wtorek, 25 lutego 2014

Capitulo Uno "Każdego dnia ranisz..."




Delikatny blask świtu wpadł przez okno skąpo oświetlając grafitowe ściany pokoju.
Zmusiła się do podniesienia ciężkich powiek. Nie miała najmniejszej ochoty wstawać. Siłą woli podniosła się z łóżka, które przyciągało niczym magnez. Rzuciła okiem na pomieszczenie. Na biurku jak zwykle panował nieporządek. W kącie, tuż obok gitary walały się kartki z nutami a na samym środku podłogi znajdowała się ogromna sterta zużytych chusteczek. Jedno było pewne - miała za sobą kolejną nieprzespaną noc.
Otarła łzę, która spływała po policzku. Obiecała sobie, że będzie to ostatnia łza, którą wyleje. Codziennie sobie to obiecywała. Jednak każdego wieczoru uczucia brały górę, wręcz zmuszając dziewczynę do płaczu. Każdej nocy płakała.
Była bardzo osamotniona. Chciała w końcu poznać kogoś, kto dotrze do jej wnętrza, zabierze cały ból, zaszyje rany duszy. Tymczasem wciąż była sama, a emocje rozsadzały ją od środka. Pragnęła spotkać w końcu chłopaka, który nie patrząc na pozory pokocha ją taką, jaką była. Ciągle łudziła się, że w końcu znajdzie przyjaźń, miłość. Jednak od pewnego czasu nadzieje pryskały niczym bańki mydlane niszcząc wszystkie marzenia.
Daj spokój Natalia. To nie jest żadna bajka. A ty nie jesteś piękną księżniczką. W zasadzie czym jesteś? Nawet nie potrafiłaś do niego zadzwonić, gdy była jeszcze nikła szansa. Nie umiałaś pogodzić się z jego odejściem. Codziennie wylewasz mnóstwo łez, jakby to miało w czymś pomóc.
Prawda jest okrutna.
Pogódź się z nią w końcu.
Nigdy nie dorównasz innym.
Myśli szalały w jej głowie układając się w dwa proste słowa. Słowa zadające ogromny ból, otwierające stare rany i tworzące nowe. A najgorsze było to, że ukazywały całą prawdę o niej.
Jesteś nikim...
I nagle nastała głucha cisza.

Czarne leginsy i czarna koszulka - ulubiony zestaw ukazujący, w jakim stanie się znajduje. Włosy opadające gładko na ramiona, ledwo widoczne na tle ciemnej bluzki. Do tego cienka warstwa podkładu, by zakryć oznaki płaczu i oczywiście czerwona szminka. Nienawidziła jej, jednakże Ludmiła ciągle zmuszała dziewczynę do używania tego cholerstwa. Zupełnie nie pasowała do nieśmiałego charakteru i niepozornego wyglądu.

Jeszcze tylko torba na ramię i... Już można wychodzić. Nie chciała opuszczać swojej kryjówki. Czuła się tam bezpiecznie, z dala od ludzkiego okrucieństwa. Na zewnątrz narażona była na szyderstwo i chamstwo, które na kilometr było czuć od ludzi. Gdyby mogła nigdy nie wyszłaby z pokoju leżąc pod kołdrą w ciemnoszarej wynoszonej już piżamie, przytykając kolejną chusteczkę do nosa tak długo, aż nie wypłacze wszystkich łez. Być może zaczęłaby czytać kolejną książkę? Albo napisała jakąś kolejną piosenkę? Nie o miłości czy przyjaźni, o czym ciągle pisała śliczna, utalentowana Violetka. Raczej o szarej rzeczywistości i prawdziwym obliczu otaczającego zewsząd świata.

Weszła do sali tanecznej. Jak na złość nigdzie nie mogła znaleźć Ludmiły. Może to i dobrze? Czerwona torba wylądowała na parapecie. Loki związała w kok, by nie przeszkadzały podczas układu. Swoją drogą co za różnica? Żadna.
Stanęła na środku sali wkładając w uszy słuchawki, z których po chwili wypłynęła uspakajająca melodia. Rozpoczęła układ nieco sztywno, obserwując w lustrze każdy, nawet najmniejszy ruch.
Jest dobrze.
Nie, wcale nie jest.
A może...
Nie, to do bani.
Stanęła.
Natalia, weź się w garść. Potrafisz. Uwierz w końcu. 

