wtorek, 23 września 2014

Capitulo Doce "Teraz znowu próbujemy po prostu przeżyć"



Dla Aci, mojego osobistego słoneczka.





Minuty zamieniały się w godziny, godziny w dni, dni w tygodnie...
Czas mijał, a żadnych wiadomości nie było. Jakby dziewczyna nagle zniknęła z powierzchni Ziemi zostawiając po sobie tylko to jedno jedyne zdjęcie, na którym jeszcze jest szczęśliwa. Nieraz próbowała dzwonić, ale w słuchawce zawsze słyszała ten sam delikatny sopran "Nie mogę teraz odebrać telefonu..." i tak dalej. Nie oddzwaniała, nie odpisywała na maile ani listy. Nieraz wykręcała też numer Inme - drobniutkiej blondynki w średnim wieku - bez skutku. Gdyby była pięcioletnią dziewczynką pomyślałaby, że przyjaciółka stała się kartą przetargową dla kosmitów, byle by tylko nie przybyli z tą swoją dziwną niszczycielską siłą. Gdyby była nastolatką (choć była, ale nad wyraz dojrzałą) pewnie wpadłaby na pomysł prawdziwie epickiego romansu z Hiszpanką w roli głównej. I nie martwiłaby się, bo w każdej sytuacji miałaby jakiekolwiek wytłumaczenie. Ale cóż, niecały miesiąc wcześniej skończyła tę symboliczną dwudziestkę, co odznaczało się bezsensownym stresem i zamartwianiem. 
Przed oczami migały jej same najgorsze scenariusze, choć niektóre nawet nie miały szans się spełnić. Penelope była nieodpowiedzialna, może trochę szalona, ale zawsze zachowywała powagę w sprawach ważnych. I to do samego końca załatwienia tych spraw. Tymczasem telefon milczał, a wśród kopert nie zauważyła dobrze znanego pochyłego pisma. Żadnego odzewu.
Aż do dnia, w którym siedząc kolejny wieczór sama w domu i oglądając nudne komedie, usłyszała dzwonek do drzwi. I choć dawno straciła nadzieję, od razu wiedziała kogo zobaczy. Kartę przetargową kosmitów, ofiarę ulotnego zauroczenia. Nie myliła się. 
- Penelope? - spytała ocierając zmęczone powieki. Zjawa stojąca na progu nie przypominała dziewczyny. Zapadnięte oczy straciły cały błękit, cera zszarzała. Włosy ukryła pod chustą, pewnie nie zostało ich zbyt wiele. Wargi miała spierzchnięte i popękane do krwi. Dalej napotkała wzrokiem dwa sterczące obojczyki i dłoń opartą na okrągłym brzuchu, spod którego wystawały dwie patyczkowate nogi. Schudła kolejne parę kilo.
- Witaj Esmeraldo - wygięła wargi w cieniu dawnego uśmiechu, choć przez chwilę przypominając siebie. Zniknęła gdzieś między poduszkami kanapy głośno wydychając powietrze z ust. Piłkowaty brzuch nie pasował do anorektycznego ciała. 
Spojrzała na przyjaciółkę unosząc brwi. Penelope zachichotała nerwowo.
- Jak widzisz aborcja się nie udała - miała taki zachrypnięty głos.

- Si te sientes perdido en ningun lado... - nuciła melodię siedząc znowu w terrorystycznym więzieniu pełnym niespełna rozumu robotów. Bo tak się zachowywali, jakby mózg zastąpiła im skomplikowana wiązanka elektronów i innych takich. A Angie była jak ta właśnie terrorystka, która najwyraźniej nie miała zamiaru zapomnieć Natalii ostatniego zdarzenia obserwując jej sylwetkę nienawistnym spojrzeniem. Nigdy nie widziała, by pogodna nauczycielka-hipis miała taki gniew w oczach. Albo tak długo chowała urazę. 

