sobota, 12 lipca 2014

Uwaga, informacja, czy coś...



Witajcie skarby!
A więc mamy nasze ukochane wakacje. Każdy z was pewnie ma jakieś plany. Bez zbędnego przedłużania (a jak wiecie Ania bardzo lubi przedłużać) jadę na trzytygodniowy obóz. No i co się z tym wiąże, a do czego zmierzam, rozdział się nie pojawi.
Ale, jak wiecie, wyjazd nie oznacza przerwy w pisaniu! Wszystko nadrobię zaraz po powrocie, obiecuję. Jedenastki możecie oczekiwać tak za trzy, cztery tygodnie.
Cóż.. To by było chyba na tyle. Udanych wakacji!
Ana Julia


wtorek, 1 lipca 2014

Capitulo Diez "To uczucie, jakbyś by częścią własnego snu..."

Wiktorii P., ty już kochana dobrze wiesz, za co <3
Katniss Parker, co tu dużo pisać, kocham cię Marciu, jesteś moim słońcem <3
Kornelii80, ti amo Juleczko <3
Pannie Martin, za to, że jesteś <3

I oczywiście Aci za to, że jesteś zawsze gdy Cię potrzebuję, lub
gdy wena mnie opuszcza. Kocham cię misiu <3
___________________________________________________




Otwartą dłonią muskała delikatne jesienne liście mocząc opuszki palców kroplami wczorajszego deszczu. Pasowała tam. Kolorowa, rozpromieniona. Anielski wygląd diabelskiej postaci. Dopełniała obrazek swoją sylwetką nadając mu życie, piękno. Łagodność i szczerość bijąca z uśmiechu rozświetlała krajobraz miedzianych drzew. Ciemne loki, spływające jednolicie na ramiona, tajemniczo falowały wokół rumianych policzków. Jakby motyle unosiły splotki włosów i srebrnych korali utworzonych z kropel porannej mżawki. 
Stąpała delikatnie po mokrej trawie ciągnąc za sobą nieprzerwaną rzekę błękitnego materiału. Suknia odsłaniała nagą skórę ramion ogrzewaną ostatnimi promieniami jesiennego słońca. Płonęła żywym ogniem wśród drobnych iskier. Powabna sylwetka zlewała się z wszelkimi odcieniami brązu i żółci tworząc cudną mozaikę różnorodnych barw. Jakby ktoś namalował przepiękne dzieło używając całej gamy kolorów. 
Upadał, ginął rażony wspaniałością. Zachichotała niczym niewinna mała dziewczynka, ukazując rządek śnieżnobiałych pereł. Bezbronne dziecko, które zyskiwało przewagę, coraz bardziej nad nim panując. Odbierała mu siły czyniąc kolejnym trofeem, które uzupełni kolekcję. Tracił zdolność mowy, nie mógł się poruszyć. Rosła jej siła, rosła kontrola. 
Zawirowała wzbijając liście w powietrze. Tak krucha… Drobna sylwetka tańcząca z darami jesieni, a jednocześnie niebezpieczny monsun, niszczący rozległe krainy. Miała pełną władzę. 
Upadła. Z głośnym skowytem rzucił się przez park, byle tylko ratować mroczną różę, katastroficzny huragan. Musiał jej bronić, chronić nawet własnym ciałem. Wziął miękką sylwetkę w objęcia z przerażeniem wymalowanym na twarzy. A ona? Odgarnęła tylko loczki rozsyłając daleko w park melodyjny śmiech. 
Dostrzegał, jaką kontrolę nad nim miała. Znajdowała się w centrum jego wrzechświata. Długimi kłami coraz głębiej wpijała się w jego umysł. Zakorzeniła się w głębi serca i nie miała najmniejszej ochoty odejść. Mroczna siła, piekielna strzyga. Zabijała jego wolność, odbierała mowę. Oblewała kwasem.
A mimo tego była słońcem wskazującym drogę w mrocznym labiryncie, w którym kroczył. Może się zagubił błądząc w nieprzebyte ciemności, które oświetliło dopiero ciepło jej serca,  łagodność duszy. Uratowała zagubionego chłopca dając mu najcenniejszy dar, jaki tylko mogła – całą siebie. A był to ogromny prezent.
Przygryzła dolną wargę. Udawała niewinną, jakby nie była diabelną istotą pożerającą każdego. Słodkim śpiewem wodziła za nos, niczym mityczna syrena, prowadząc na pewną zgubę. Wpadali w pułapki jak małe muchy w sieć pająka. A potem? Torturowała ich melodyjnym głosem, katowała ukradkowymi spojrzeniami pięknych oczu, lśniących czystym złotem. Obezwładniała prostotą.
Wkroczył na parkiet włączając się w jej taniec. Naśladował wdzięczne ruchy pełne gracji, jak na anioła przystało. Musnął miękką skórę palącą czystym ogniem. Spojrzał w ciemne oczy, zalążek morderczej trucizny. Napawał się zapachem, hipnotyzującą wonią. Ułożył dłoń na kruchej talii starając się nie naruszyć harmonii. Próbował wpasować się w dzieło, domalować na obrazie. Splotła smukłe palce z jego dłońmi. Nie zmusiła go. Tym razem sam dał się ponieść. 
Włączył się w taniec z niebiańskim szatanem.
Ten jeden, niepowtarzalny.
Ten ostatni.
Taniec śmierci…


