, serio – odparł. Był całkiem niezłym aktorem, ale nie na tyle dobrym, by ukryć swoje zdenerwowanie – Nie rozumiem twojego zdziwienia.
Prychnęła zaciskając palce na krawędzi drewnianej płyty. Utkwiła wzrok w podłodze nie zwracając uwagi na rozmówcę, którego głupi artykuł pochłonął w całości. Siedział tam, ale jakby go nie było.
- Naprawdę to czytasz? – spytała wskazując ręką magazyn – Przecież to jest bezsensu.
- Hm?
- Te artykuły są do bani.
- Dobrze – zdjęcie jakiejś celebrytki widniejące na okładce zgiął w pół splatając dłonie na kolanach – Więc mów.
- Głupie brukowce szukają tylko sensacji. Faszerują ludziom mózgi tymi wszystkimi bzdurami, w których nie ma ani grama prawdy. A cała ludzkość bezmyślnie w to wierzy. No bo pomyśl, kogo obchodzi, że ta idiotka znowu odeszła od męża? – słuchał z uwagą – Pewnie nawet go nie kochała. Wyszła za niego by być na okładce, a po roku, gdy już wszystko ucichło, postanowiła się rozwieść, byle tylko być w centrum uwagi. To chore i tyle. – poprawiła loczek, który opadł jej na oko – Powinni pisać o prawdziwych tragediach, na przykład o tym wypadku sprzed tygodnia, słyszałeś? – kiwnął przecząco głową – To przez te media. Zginęła cała rodzina, to dopiero jest koszmar, a nie setny rozwód jakiejś debilki, która nie radzi sobie z liczeniem do dziesięciu.
Podrapał się po policzku, pogładził włosy ręką. Zmarszczył czoło z uwagą ponownie tonąc w lekturze.
- Masz rację skarbie, ale kogo to obchodzi? – No właśnie, kogo? Najwyraźniej nie interesowała go cała sprawa, bo nie drąży tematu. Był jednym z tych nafaszerowanych bezmózgich robotów, dla których media były jedynym kontaktem z rzeczywistością. Cisza nie trwała długo. Zadał to cholerne, głupie pytanie, którego miała nadzieję nie słyszeć, przynajmniej nie tego dnia – Byłaś na cmentarzu?
- Po prostu nie wierzę – zaśmiała się nerwowo czując napływające łzy. Spojrzał na córkę.
- Natalia, pytam, czy byłaś na cmentarzu? – patrzyła na niego z powagą.
- Serio jesteś taki głupi, czy tylko udajesz?
- Natalia! – wrzasnął podnosząc się z krzesła. Oparła się o blat zaciskając dłonie na piersi – Jestem twoim ojcem, nie masz prawa tak się do mnie zwracać. – patrzył tym bezrozumnym wzrokiem – Pytam, czy byłaś na cmentarzu odwiedzić matkę.
- Matkę? – już nie powstrzymywała łez – Takiego potwora nazywasz matką?
- Dziecko…
- Co? Co chcesz powiedzieć? Że mnie chciała, kochała? Że pragnęła, by tu teraz ze mną być? Nie mam już pięciu lat, tato – patrzył na nią, zbladł, a jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie, jakby ktoś właśnie uderzył go w twarz – Nie uwierzę w żadne z twoich kłamstw.
- To nie były kłamstwa…
- Proszę – niemal szeptała patrząc na Hectora, którego oczy wyrażały w tym momencie więcej bólu, niż kiedykolwiek w całym jego życiu – Nie uważasz, że zasługuję na prawdę?
- To jest prawda.
- Nie, wcale nie. – wszystko wokół wirowało, gwiazdy nagle znalazły się wewnątrz pomieszczenia tańcząc między kolejnymi słowami, tymi niewypowiedzianymi  – Przez tyle lat w to wierzyłam, bo nie chciałam myśleć inaczej. Nie chciałam wierzyć, że mogę być czymś przypadkowym. Czymś, czego wcale nie chcieliście. Takim nieudanym eksperymentem.
- Przestań. To była prawda, zawsze mówiłem prawdę… - jąkał się, stopniowo podnosił drżący głos.
- Przecież sam w nią nie wierzysz... – zaśmiała się nerwowo. Poczuła słone łzy – Długo jeszcze będziesz udawać?
- Naty!
- Nie tato! – woda zaczęła wrzeć – Przez tyle lat mówiłeś mi to, co było dla ciebie wygodne. Robiłeś z niej kogoś, kogo nie ma i nigdy nie było, byle tylko wymazać gorzką prawdę o niej. Ale to tylko kolejne kłamstwo, złudne pojmowanie rzeczywistości.
- Nie!
- Prawda tak boli, tato? A może sam nie chcesz wierzyć, że była takim potworem?
- Natalia, przestań! – łzy spływały po jego opalonej twarzy, pierwszy raz naprawdę płakał. A ona stała również płacząc czując się przy nim tak obco, jak przy mijanym przechodniu. Dzbanek piszczał na kuchence, gęsta para rozmazywała lata kłamstw – Nie była potworem, kochała cię.
- Możesz mówić co chcesz, ja już i tak nie uwierzę. I wiesz co? Nienawidzę jej! – wybiegła w pośpiechu ocierając policzki, wywracając się kilka razy na schodach. Nic już się nie liczyło, całe wspomnienie kobiety, która od tej chwili była jej tak obca, jak jeszcze nigdy dotąd, okazało się jedynie kłamstwem, nieistniejącym snem. I choć od dawna o tym wiedziała, nadal miała nikłą nadzieję, że to wszystko nie jest prawdą.
Nie zauważyła Leny, która wbiegła do kuchni próbując opanować sytuację. I wciąż w głowie słyszała, jak powtarza głupie, nieprawdziwe słowa chcąc dalej tkwić w obłudzie.
- Nie była potworem, nie była potworem.