Świeże powietrze przepłynęło przez jej ciało w głębokim wdechu. Przymknęła powieki wsłuchując się w piosenkę. Już wiedziała co robić. Zsynchronizowała się z nostalgicznymi dźwiękami, wypełniły ją całą, nadały siłę. Zaczęła powoli wykonywać taniec obcy jej ciału, ale bliski sercu. Prawą stopą zarysowała łuk, delikatnie, jakby była motylem. Fruwała kilka metrów nad ziemią. Cały ciężar ciała uleciał.
Złączyła ręce nad głową wykonując wolny obrót. Opuszkami palców muskała powietrze czując przy tym euforię. Nie myślała o tym co robi, nie panowała nad ciałem. Oddała się w pełni muzyce.
Kolejne ruchy. Zupełnie jakby dryfowała gdzieś w przestrzeni kosmicznej, w próżni, gdzie nie ma złych, ani dobrych. Nie ma lepszych, ani gorszych, nie ma nauczycieli, nie ma uczniów, nie ma sali. Jest tylko ona, ona i muzyka.
Melodia, tak jak wszystko co piękne musiała się kiedyś skończyć. Na ostatni dźwięk zgrabnie podskoczyła, niczym baletnica występująca w teatrze. Uśmiechnęła się sama do siebie.
Może nie jesteś aż tak beznadziejna? Może jest w tobie choć iskierka nadziei? Może masz w sobie nasiono talentu, które wystarczy pielęgnować, aby wyrosło z niego piękne kwiecie? 

Otworzyła oczy powracając do szarej rzeczywistości. Znikła cała magia, nadzieja, wiara. Znowu była zwykłą nic nie wartą marionetką losu, który tak nienawistnie się nią bawił. Znowu usłyszała głos.
Jesteś nikim...


Słońce było dziś wyjątkowo okrutne raniąc oczy ostrymi promieniami. Przymrużyła lekko powieki szukając wzrokiem drobnego skrawka życiodajnego cienia, który choć na chwilę mógł ukrócić mękę. Jak zwykle - wszystkie ławki zajęte, tylko niewielki korzeń wielkiego dębu. Usiadła pod drzewem wypełniając nozdrza świeżym powietrzem. Ponownie zamknęła oczy chowając się znów we wnętrzu własnego umysłu. Szukała jakiejkolwiek drogi ucieczki z klatki zapełnionej strzępkami wspomnień, których nie chciała pamiętać...
I nagle powrócił do niej cały ból. To, co wówczas czuła. Miała wrażenie, że w ogóle mu na niej nie zależało. Była tylko kolejnym nazwiskiem na dość długiej liście chłopaka. Zakończył wszystko i tak po prostu zniknął. Zniknął tonąc we wnętrzu tego, kim jest teraz. Już nie ma tamtego Leona Verdasa, jest tylko jego żałosna karykatura. I te raniące słowa...
- Teraz widzę, że ty... A, szkoda słów. Jesteś nikim.
Jesteś nikim.
Jesteś nikim.
NIKIM...
Odwrócił się na pięcie i odszedł paląc ostatni most łączący go z przeszłością.


Zielona trawa była całkiem wygodnym miejscem na codzienne rozmyślania. Nie przeszkadzał jej brud, robale czy inne rzeczy, od których przesłodzone panieneczki w spódniczkach uciekały. No, może pająki. Ich Natalia bała się panicznie.
Spojrzała przed siebie zatrzymując wzrok na ławce zajmowanej przez trzy dziewczyny. Siedziały ciesząc się swoim towarzystwem. Camila, Violetta, Francesca... Trzy odmienne osoby. Jedna normalna nastolatka o rozognionych włosach, które do złudzenia przypominały barwę zachodzącego słońca. Piękny uśmiech, wielki talent, a co najważniejsze - wielkie marzenia. Taka właśnie była Camila Torres - pewna siebie, przebojowa, radząca sobie z problemami.
Kolejna natomiast była zupełnym przeciwieństwem przyjaciółki. Prawie czarne włosy, podobne kolorem do kędziorków Natalii, łagodne rysy twarzy... Francesca Cauviglia była delikatną szczupłą dziewczyną, która umiała porozmawiać z drugą osobą. Szczęście przyjaciół stawiała na pierwszym miejscu, bez względu na to, jak beznadziejna była jej własna sytuacja. Prawdę mówiąc z całej trójki właśnie ją Hiszpanka lubiła najbardziej. Pomimo tego, że Włoszka potrafiła tylko trajkotać, wydawała się najsympatyczniejszą, najcieplejszą osobą w całym Studio.
Trzecia - Violetta Castillo... Tutaj pojawiał się dylemat. Z jednej strony była pewną siebie, może nawet nieco egoistyczną nastolatką, która potrafiła ustawić wszystkich wokół siebie. Wystarczyło, że mrugnęła, a tłum chłopaków skakał u jej stóp. Była bardzo irytująca. Z drugiej jednak strony patrząc na drobniutką dziewczynę można by ją wziąć za dziecko, którym w rzeczywistości była. Późno odkryła swój talent, za co głównie odpowiadał jej ojciec. Całe życie spędziła pod kloszem nadopiekuńczego Germana, który był człowiekiem bardzo surowym. Nie można więc jej winić za to, że w końcu cieszy się wolnością. Poza tym w kwestii przyjaźni i zaufania nie można jej było niczego zarzucić.
Trzy różne dziewczyny. Trzy zupełnie inne charaktery. Były takie inne, a zarazem takie podobne. Dopełniały się pod każdym względem. Potrafiły cieszyć się swoim szczęściem. Nawet błahostki sprawiały im radość.
Kochały się.
Nie były w stosunku do siebie złośliwe.
Nie wykorzystywały się...
I w tym momencie przed oczami Natalii pojawił się portret Ludmiły Ferro. 