- Może ty Naty? - spytała Angie wlepiając w nią swoje roześmiane oczy. Zadrżała. Nie wiedziała co odpowiedzieć, w końcu nie słuchała nauczycielki. Twarz kobiety przybrała ostry wyraz, jakby napiła się soku z cytryny. Zaczęła nerwowo tupać ciemnym balerinem o posadzkę. - Nie słuchałaś mnie.
Swoją stanowczością i grozą sprawiła, że Natalia poczuła się jak najgorsza osoba na świecie. Nerwowo splotła dłonie opierając je na kolanach.
- Nie, przepraszam.
- No już trudno. Ktoś inny - zaczęła się rozglądać po roześmianych twarzach uczniów - Violetta - twarz nauczycielki ponownie złagodniała, jakby zobaczyła małego baranka. Można by rzec, że nawet się uśmiechnęła.
Wyraźnie zadowolona Castillo wstała poprawiając pastelową spódniczkę w najprzeróżniejszych odcieniach tęczy, po czym, udając zdziwienie, podeszła do klawiszy. Zaczęła śpiewać, niby to nieśmiało, jednakże pewnie i z tak zwanym wdziękiem. Może i miała coś w sobie, ale dla Natalii była jedynie laleczką, tak jak niewielkie barbie, których nienawidziła w dzieciństwie. Może stąd ta niechęć? Przetarła zaspane oczy udając następnie, że słucha koleżanki z ogromnym podziwem. Może dlatego nauczycielka nie drążyła tematu gdy jej wzrok ponownie padł na Hiszpankę.
Nawet nie wiedziała co to za piosenka. Wyłączyła się już na początku zajęć zamykając się w swoim własnym świecie, wiecznie zamyślona. A było o czym myśleć.
Ziewnęła zwracając na siebie uwagę większości. Gdyby ich wzrok mógł zabijać, z pewnością leżałaby martwa. No bo jak można się nudzić przy występie Violetty? Tylko jedne oczy nie spojrzały w jej stronę. Jedne, te z drugiego końca sali.
Siedział z posępną miną wystukując palcami rytm pasujący idealnie do śpiewanej piosenki. Nie spojrzał na nią, ani razu. Co chwilę nerwowo poprawiał czapkę, to ją zdejmował, to znów zakładał. Dotykał słuchawek, bawił się kabelkiem, miętolił sznurówkę ciemnych skate'ów. Cały czas o czymś myślał. I dobrze wiedziała o czym. 
Wtedy, tam w parku. Poczuła się oszukana, rozczarowana, smutna. Nie wątpiła, że czuł to samo. Jedynym co ich różniło była miłość. Bo pokochała chłopaka z Internetu, nie Maxiego. A on? Nie umiał kochać.

Oni słuchają lecz nie słyszą,
między niebem a ciszą
spotykamy siebie.