Angel_of_death: Przepraszam. Znowu próbuję po prostu przeżyć.


***
Przepraszam, że tak późno. Napisałam kilka dni temu, chciałam jeszcze coś dopisać, ale długość jest chyba w miarę zadowalająca. O jakości w ogóle nie wspomnę, nie ma sensu. Przepraszam, naprawdę. Ciągle psuję, nie wiem czy jest sens dalej pisać, ale cóż... Tak szybko się chyba ode mnie nie uwolnicie. Następny nie wiem kiedy.
Aciu, wybacz, że dedykuję ci coś tak strasznego!
Przepraszam raz jeszcze, Ana J.


piątek, 12 września 2014

One shot - Miejski rytm, czyli gorycz łez

Postaci: Natalia, Diego, Maxi
Uwagi: Wulgaryzmy, nałogi, sceny drastyczne


*
*



- Teraz ja.
- Nie, oszukujesz.
- Ja? Nigdy.
- Teraz moja kolej, głupku.
- Wcale, że nie. Przed chwilą byłaś ty.
- Głupek.
- Głupia.
- Nie umiesz grać w warcaby.

- Teraz ja.
- Nie, oszukujesz.
- Ja? Nigdy.
- Teraz moja kolej, głupku.
- Wcale, że nie. Przed chwilą brałaś ty. 
- Głupek.
- Głupia.
- Daj mi tego bucha!


Chcę być ślepy i niemy i nie mieć serca. Chcę się wczołgać do dziury i nigdy nie wyjść. Chcę zmieść swoje istnienie z powierzchni Ziemi.


- To przez ojca?
- Tak.
- Odszedł? 
- Tak.
- Kiedy?
- Dwa tygodnie temu.
- Tęsknisz?
- Tak.

- To przez ojca?
- Tak.
- Odszedł?
- Tak.
- Kiedy?
- Dwa tygodnie temu.
- Tęsknisz?
- Nigdy.


Jak się masz?
A jak wyglądam?
Nie najlepiej.
Czuję się gorzej.


- Znowu?
- Mhm...
- Daj, zobaczę.
- Nie boli. 
- Kłamiesz.
- Nigdy się nie przewróciłeś?

- Znowu?
- Mhm...
- Daj, zobaczę.
- Nie boli.
- Kłamiesz.
- To tylko żyletka...


Jak się czujesz?
Fatalnie.
W jakim sensie?
W każdym sensie.