Ciepły wiatr pieścił jej policzki, gdy zrezygnowana szła w stronę Resto. Jak zwykle większość stolików była zajęta, a Luca krążył pomiędzy nimi zwinnie roznosząc zamówienia. Usiadła przy ścianie w mało widocznym miejscu. Takie miejsca lubiła najbardziej.
- Dzień dobry, co po... O cześć! Chcesz coś? - Włoch nagle pojawił się tuż przed Natalią notując coś uporczywie w notesiku. Podniósł wzrok znad zeszytu i spojrzał na Hiszpankę. Podobnie do siostry miał ciepłe spojrzenie, które aż zachęcało do zamówienia czegokolwiek. Jedyne czym różnił się od Fran to jego wybuchowy temperament. Dziewczyna nie miewała ataków złości ani dzikich napadów histerii.
- A co byś polecił? - spytała, choć nie bardzo miała na cokolwiek ochotę. Najchętniej wróciłaby do domu i schowała w zacisznym kąciku tuż obok gitary i nut. Może nawet by coś zagrała? Faktem było, że często brzdąkała co nieco, jednakże tylko i wyłącznie bez publiki.
- Oczywiście koktajl z truskawek. Jest wręcz wyborny. Mogę dorzucić do tego zwierzątko - wyjął zza pleców niewielkiego balonowego psa - Gratis - wyciągnął go w stronę Hiszpanki.
Przyjęła prezent, choć nie bardzo lubiła tego typu rzeczy. Balony kojarzyły się z imprezą, zabawą, szczęściem. Nie była szczęśliwa. Wręcz przeciwnie, była zagubiona.
- Może być... - odparła niepewnie. Luca odwróci się i ruszył w stronę kuchni. Nareszcie! Znowu sama... Nienawidziła samotności, ale ją kochała. Nie potrzebowała ludzi, ale potrzebowała znajomych. Nie lubiła grać przed publiką, ale kochała występować. Była pełna sprzeczności, których nijak nie dało się pogodzić.
Chłopak przyniósł koktajl, po czym odszedł od stolika posyłając Natalii jeszcze jeden uśmiech. Był całkiem miły. Może by go polubiła? Cóż, ciężko stwierdzić. Potrafił być naprawdę upierdliwy.
Upiła łyk napoju delektując się smakiem. Słodycz truskawek była niczym powrót do dzieciństwa. Mieszkała wówczas w Hiszpanii, gdzie pół ogródka zajmowały właśnie krzewy truskawek. W sumie dlaczego się wyprowadzili? Czy było im tam źle? Nie mieli pieniędzy, pracy, domu? Mieli wszystko. To był po prostu kolejny kaprys ojca, któremu nagle zechciało się zamieszkać na drugim końcu świata.
Wyjazd z ojczyzny był dla niej ciężkim przeżyciem. Opuszczenie rodzinnego domu...
To własnie w Buenos Aires stała się samotna. To tutaj poznała i straciła Leona. To tutaj poznała niszczącą życie gwiazdę Ludmiłę...
I znów poczuła nieprzyjemne kłucie wewnątrz siebie. Zawsze je czuła, gdy myślała źle o swojej sztucznej przyjaciółce, która w rzeczywistości traktowała Natalię jak służkę.
Kiedyś Hiszpanka widziała w blondynce wzór, pewną siebie piękną dziewczynę, która potrafi zawalczyć o siebie i swoje życie. Nie dawała sobą pomiatać, zawsze wyrażała co myśli i to właśnie imponowało brunetce. Jednak od pewnego czasu coraz częściej patrzyła na Ferro krytycznym wzrokiem. No bo jak egoistyczna ignorantka, nieczuła na ludzkie cierpienie mogła być kimś doskonałym? Jak mogła być godna naśladowania? Jak mogła być gwiazdą, jeżeli nie miała w sobie ni krzty współczucia?
Zimny koktajl zwilżył jej gardło. Miała tego stanowczo dosyć. Miała dość Ludmiły, dość bycia zawsze ostatnią, dość samotności i smutku, dość łez, dość tęsknoty, dość życia.
Kciukiem starła znienawidzoną karminową szminkę, która na każdym kroku przypominała dziewczynie, jak bardzo podporządkowała się Ferro.
Trudno. Od wieków lepsi panują nad gorszymi. Nie można tego zmienić. Jesteś zbyt słaba Natalia. Po prostu żyj jak do tej pory. Daj się wykorzystywać, pomiatać sobą. Tak właśnie musi być...