Jeszcze nigdy nie czuła aż takiej ulgi po skończeniu zajęć, zwłaszcza tych z Angie. Wolność. Z dala od ciekawskich spojrzeń i przewiercających na wylot groźnych oczu nauczycielki. Dzwonek był jak wybawienie.
Zaczęła szykować się do wyjścia. Wszyscy ją mijali, a na końcu on. Zanim pozbierał swoje rzeczy minęło kilka dobrych chwil, a potem już tylko mignął w drzwiach. I chyba pierwszy raz od wielu lat nie strącił jej książek.
Uwinęła się stosunkowo szybko uciekając jak najdalej od piekła, którym od dziś była sala śpiewu. Wyszła przed szkołę starając się zapomnieć o głupiej lekcji. Miała o wiele ważniejsze sprawy i to one powinny zaprzątać jej umysł. Tak twierdziła. Usiadła w ulubionym miejscu pod drzewem.
Cień dawał ukojenie w ciepłe dni, a w takie jak ten chronił przed deszczem. W Argentynie bardzo rzadko padało, tymczasem od jakiegoś tygodnia, może dłużej, nikt nie widział słońca.
I dobrze.
Uśmiechnęła się pod nosem. Nienawidziła słońca. O wiele bardziej wolała moknąć. Zaczęła miętolić ździebełko trawy nieświadomie obserwując wejście szkoły. Wszyscy głupio patrzyli na zewnątrz.
Liczyli krople deszczu?
Pierwsza wyszła Violetta, jednak już po chwili zaczęła głośno krzyczeć. Coś tam, o makijażu. Leon szybko pozbył się swojej kurtki oddając ją rozwydrzonej lafiryndzie, która w tym momencie skakała z kąta w kąt wrzeszcząc wniebogłosy. Ku własnej głupocie zamiast ją założyć zakryła tylko twarz, by chronić resztę tuszu wciąż trzymającego się rzęs. Tymczasem chłopak stał z posępną miną oglądając poczynania swojej ukochanej, która obecnie z wielkim uśmiechem obcałowywała jego policzek. Jego włosy przypominały teraz gałązki bluszczu. Objął Castillo w talii i w ułamku sekundy zniknęli gdzieś w parku.
Idiotka.
Następna wyszła Camila, która w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki nie miała dwóch ton makijażu. Może właśnie dlatego zamiast głośno wrzeszczeć uśmiechnęła się do podbiegającej właśnie Fran i razem, ramię w ramię, poszły gdzieś, sądząc po kierunku, do pobliskiego baru. Resto czy jakoś tam.
Kolejna w oczy rzucała się Ludmiła, bezczelnie idąca w kierunku Natalii tarkocząc coś o deszczu i szmince. Jej "ochronę" stanowił Andres, który jak cień podążał krok w krok za blondynką trzymając nad jej głową ogromny parasol, pod którym sam miał zakaz stać. Wyglądał na niezbyt zadowolonego zwłaszcza, że co chwila obrywał z warkocza Ferro.
- Rozumiesz co do ciebie mówię? - spytała wymachując rękami w charakterystycznych dla siebie gestach. Zmarszczyła czoło wyraźnie zdenerwowana.
- Daj mi spokój - usłyszawszy odpowiedź otworzyła szeroko usta i po paru oszczerstwach w stronę Hiszpanki odeszła gdzieś, chyba z powrotem do Studia, ciągnąc za sobą biednego chłopaka potykającego się o własne nogi.
"Ludmiła odchodzi"
No i w końcu wyszli chłopacy. Broduey spojrzał w niebo, jakby dziękując za deszcz, po czym kontynuował zawziętą dyskusję z Napo. Obok nich szedł Braco spoglądając co jakiś czas na Maxiego. 
Zobaczył ją.
Stanął na schodach z miną, jakby właśnie zobaczył ducha. W jego oczach kryła się taka niechęć, że aż zatruwała powietrze. A tam dalej, za tą niechęcią, taka jakby... tęsknota? Patrzył na nią próbując odczytać jej myśli. Bezskutecznie. Szybko odwróciła wzrok uniemożliwiając mu wyczytanie czegokolwiek z bezkresnej otchłani brązu. W zasadzie niepotrzebnie, bo i tak już dawno odgrodziła się ogromnym murem zamykając swoje oczy na świat. Sprawiła, że stały się puste, bez wyrazu.
Stał jeszcze chwilę, moknął. Następnie, słysząc głośne nawoływania kolegów, otrząsnął się z transu podbiegając do roześmianej grupki. Jeszcze tylko raz spojrzał na nią kantem oka.
Poczuła smutek, dziwny żal. Bo kochała? Bo tęskniła?
- Zaczekajcie na mnie! - ponownie spojrzała w stronę szkoły, z której właśnie wybiegał Federico potykając się kilka razy na schodach. W pośpiechu zakładał fioletową bluzę chroniąc swoją misternie ułożoną grzywę.
Ten jego uśmiech wyrył się w pamięci Natalii raniąc każdego dnia.
Kochanie powiedz mi, czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Oni patrzą lecz nie widzą,
z Twojej radości szydzą,
przychodzą kiedy są w potrzebie.