Kolejna lekcja oznaczała kolejną bezsensowną paplaninę o niezwykłości ludzkiej duszy czy czegoś tam. I oczywiście kolejne wystąpienie Violetty. Tym razem zaśpiewała już na początku lekcji oszczędzając innym głupich min mówiących "Ja się nie spodziewałam, nie umiem, jestem taka nieśmiała - ale i tak zaśpiewam, bo robię to najlepiej". A Angeles w tym całym oczarowaniu własną siostrzenicą zapomniała chyba o kimś tak nieważnym, jak Natalia siedząca gdzieś na końcu sali. I nie była już w zasięgu zabójczego wzroku nauczycielki.
Minuty mijały, a zajęcia coraz bardziej przypominały wykład typu "Bóg - Honor - Ojczyzna", z tą różnicą, że Bogiem była Violetta, a honorem jej talent. Dlatego też nie zwlekała jakoś długo z wyłączeniem myślenia, a raczej zmienieniem jego kierunku w stronę naprawdę interesującą. Bo wiadomość przeczytana nad ranem wciąż pozostawała mieszane uczucia.
- Que tu cielo azul esta nublado... - wciąż podśpiewywała pod nosem odtwarzając w kółko te same wersy. Czuła jakąś dziwną blokadę, która nie pozwalała jej skończyć piosenki. Dlaczego nie mogła usłyszeć (jak Viola) jakiegoś głosu z nieba, który podsunąłby kolejne linijki? Albo we śnie poznać zakończenia melodii? Cóż, bo nie była tak doskonałą filigranową panną, która ma cudowne objawienia, dzięki czemu pisze same hity. Była tylko Naty - zwykłą, brzydką Naty bez talentu, przyszłości, czy jakiejkolwiek wartości. Bo nie miała uczuć, prawda? Można ją zranić bezkarnie. Ot tak, po prostu. Przychodzić i odchodzić zostawiając wielką pustkę w sercu. A co tam, chodźmy i niszczmy - bo tak są zaprogramowani. Zachowują się jak tępe maszyny. Ale ten jeden... Poznała nie-robota. Z uczuciami, emocjami, poczuciem humoru i tą cholerną inteligencją - bo był inteligentny. Tylko dlaczego okazał się być Maxim? Andres, Diego, nawet Fede byłby lepszy. 
W tym momencie wróciła z labiryntu myślowego orientując się, że w klasie panuje idealna cisza, mącona jedynie równomiernymi oddechami. Jak roboty. Zawiesiła głos w połowie wersu. Jakieś dziesięć par oczu przewiercało jej sylwetkę łącznie z terrorystyczną hipiską. Nawet Maxi wyjątkowo odwrócił wzrok. Zaczerwieniła się mocno przygryzając wargę. Zadrżała przecierając piekące oczy. Bo tak właśnie miała - płakała z nadmiaru emocji, którymi teraz buchała jak wulkan. Zaduch w sali nagle zrobił się nie do zniesienia. Żółć podpłynęła do gardła. A w sali wciąż cisza. 
- Ja... No ten... Tego... Nie czuję się naj... Przepraszam - i już wybiegła na korytarz. Nerwowo łapała powietrze odtwarzając w głowie ostatnie słowa Angie dosłyszane w szaleńczym biegu "Natalia! Ugh, Violetto..." bla, bla, bla.

- Natalia! Ugh, Violetto, mogłabyś? Za chwilę i tak kończymy - wargi Angie zastygły w nikłym uśmiechu. Ach, te hormony! Nastrój Angeles był trochę jak membrana bębna. Z piekielnego rozdrażnienia prosto do irytującej słodyczy wyciekającej bokami. Przypominała mu trochę... hipi-predatora. Pokój na wojnie. Uśmiech i mord w oczach. Tak, idealne określenie.