- Diego...
- Naty?
Wyglądał żałośnie skulony pod ścianą z flaszką w ręce. Był cały brudny, miał podbite oko a zbrązowiały już zaciek krwi ciągnął się od nosa aż po brodę. Łzy ciekły słonym strumieniem po opuchniętych policzkach. Już dawno nie widziała go w podobnym stanie.
Podbiegła do niego omal nie potykając się o własne nogi. Ukucnęła rozglądając się po pomieszczeniu, choć bywała tu tak często. Żółć podpłynęła jej do gardła na widok pustych butelek. Szarpnięciem wyrwała mu trunek z rąk i na tyle, na ile pozwalały siły, odrzuciła ją jak najdalej.
- Diego... - huk rozbijanego szkła zagłuszył cichy szept. Wzięła jego twarz w dłonie ocierając mieszankę łez i błota - Co ci strzeliło?! - nie potrafiła opanować gniewu i wybuchła jak wulkan wylewając z siebie wszystkie emocje - Idioto! Jak mogłeś?!
- Przepraszam - przypominał teraz bezradne dziecko. Mahoniowe tęczówki skryły się za źrenicami, a wargi wykrzywiły się w czymś na kształt uśmiechu, jednak tak od niego różnym. Wyrażały całą gorycz, którą teraz odczuwał. - Przepraszam - powtarzał w kółko coraz mniej wyraźnie. W końcu zaczął bełkotać pod nosem niezrozumiałe wyrazy. Odpływał.
- Nie, Diego. - przytuliła go mocno do piersi, trochę jak matka. Zadrżał w jej ramionach rażony nagłym napadem histerii - Cicho Diego, już dobrze. - sama zaczęła płakać dziękując w myślach Bogu, że Ramirez miał akurat jej numer telefonu. Sam był trzeźwy, ale nawet to nie pomogło opanować Hiszpana, który teraz dygotał leżąc na podłodze. Przeklęła w duchu swoją wyobraźnię, która podsuwała zakończenia sytuacji, gdyby w te niecałe pół godziny nie znalazła się na miejscu. 
- Chodź, zabiorę cię do domu - mówiła łykając łzy. Kiwnęła głową do Ramireza stojącego w drzwiach, który już po chwili niósł na barkach zmaltretowane ciało Diego. Przypominał zwłoki, co przyprawiało Natalię o dreszcze. Gdyby nie ten jego płytki oddech...
- Przepraszam - szeptał coś w amoku, coś niezrozumiałego. Chwyciła jego silną dłoń, teraz tak kruchą i zimną. 
- Już dobrze - wysiliła się na uśmiech - Wszystko będzie dobrze.



Żyłem tak długo w bólu, że kiedy teraz pulsuje on razem z moim silnym równym biciem serca, to mi nie przeszkadza.


- Boisz się czegoś?
- Ciemności.
- Przecież...
- Strach rodzi się w twoim umyśle i zatruwa go. Domaga się byś go odczuwała, choć w rzeczywistości nie ma się czego bać. Dlatego to zwalczasz, aż z czasem panujesz nad tym...


W jednej sekundzie chce mi się płakać, w jednej chce mi się zabijać, w jednej chce mi się umrzeć.


Zaklęła w myślach wyciągając dłoń po butelkę białego wina. W supermarketach nikt nie był tak wspaniałomyślny, by wziąć pod uwagę ten odsetek ludzkości, którego wzrost mieścił się poniżej średniej. A teraz, stojąc na palcach i gimnastykując się niemiłosiernie, i tak daleko jej było do najwyższej półki, na której stał trunek. 
- To dyskryminacja! - krzyknęła, nieco głośniej niż zamierzała, tupiąc nogą o posadzkę. 
- Nie mogę się nie zgodzić - odwróciła się próbując skojarzyć właściciela melodyjnego barytonu będąc pewna, że już go gdzieś słyszała. W ręce trzymał wino, którego mimo wszelkich starań nie udało jej się zdobyć. Tymczasem on, wyższy o głowę, nie miał z tym najmniejszego problemu.
- Nie znoszę tych półek - odwróciła wzrok odbierając butelkę - Dziękuję.
- Tak, też kiedyś miałem z tym problem. - uśmiechnął się tak jakoś dziwnie. Dlatego, że prawdziwie?  - Ja cię chyba skądś znam...
- Nie, wątpię żebyśmy...
- Dziewczyna z parku! - klasnął w dłonie - Wszędzie rozpoznałbym te twoje śmieszne loczki. Wiesz, to jest rzadkość.
- Tak. To dzięki - wskazała na butelkę, po czym odwróciła się na pięcie próbując podejść. Powstrzymał ją ruchem ręki. 
- Maximiliano - spojrzał w jej ciemne, czekoladowe tęczówki, które wydawały mu się dziwnie znajome. Zachowywał się tak, jakby nie widział długich cieni pod oczami, kilku świeżych blizn, ran na nadgarstkach oraz tego smutku, który od dzieciństwa nie znikał z jej twarzy. Po prostu stał i patrzył z tym głupkowatym, ale przyjemnym uśmiechem - ale wolę Maxi.
- Słuchaj Maxi - zaczęła miętolić banknot w kieszeni - Widzę, że nie chcesz odpuścić, więc powiem ci wprost. Nie będziemy przyjaciółmi.
- Dlaczego? - wciąż miał ten sam wyraz twarzy, taki delikatny, a zarazem obojętny.
- Nie należę do twojego świata...
- Co? Jesteś, jak to ujęłaś "głupią ćpunką z ulicy"? Ja tak nie uważam.
- Nawet mnie nie znasz - zaśmiała się nerwowo.
- Tak, ale...
- Przepraszam - i zniknęła gdzieś między regałami. 