Kolejna lekcja, ta z Gregorio, zapowiadała się całkiem miło. No, gdyby nie Gregorio. Jak widać znowu pokłócił się o coś z Pablo powtarzając w kółko jaki to on zły i okrutny. Był jeszcze w tym swoim szatańskim humorze, przez co dwa razy bardziej wyżywał się na uczniach.
Próbowała tańczyć, jak najlepiej umie. I nic. I tak wrzeszczał, oczerniał, może nawet zasmucał. Bo choć inni przyzwyczaili się do specyficznego nauczyciela, ją zawsze raniły nawet najmniejsze obelgi z jego ust. Z ust kogokolwiek.
Oczywiście stanął na drugim końcu sali. Nie patrzyła na niego, ale co jakiś czas czuła jego wzrok na sobie. Czyżby przełamywał niechęć?
Co w zasadzie czuła? Niczego nie była pewna, sama nie wiedziała. Bo kochała chłopaka z Internetu, nienawidziła Maxiego. Tylko, że Maxi był tym chłopakiem. 
Jak nazwać stan między miłością a nienawiścią?
- Pary - wrzasnął, dobierając kolejno Tomasa, którego imię wymówił z takim obrzydzeniem, jakby chłopak nie wiadomo co zrobił, z Violettą, co oczywiście zostało przypieczętowane groźną miną Leona. Verdas miał tańczyć z Francescą, a Marco z Ludmiłą. Mina chłopaka mówiła sama za siebie, nie mówiąc o Ferro - Natalia, Maxi, do roboty!
Usłyszała swoje imię. I jego. Mieli razem tańczyć. Tylko jak, skoro nie mogli na siebie patrzeć? Poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła, serce przyspieszyło. O dziwo Ponte nie robił nic, nie błagał o zmianę partnerki, jak robiłby to jeszcze kilka dni temu. Po prostu stał z kamienną twarzą obok niej czekając na swoją kolej.
Pierwsza oczywiście Violetta, panna idealna. Tańczyła z Tomasem, który niemalże pożerał ją wzrokiem. A Leon? Mogłoby się wydawać, że zaraz wyskoczy z własnej skóry, a po Hereidzie zostanie tylko mokra plama. Ludmiła oczywiście musiała wepchnąć się przed Francescę pieprząc coś o wywyższaniu Castillo. Oczywiście taniec przerwała chyba sto razy, dokładnie dwadzieścia trzy, tłumacząc, że Marco "nie dorasta jej do pięt" i że "nie może pracować w takich warunkach".W końcu obrażona usiadła gdzieś na końcu sali śliniąc się do Tomasa. Francesca z Leonem wypadli chyba najlepiej. Nie pomylili się ani razu, a co ważniejsze, nikt nie chciał nikogo zabić. 
I niestety, nadeszła ich kolej. 
Stanęła na środku czując, że zaraz zemdleje. Przełknęła ślinę. Wszyscy patrzyli na nią z pewnego rodzaju obawą, no może nie Ludmiła. Martwili się? Poczuła na karku jego ciepły oddech, drżące dłonie na swojej talii. Też się bał. Zamknęła oczy. Muzyka przerwała niespokojną ciszę.
Zaczęli spokojnie, może trochę sztywno, bojąc się tej chwili, bojąc się siebie. Strach, zdenerwowanie... Wszystko mieszało się w ich głowach, czuli krew pulsującą w żyłach. Nie tylko własnych, ale i swoich nawzajem. Ich oddechy zrównały się ze sobą. Ich dusze złączyły się w jedno. Wyleciały, gdzieś do góry, wirowały nad ich głowami.
Dwa ciała, dwa serca, dwie dusze.
Jeden taniec.
Obalili wszystkie mury, ich ruchy stały się płynniejsze. Już się nie bali. Każdy z nich, indywidualność, teraz byli jednym. Uczucia brały górę. Oddawali się namiętności, taniec zmysłów. Dwie osoby, skrzywdzone, samotne, nieszczęśliwe. Wciąż walczące o swoje życie, swoje potrzeby. Teraz się zjednoczyli, stali się silniejsi. Dzięki wspólnej pasji.
Muzyka stopniowo cichła, taniec zbliżał się ku końcowi. Nie chcieli tego, choć próbowali udawać obojętność. Ostatnie uniesienie.
Chwila, sekundy.
Koniec.
Dusze dryfujące nad nimi ponownie się rozłączyły, wróciły do swoich ciał. Serca biły we własnych rytmach, oddechy były przyspieszone, ale inne. Stali blisko, przytuleni. Czuli swoje ciepło. Otworzyli oczy ponownie stając na ziemi.
I ostatnim co pamiętała były czekoladowe tęczówki.
Oklaski stały się niewyraźne, ucichły.
Zapach zniknął.
Ciemność.
Zemdlała.



Pamiętaj o tym, że nadzieja karmi a nie tuczy,
Do szczęścia otwarte drzwi, nie szukaj kluczy.
Twój Anioł chce Twą wiarę obudzić...


***
Jak widzicie, wena nie jest łaskawa.
Cóż, mamy kolejny rozdział, jeszcze bardziej beznadziejny.
Wiem, że całkiem szybko mi poszedł i nawet się z tego cieszę, ale jest za to gorszej jakości. Wybaczcie!

Może wydawać się krótszy, aczkolwiek jest tak jakby "gęściej" pisany. I tak przepraszam!
Wybaczcie zmianę tytułu (ci co zaglądali w zakładkę 'Capitulos" wiedzą), ale zmieniłam go dosłownie kilka sekund temu. Po prostu nie pasował mi do tekstu.
Piosenka to oczywiście "Cisza" Kamila Bednarka. Niezbyt pasuje, ale cóż...
No, to chyba na tyle.
Do następnego!
Ana Julia


PS.: Słoneczka, czekam na was :* I zawsze będę czekać :*


Obserwatorzy