Zajęcia Angie należały do jednych z najprzyjemniejszych w Studio. Nie była surowym Gregoriem, wymagającym Pablem, czy nieco zwariowanym Beto. Była ciepłą miłą osobą, która chętnie niosła pomoc innym.
Weszła do sali od razu kierując się na sam tył. Zawsze była z tyłu, na szarym nieważnym końcu. Taka samotna, zapomniana.
Przebiegła wzrokiem po twarzach uczniów, szukając kogoś równie nieważnego. Liczyła na znalezienie jakiegokolwiek człowieka, który byłby równie zagubiony, nie znający swojej drogi, zapomniany. Szukała bratniej duszy.
Miała nadzieję, a w zasadzie głęboko wierzyła, że na świecie musi być ktoś jeszcze, kto tak jak ona, tonął w mroku. Bo taka własnie była. Niepotrzebna, odrzucona. Kryła się we własnym cieniu i nie miała najmniejszej ochoty z niego wybrnąć.
Sylwetka Angeles mignęła przed oczami Natalii wybudzając ją z transu.
- Dobrze - melodyjny głos nauczycielki rozbrzmiał w klasie odbijając się ledwo słyszalnym echem od ścian pomieszczenia - A więc zaczynajmy.
Lekcja minęła całkiem szybko. Najpierw na środek wyszła słodziutka Violetka i odśpiewała szybko "En mi mundo". Fakt, talent miała, ale błagam, ile można zachwycać się jedną osobą? Po sali rozniosły się głośne oklaski.
Później na jakiś czas brunetka powróciła do mrocznych zakamarków labiryntu uczuciowego, którym odwiecznie krążyła nie mogąc znaleźć drogi do wyjścia. Wyłączyła się prawie na całą lekcję.
- Dziękuję wam bardzo. - odparła nauczycielka cała w skowronkach - Chciałabym tylko jeszcze coś dodać. Pamiętajcie, że każdy z was ma własne światło, światło, które oślepia innych. Macie ogromny talent i co najważniejsze - umiecie go wykorzystać. Jesteście znakomitymi indywidualnościami, które wciąż krok po kroku dążą do tego, aby ktoś uwolnił z nich cały blask. Każdy z was jest wspaniały na swój własny sposób. Nie zapominajcie o tym.
Zarzuciła torbę na ramię i skierowała się do wyjścia.
"Każdy z was jest wspaniały na swój własny sposób..."
Ta, jasne.



***
I jak miśki moje kochane? Jak wam się podoba? Nie ukrywam, że siedziałam nad nim dosyć długo, ale stosunkowo łatwo się pisało.
Zepsułam go trochę, a nawet bardzo, ale cóż... Widocznie nie umiem pisać :(
Nieważne. Wena powróciła (jeżeli to można nazwać w ogóle weną)! Cieszmy się i radujmy!
Czekam na komentarze - przyjmuję krytykę!
Uprzedzam, że następny może mieć kilkudniowy poślizg, ale cóż. Życie...
A więc do następnego!
Ana J.


środa, 19 lutego 2014

Prólogo "Nie pytaj mnie o jutro, to za tysiąc lat..."