Uśmiechnął się do siebie. Wyobrażenie Angie w mundurze z karabinem, wiankiem we włosach i słodkimi kucykami budziło mieszane uczucia. Nie mając nic lepszego do roboty otworzył pierwszy lepszy notatnik skupiając całą uwagę na bazgrołach sprzed kilku tygodni. Jakby to ująć... Lekcje śpiewu z pół-robotem, pół-dzieckiem kwiatem nie należały do najciekawszych. Sam nie wiedział dlaczego, ale gdyby nie ten cienki zeszyt zanudziłby się na śmierć. Narysował coś, co może trochę przypominało w ogóle coś, ale bardziej wyglądało na rozpisywanie długopisu. Oczywiście jego znudzenie nie umknęło uwadze nauczycielki, która tuż przed chwilą diabelskim wzrokiem pozbyła się Natalii. Zignorował dziwne uciski w żołądku. Może myślała, że uda jej się go spłoszyć, na co oczywiście nie miała najmniejszych szans. No więc, dla świętego spokoju zapatrzył się w Violettę śpiewającą kolejny raz tą samą piosenkę, którą tego dnia słyszał już kilka razy. Była ładna, szczupła, pięknie śpiewała... Ale nie była nikim nadzwyczajnym. Tylko jedną z wielu uczennic Studio. Nikim niezwykłym. Ziewnął kilka razy, odkaszlnął może ze dwa i w końcu rozległ się jeden z najcudowniejszych dźwięków, jakie mógł w tym momencie usłyszeć - dzwonek kończący lekcje. 
I zupełnie nie myślał o innym pięknym śpiewie, który już gdzieś przecież słyszał. Ani o słowach tworzących magiczną piosenkę, ani nawet o karminowych ustach, o których smaku jeszcze niedawno marzył.
Poczuł niewiarygodną ulgę, kiedy znalazł się poza tymi pieprzonymi ścianami. 

Czy my naprawdę istniejemy, czy jesteśmy tylko złudzeniem? Czy potrafimy sobie wybaczyć, czy ciągle obarczać się winą? Czy potrafimy na nowo pokochać, czy tylko nienawidzić? 


- Witaj, księżniczko - usłyszała głośny krzyk na progu. Pisk. Usiadła na skraju ostatniego stopnia niemal bezgłośnie wydychając powietrze z płuc. Lena rzuciła się w objęcia człowieka, który z każdym kolejnym dniem wydawał jej się coraz bardziej obcy. Nie zmienił się szczególnie. Ściął trochę włosy, a w kącikach tak dobrze znanych oczu, do złudzenia przypominających te jej, pojawiło się kilka nowych zmarszczek. Odepchnęła przykre słowa wiążące się z jego osobą; na końcu języka plątał się wyraz. Ojciec, tak do niego mówiła. I tylko z szacunku do jego wieku nie potrafiła powiedzieć prawdy. 

Szybko ulotniła się znikając gdzieś na górze. Nigdy nie witał jej z transparentem, który najchętniej namalowałby własnoręcznie dla Leny. Nie była zazdrosna. Po prostu odrzucona.
Nigdy nie myślała o nim nad wyraz źle, ale tego dnia nie potrafiła ukrywać głęboko zakorzenionej zawiści, którą czuła do jego osoby. Chciała tylko, żeby wiedział.