Patrzy, jakby chciała się rozpłakać, tylko skończyły się jej łzy.


- Czy świat jest zły?
- Nie, Diego, nie jest.
- To dlaczego tak właśnie czuję?
- To nie świat jest zły, tylko ludzie, którzy na tym świecie żyją.


Uśmiecha się do mnie i ten uśmiech boli. Nie oddam, nie mógłbym oddać, nie chcę oddać tego uśmiechu. Nie oddam go. Nie ma mowy.


- Spotkajmy się na cmentarzu - głos w słuchawce głośno zaprzeczał, jednak jej stanowczość go przekonała.
- Ok, mała. Ewentualnie dla ciebie mogę przejechać te pół miasta i znaleźć cię na cmentarzu, na którym leżą ci których nienawidzę. Pamiętaj, dla ciebie. - rozłączył się.
Tymczasem ona szła w stronę cmentarza w tej samej czarnej sukience. Jedynej sukience?
Nie przepadała za tym miejscem, jednak od jakiegoś czasu stał się głównym miejscem ich spotkań. Nie wiedziała dlaczego - jakoś tak po prostu. Leżał idealnie po środku między ich domami oddalonymi jakieś pół kilometra. Był takim jakby centrum. Wygoda to wygoda. 
Było to bardzo stare miejsce, nieczęsto odwiedzane przez istoty ludzkie, które jakimś cudem uniknęły robotyzacji i liczyło się dla nich coś poza pieniędzmi. Może właśnie ta pustka jakoś tak pomagała. 
Tym razem było jakoś tak inaczej. Już po przekroczeniu przedwojennej bramy wiedziała, że nie jest sama. Bo gdzieś między płytami mignęła jej pewna znajoma kolorowa czapka. Niechętnie ruszyła w jej stronę.
- Czy ty mnie śledzisz? - spytała widząc Maxiego siedzącego na skraju nagrobka. 
- Nie, a dlaczego miałbym? - uśmiechnął się, tym razem inaczej. Tak jakoś... łagodniej.
- Ty mi powiedz - poprawiła torbę na ramieniu - Co tutaj robisz?
- Siedzę, patrzę, oddycham... Możliwości jest wiele. 
- Bardzo zabawne. - prychnęła ironicznie widząc w jego oczach coś dziwnego, nieodgadniętego.
- Odwiedzam kumpla - poklepał kamionkową płytę - A co?
- To twój... Znaczy...
- Tak, przyjaciel. Nie żyje już pół roku. - odparł z niesłychaną prostotą w głosie. 
- Przepraszam, nie wiedziałam. - zmieszała się.
- E tam. Nie przejmuj się. To nic takiego. A więc, śliczna dziewczyno z parku, której imienia nie znam, odwiedzasz kogoś?
- Nie. - zignorowała wibracje komórki.
- Zabłądziłaś? 
- Nie.
- Jesteś nekrofilem?!
- Nie - spojrzała na niego jak na psychopatę - Czekam na kogoś, ale chyba się spóźni.
O dziwo nie zapytał. 
- Więc, jeśli pozwolisz dotrzymam ci towarzystwa.


Są miejsca, z których się nie wraca. Są szkody, których się nie naprawi.


- Po czym poznać, że kogoś kochasz?
- Cóż... Jak go zobaczysz uśmiechasz się, serce ci przyspiesza, a jedyne, o czym marzysz, to poczuć jego zapach, usłyszeć jego głos, spojrzeć w jego oczy. I nic więcej ci nie potrzeba.
- Dlaczego tak nie mam i nigdy nie miałam?
- Bo ten świat jest zniszczony. Ludzie zabili miłość.


Rany, które nigdy się nie goją, można opłakiwać tylko w samotności.


- Kto to był? - w jego oczach malował się zawód, troska, ale też jakaś taka... zazdrość?
- Maxi - wzruszyła ramionami. - Poznałam go przypadkiem w parku, potem mnie nękał przez długi czas, a teraz...
- Twój chłopak? - miał dziwny głos, taki zimny i odległy.
- Co? Nie! - zaprzeczyła szybko widząc jak cień Maxiego znika gdzieś za bramą - Nawet się nie znamy.
Prychnął ironicznie.
- Ale nie przeszkodziło ci to w spędzeniu z nim pół dnia podczas gdy ja szukałem cię po całym mieście. - zacisnął pięść aż zbielały mu knykcie. 
- Poszłam tylko po fajki - skwitowała machnięciem dłoni - Nie moja wina, że akurat wtedy przyszedłeś na cmentarz.
- Dzwoniłem.
- Miałam wyciszony...
- Daj już spokój z tymi wymówkami! - wrzasnął na nią pierwszy raz od tak dawna. Zbladła. Widząc strach w jej oczach ponownie przybrał maskę obojętności - Przepraszam ja... - kręcił się w miejscu, machał rękoma.
- Jest okey.
- Po prostu martwię się o ciebie - potarł skroń. Gdzieś w oddali skowronek zaczął śpiewać.
- Nie bój się. Poradzę sobie. Życie nauczyło mnie, że nie można ufać ludziom.



Mam zamiar odejść i nie mam zamiaru oglądać się za siebie i nie mam zamiaru się żegnać. Żyłem sam, walczyłem sam, sam radziłem sobie z bólem. Umrę sam.


- Ufałem jej.
- Wiem.
- Kłamała.
- Wiem.
- Zrobiła ze mnie debila.
- Wiem.
- Więc dlaczego teraz, gdy odeszła, tak bardzo cierpię?
- Tak to już jest Diego. Najczęściej obdarzamy zaufaniem ludzi, którzy na to nie zasługują.


Uśmiechamy się do siebie i patrzymy sobie w oczy i rozmawiamy ze sobą milczeniem, które wisi między nami. Jest mocne, bezpieczne i spokojne. Milczenie między nami.


- No nie wiem. Na moje to jest kundel.
- Owczarek. 
- Co jeszcze? Może wilk?
- Nie, owczarek holenderski.
- A może hiena? 
Uśmiechnął się. 
- Sam wyglądasz jak hiena.
- Cóż... Ta idealna twarz jest moim przekleństwem. 
- A nie skromność?
Puścił jej uwagę mimo uszu.
- Ileż pięknych kobiet muszę zawieść decydując się na bycie singlem!
- To jest decyzja?
- A nie wiedziałaś, że jestem bożyszczem nastolatek? 
- A jesteś?
- Patrz co tracisz - westchnął wdychając zapach własnej kurtki - Ale wiesz... Jeszcze nie przegrałaś mała - mrugnął.
Prychnęła, ale w jego obecności nie dało się nie prychać.
Słońce odbijało się od kropel porannej rosy tworząc coś na kształt drobnych odłamków szkła. Usiedli na spróchniałym pniu dębu.

- Demon, chodź...
- Przepraszam, jaka to rasa?
- Owczarek holenderski.
Pies pobiegł gdzieś między drzewa. Spojrzała na Diego z ukosa.
- A nie mówiłam?



Przestaje mówić i zaczyna płakać. Ciężkie i gwałtowne łzy. Trzęsie nią szloch. Drży i przez wiele warstw ubrania czuję jej serce. Przez wiele warstw bólu.


- Czemu jesteś smutna?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Nie, przecież się uśmiecham.
- Naty, widzę że jesteś smutna, nawet gdy się uśmiechasz, nawet gdy się śmiejesz. Widzę to w twoich oczach, w głębi duszy chce ci się płakać. Bo się boisz.


Tulę ją, a ona płacze i nie ma już więcej słów, ani jej, ani moich. Nie ma słów, które mają znaczenie w obliczu jej życia. Tego, przez co przeszła. Tulę ją, a ona płacze.