Było około dwudziestej drugiej. Parkowe alejki spowite były mrokiem, a krajobraz w oddali rozjaśniały już tylko uliczne latarnie. Z każdą minutą miasto pustoszało.
Cichy chrzęst piasku.
Szybki oddech.
Łomot bijącego serca.
Szedł rozglądając się nerwowo na boki. Chociaż często spacerował nocą, tego wieczoru idąc przez ciemność był wyjątkowo niespokojny. A wszystko za sprawą jednej wiadomości, na którą jeszcze chwilę temu tak niecierpliwie czekał. Cały czas żył nadzieją, że w końcu porozmawiają. Błagał ją o choć jedno spotkanie. Nie mógł sobie odpuścić, zbyt bardzo kochał. Owszem, popełnił błąd. Zrobił coś bardzo głupiego, niewybaczalnego. Przez ten felerny dzień cały ich związek rozsypał się jak domek z kart niszcząc wszystko, co tak długo skrupulatnie budowali. Stopniowo siebie poznawali doczepiając kolejne puzzle do układanki. Z każdym dniem kochali się coraz bardziej. A on to tak zwyczajnie zniszczył.
Usłyszał cichy szelest. Wiatr falował rąbkiem perłowej koronkowej sukienki. Niemrawe światło latarni czyniło alabastrową cerę niemalże przezroczystą. Kruczoczarne loki opadały na nagie ramiona mocno kontrastując z bladą skórą. Świdrowała go brunatnymi tęczówkami zaciskając wargi w wąską linię. Wyglądała niczym anioł, a przynajmniej tak ją postrzegał.
Niepewnie zaczął się do niej przybliżać. Chłodny podmuch wiatru. Zadrżała. Zdjął bluzę chcąc ochronić ją przed zimnem, lecz gdy tylko do niej podszedł zrobiła krok w tył nie pozwalając mu się do siebie zbliżyć. Uniósł ręce w geście rezygnacji, po czym stanął. Wskazała dłonią ławkę, jednakże nie zareagował. Cały czas wpatrywał się w twarz nastolatki, w piękne oczy, które jeszcze kilka dni temu mógł nieustannie podziwiać, wówczas wyrażały miłość, radość. Teraz tylko pustka. Zimne spojrzenie wyprane z jakichkolwiek emocji. To cholernie bolało.
Ukrywała uczucie, byle tylko myślał, że już jej nie zależy. Spuściła wzrok biorąc głęboki oddech. Nie mogła patrzeć na jego twarz ściągniętą bólem. Zbyt bardzo go kochała.
W jednym momencie znalazł się tuż przed nią. Byli bardzo blisko siebie. Czuł jej ciepły oddech, słyszał bicie jej serca. Srebrna tarcza księżyca wisiała nad nimi, a jej blask odbijał się w załzawionych oczach dziewczyny. Po jej twarzy przebiegło coś szybkiego, nieuchwytnego, przypominającego małą iskierkę, która w rzeczywistości była łzą. Nie wytrzymała, dała upust emocjom. Już wiedział, że jej wciąż zależy, choć w rzeczywistości nigdy w to nie zwątpił.
Jeszcze chwila, ostatnie sekundy. Zostało mało czasu. Zdawali sobie sprawę, że być może za kilka minut wszystko się skończy. I choć wciąż nie byli pewni swoich decyzji wiedzieli jedno - ta chwila będzie początkiem lub końcem historii...


***
I skończone :) Udało mi się w końcu...
No więc prezentuję nowy prolog. Jak się podoba?
Wybaczcie, że po tylu tygodniach udostępniam takie coś, ale cóż...
Mam nadzieję, że następny rozdział będzie choć trochę lepszy niż to
 na górze..
Czekam na komentarze!
Ana Julia

sobota, 15 lutego 2014

Nowy początek


Cześć :) A więc wróciłam z wyjazdu. Powracam również na bloga z nowym nagłówkiem, i tłem :) Jak wam się podoba? Zaktualizowałam również zakładkę "Bohaterowie".
Mam też pewną sprawę. Postanowiłam zacząć moją historię od nowa. Czytając rozdziały zauważyłam, że Naxi jeszcze się nie pojawiło, ponadto było mało perspektyw Maxiego i Naty, a bloga założyłam specjalnie dla nich. Teraz skupię się głównie na tej parze.
Oczywiście pojawią się inni, ale  w znacznie mniejszym stopniu niż to było do tej pory. Fabuła bardzo się nie zmieni, tylko część wątków. Postaram się również, by rozdziały były ciekawe, nie tak jak do tej pory, gdzie większość stanowiła bezsensowna paplanina.

To by było chyba na tyle. Prolog dodam w następnym tygodniu w weekend, może trochę wcześniej. Piszę również trzecią część one shota, która niebawem powinna się pojawić na moim drugim blogu.
Macie jeszcze fotkę:


Do usłyszenia :)
Ana Julia

Obserwatorzy