- Hej tato – dwa ciemne punkciki wyłoniły się znad gazety. W półmroku mieniły się słabo, przypominały swoją barwą nieoszlifowane onyksy.
- Natalia – powiedział tuląc córkę do piersi, która, wbrew oczekiwaniom, tęskniła za tym. Bo choć czuła tą samą niechęć co kilka godzin temu, brakowało jej ojcowskiego ciepła. W końcu tylko on jej pozostał. Podeszła do blatu wsypując kawę do dwóch porcelanowych filiżanek z pozłacanym uszkiem. Hector odkaszlnął ponownie pochłonięty przez brukowiec.
- Więc – zaczął lekko zachrypniętym głosem – co u ciebie, dziecko?
- Serio pytasz? – wskoczyła na blat niczym zwinne kociątko patrząc na ojca z niedowierzaniem. Zerknął na córkę kantem oka, poruszył się nerwowo. Krzesło skrzypnęło cicho.
- Tak, serio – odparł. Był całkiem niezłym aktorem, ale nie na tyle dobrym, by ukryć swoje zdenerwowanie – Nie rozumiem twojego zdziwienia.
Prychnęła zaciskając palce na krawędzi drewnianej płyty. Utkwiła wzrok w podłodze nie zwracając uwagi na rozmówcę, którego głupi artykuł pochłonął w całości. Siedział tam, ale jakby go nie było.
- Naprawdę to czytasz? – spytała wskazując ręką magazyn – Przecież to jest bezsensu.
- Hm?
- Te artykuły są do bani.
- Dobrze – zdjęcie jakiejś celebrytki widniejące na okładce zgiął w pół splatając dłonie na kolanach – Więc mów.
- Głupie brukowce szukają tylko sensacji. Faszerują ludziom mózgi tymi wszystkimi bzdurami, w których nie ma ani grama prawdy. A cała ludzkość bezmyślnie w to wierzy. No bo pomyśl, kogo obchodzi, że ta idiotka znowu odeszła od męża? – słuchał z uwagą – Pewnie nawet go nie kochała. Wyszła za niego by być na okładce, a po roku, gdy już wszystko ucichło, postanowiła się rozwieść, byle tylko być w centrum uwagi. To chore i tyle. – poprawiła loczek, który opadł jej na oko – Powinni pisać o prawdziwych tragediach, na przykład o tym wypadku sprzed tygodnia, słyszałeś? – kiwnął przecząco głową – To przez te media. Zginęła cała rodzina, to dopiero jest koszmar, a nie setny rozwód jakiejś debilki, która nie radzi sobie z liczeniem do dziesięciu.
Podrapał się po policzku, pogładził włosy ręką. Zmarszczył czoło z uwagą ponownie tonąc w lekturze.
- Masz rację skarbie, ale kogo to obchodzi? – No właśnie, kogo? Najwyraźniej nie interesowała go cała sprawa, bo nie drąży tematu. Był jednym z tych nafaszerowanych bezmózgich robotów, dla których media były jedynym kontaktem z rzeczywistością. Cisza nie trwała długo. Zadał to cholerne, głupie pytanie, którego miała nadzieję nie słyszeć, przynajmniej nie tego dnia – Byłaś na cmentarzu?
- Po prostu nie wierzę – zaśmiała się nerwowo czując napływające łzy. Spojrzał na córkę.
- Natalia, pytam, czy byłaś na cmentarzu? – patrzyła na niego z powagą.
- Serio jesteś taki głupi, czy tylko udajesz?
- Natalia! – wrzasnął podnosząc się z krzesła. Oparła się o blat zaciskając dłonie na piersi – Jestem twoim ojcem, nie masz prawa tak się do mnie zwracać. – patrzył tym bezrozumnym wzrokiem – Pytam, czy byłaś na cmentarzu odwiedzić matkę.
- Matkę? – już nie powstrzymywała łez – Takiego potwora nazywasz matką?
- Dziecko…
- Co? Co chcesz powiedzieć? Że mnie chciała, kochała? Że pragnęła, by tu teraz ze mną być? Nie mam już pięciu lat, tato – patrzył na nią, zbladł, a jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie, jakby ktoś właśnie uderzył go w twarz – Nie uwierzę w żadne z twoich kłamstw.
- To nie były kłamstwa…
- Proszę – niemal szeptała patrząc na Hectora, którego oczy wyrażały w tym momencie więcej bólu, niż kiedykolwiek w całym jego życiu – Nie uważasz, że zasługuję na prawdę?
- To jest prawda.
- Nie, wcale nie. – wszystko wokół wirowało, gwiazdy nagle znalazły się wewnątrz pomieszczenia tańcząc między kolejnymi słowami, tymi niewypowiedzianymi  – Przez tyle lat w to wierzyłam, bo nie chciałam myśleć inaczej. Nie chciałam wierzyć, że mogę być czymś przypadkowym. Czymś, czego wcale nie chcieliście. Takim nieudanym eksperymentem.
- Przestań. To była prawda, zawsze mówiłem prawdę… - jąkał się, stopniowo podnosił drżący głos.
- Przecież sam w nią nie wierzysz... – zaśmiała się nerwowo. Poczuła słone łzy – Długo jeszcze będziesz udawać?
- Naty!
- Nie tato! – woda zaczęła wrzeć – Przez tyle lat mówiłeś mi to, co było dla ciebie wygodne. Robiłeś z niej kogoś, kogo nie ma i nigdy nie było, byle tylko wymazać gorzką prawdę o niej. Ale to tylko kolejne kłamstwo, złudne pojmowanie rzeczywistości.
- Nie!
- Prawda tak boli, tato? A może sam nie chcesz wierzyć, że była takim potworem?
- Natalia, przestań! – łzy spływały po jego opalonej twarzy, pierwszy raz naprawdę płakał. A ona stała również płacząc czując się przy nim tak obco, jak przy mijanym przechodniu. Dzbanek piszczał na kuchence, gęsta para rozmazywała lata kłamstw – Nie była potworem, kochała cię.
- Możesz mówić co chcesz, ja już i tak nie uwierzę. I wiesz co? Nienawidzę jej! – wybiegła w pośpiechu ocierając policzki, wywracając się kilka razy na schodach. Nic już się nie liczyło, całe wspomnienie kobiety, która od tej chwili była jej tak obca, jak jeszcze nigdy dotąd, okazało się jedynie kłamstwem, nieistniejącym snem. I choć od dawna o tym wiedziała, nadal miała nikłą nadzieję, że to wszystko nie jest prawdą.
Nie zauważyła Leny, która wbiegła do kuchni próbując opanować sytuację. I wciąż w głowie słyszała, jak powtarza głupie, nieprawdziwe słowa chcąc dalej tkwić w obłudzie.
- Nie była potworem, nie była potworem.