- Co ty tu robisz? - spytała od niechcenia biorąc kolejnego bucha. Wrzuciła niedopałek do kałuży sięgając po kolejnego Chesterfielda do paczki. Łzy spływały słonym strumieniem po rumianym policzku.
- Sam nie wiem. Coś się stało? - spytał siadając obok niej. Nie wiedział, nie należał do jej świata. Był jednym z tych bezproblemowych nadzianych kolesi, którzy widzą jedynie czubek własnego nosa.
- Co cię to obchodzi? - warknęła wydychając dym z płuc. Miała dosyć życia, dosyć tej chorej walki o przetrwanie. Nienawidziła siebie, nienawidziła świata i nawet tej jego kolorowej czapki.
- Ja... Chcę pomóc - przysunął się wyrywając jej z dłoni papierosa - Trucizna - syknął.
Patrzyła przez chwilę na własne odbicie w mętnej błotnistej wodzie.
- Dlaczego nie możesz dać mi spokoju? Dlaczego mnie nachodzisz? Dlaczego? - pytała błagalnym tonem, jakby pod jej słowami kryło się niewinne wystraszone dziecko.
- Dlaczego? Bo mi zależy, chcę pomóc.
- Ale ja nie chcę twojej pomocy! Nie rozumiesz? To są dwa różne światy, nie masz pojęcia o prawdziwym życiu!
Krzyczała. Troska wymalowała się na jego twarzy, oczy patrzyły tak jakoś dziwnie. I co zrobił? Po prostu ją przytulił. Mocno przyciągnął ją do siebie nie słuchając protestów. Po krótkiej walce z jego ramionami opadła bezsilnie i wybuchnęła gorzkim szlochem.

- Już dobrze...
- Natalia. Jestem Natalia.



Nigdzie się nie wybieram. Nie zrobię jej krzywdy. Nie zostawię jej. Nie będę jej osądzał. Tulę ją, a ona płacze.


- Nie możesz, nie chcę, żebyś dalej brał.
- Naty...
- Nie.
- Naty...
- Nie!
- Zrobię to dla ciebie i tylko i wyłącznie dla ciebie. Rzucę to.


Nie chcę wracać. Powrót oznacza wypuszczenie jej dłoni, jej ciała, jej oczu, jej ust, jej bladej cery, jej włosów, długich i czarnych. Powrót oznacza rozstanie. Nie chcę wracać.


- Okłamałaś mnie... - obserwowała wnikliwie ciemne tęczówki, ale nie widziała w nich jego. Był gdzieś indziej, ukrył się pod bezmiarem tej cholernej pustki, której tak nienawidziła. 
- Nie, Diego...
- Przestań! - ból na jego twarzy był nie do zniesienia. Zbladł, jego wargi drżały.
- Proszę - szepnęła. Był jakby nieobecny, nie ruszał się. Zacisnął tylko pięść.
Powietrze zgęstniało przepełnione milczeniem. Niewypowiedziane słowa unosiły się gdzieś nad ich głowami, nieme krzyki pełzały wśród traw. A oni stali z tą samą pustką w oczach, tym samym odgłosem pękającego serca.
- Wytłumaczę ci...
- Myślę, że wszystko już wiem. 
- Mylisz się.
- Nie! To ty się mylisz. - wszystko w nim pękało, kruszyło się i znikało zostawiając po sobie jedynie echo. Splunął na chodnik.
- Diego, naprawdę... Mnie i Maxiego nic nie...
- Łączy? Co, kolejna bajeczka? - nie panował już nad emocjami, czuł jedynie strach. Strach przed utratą tego, co kochał.
- Ja... Posłuchaj mnie...
- Nie, teraz to ty mnie posłuchasz - podszedł bliżej, zetknęli się ciałami. Czuła jego oddech na policzku - Chcesz grać w tą chora grę? Dobrze. - sekundy dłużyły się w nieskończoność - Wybieraj.
- Jak? - zadrżała oddychając płytko. Przełknęła ślinę patrząc w te jego ciemne oczy, w których teraz żarzył się płomień. A on stał z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy widząc zaszklone tęczówki, morze płynnej czekolady.
- Ja, albo on - odparł gdy minęła cała wieczność - Daj znać, gdy już podejmiesz decyzję.
I odszedł.


Płakała tak długo, że już nawet nie wie, że płacze.


KONIEC CZĘŚCI II


***
^James Frey "Milion małych kawałków"

Jak napisałam wyżej każdy pogrubiony tekst jest ze wspaniałej książki Frey'a. Cóż, mamy tu drugą część tego cholerstwa, jeszcze gorsza jakościowo. Mam nadzieję, że dacie radę to przeczytać? Dodałam Maxiemu trochę wzrostu, bo nie pasował mi ten jego metr sześćdziesiąt. Nie obrazicie się, prawda? 
To chyba na tyle. Trzecia część będzie (chyba) ostatnią. Rozdział nie wiem kiedy. Postaram się dodać coś niedługo, ale wiecie - szkoła i te sprawy. Poza tym mam zaległości z komentowaniem i to dosyć spore. Ale spróbuję.
No to do usłyszenia!
Ana Julia

Obserwatorzy