Angel_of_death: Przepraszam. Znowu próbuję po prostu przeżyć.


***
Przepraszam, że tak późno. Napisałam kilka dni temu, chciałam jeszcze coś dopisać, ale długość jest chyba w miarę zadowalająca. O jakości w ogóle nie wspomnę, nie ma sensu. Przepraszam, naprawdę. Ciągle psuję, nie wiem czy jest sens dalej pisać, ale cóż... Tak szybko się chyba ode mnie nie uwolnicie. Następny nie wiem kiedy.
Aciu, wybacz, że dedykuję ci coś tak strasznego!
Przepraszam raz jeszcze, Ana J.


3 komentarze:

  1. Przepraszam, ale jestem już tak wyczerpana psychicznie, że nie mam już wcale siły czytać więcej smutnych postów, ogłoszeń i historii - i chociaż do tej pory starałam się jakoś mimo wszystko Ci towarzyszyć w podróżach Twojej wyobraźni, jednak dalej po prostu już naprawdę nie dam rady.... :(( moja głowa nie wytrzymuje, psychika mi siada, naprawdę nie mam już więcej siły..... :(( Wybacz.

    Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz proszę nie miej mi tego za złe :)
    E.A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, aczkolwiek nie jestem w stanie napisać niczego, co zawierałoby w sobie, choćby odrobinkę sensu. Moja wypowiedź nie będzie również długa. Słonko, mam masę nauki, przepraszam.
    Piszesz ślicznie, naprawdę. Ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, ja o tym wie. Myślę, że większość osób, na początku nie chce uwierzyć w swoje oczywiste zdolności. Jeśli nadal zaliczasz się do tej grupy, zmień nastawienie. Styl, którym się posługujesz jest nadzwyczaj dojrzały, trafia do czytelnika, niczym... Eh, nie potrafię znaleźć odpowiedniego porównania, kolejna porażka. Jesteś wybitna, uwierz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny rozdział i ślicznie piszesz

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy