niedziela, 9 sierpnia 2015

Capitulo Dieciocho "Bo wolę czuć ból niż kompletnie nic..."





Mógłbym jej powiedzieć, że ją kocham. Obyłoby się bez łez wzruszenia, wbitych pod skórę paznokci czy wyłamywania zdrętwiałych z zimna palców. Nawet nie musiałbym miętolić krawędzi koszulki. Po prostu powiedziałbym to. I już.
Kocham ją - jedyną i prawdziwą. Uwielbiam słyszeć jej serce ocierające się o moje przez warstwy niepotrzebnych materiałów i tkanek. Uwielbiam wyczytywać z oczu troski i tajemnice. Uwielbiam całować włosy, nawet jeśli tylko koniuszkami palców. 
Kocham ją, najlepiej jak umiem. Najczulej. Piękniej od wąskich poświat spadających gwiazd.

I mógłbym to powiedzieć, wykrzyczeć, wyśpiewać, wytańczyć. Szeptać co wieczór - a nawet i w dzień, wydychać z dwutlenkiem węgla, wypłakiwać z oczu, pisać na wewnętrznej stronie dłoni. 
I mógłbym tym sny wypełniać, wszystkie myśli, słowa, spojrzenia, drgnienia powiek, pustki między palcami, szczeliny w warstwach przesuszonej skóry.
I mógłbym tym wzlecieć, jak lampiony w chłód onieśmielonych gwiazd, sam z płonącym uczuciami sercem.
Mógłbym.

Tylko - czy nie wpadłbym wtedy w zgrabnie złożony wachlarz kłamstw? I nie skakałbym między nićmi rozdygotanego materiału? 

Przecież kocham - to prawda. Tylko ja jestem kłamstwem.

Kłamstwem, które wcisnęło się krzywe pęknięcie między drugim a trzecim kawałkiem jej serca. To nic, że o innej barwie i gęstości. Przecież zawsze można udawać, że wszystko jest w porządku. Ale udawanie to oszustwo, tylko ładniej nazwane.
Kłamstwem, które pragnie tak bardzo być prawdą. Być może samo w to wierzy i - choć mu niewygodnie - tkwi w miejscu przeznaczonym dla kogoś innego.
Jestem tym kłamstwem. I już zawsze nim będę.

Ale pojawiają się też nieporozumienia, których nikt nie potrafi wyjaśnić, choć usilnie szuka nieistniejących definicji. Takie właśnie mają pozostać - nierozwiązane. Kto jednak umiałby je wtedy zaakceptować? Ja chyba muszę.
Bo nie pasuję do kształtów jej serca, nie sklejam go bezpowrotnie, nie jestem kolorem jej krwi. Ale ona moim tak. 

Miłość nie może istnieć bez cierpienia.
Zabawne.

Mógłbym jej powiedzieć, że ją kocham. Mógłbym. Ale wtedy zniszczyłbym też ją. 
To nie jest tego warte. Nigdy nie będzie. 
Bo wolę płakać z bólu nocami, wyciskać z płuc powietrze i skórę drapać aż do otwartych ran, niż wstrzykiwać truciznę także pod jej skórę.
Czy mógłbym wtedy spojrzeć w lustro?

Kocham ją - to nie jest kłamstwo. Szkoda, że nigdy już jej tego nie powiem.

***

- Mierz siły na zamiary. Jakoś tak chyba mówią...
- Taa, mówią też "jesteś tym co jesz". Jesteś roztopionym batonikiem? Jesteś zepsutym twarożkiem? Jesteś spaloną frytką?
- ...i ja myślę... Chwila. Jestem frytką?!
- Może... Patrzyłeś ostatnio w lustro?
- Jaaa... Nooo... O czym rozmawialiśmy?
- O frytkach.
- Nie, nie. Wcześniej.
- O... W sumie to o niczym.
Trampki kupił w zeszłym tygodniu, a już zdążył podrzeć je w trzech miejscach. Granatowe nitki brudne przy końcach sterczały na wszystkie strony kołysząc się na wietrze, niemal równo z odrapanymi skuwkami sznurówek. Będzie musiał kupić nowe.
- Serio? A tak się da?
- Najwidoczniej tak.
- Ale... Jak wygląda nic?
- Jak wnętrze twojego mózgu.
- Ja mam mózg?
- Sam się zastanawiam.
Przydługa trawa omiatała smukłymi palcami nogawki poszarpanych przy końcu spodni. Przydałoby się ją skosić.
- Dziwne. Można żyć bez mózgu?
- Chyba nie.
- Czyli mam mózg.
- Chyba tak.
"Chyba" jako jedyny rodzaj prawdy, który mógł pojawić się w jego życiu, padać z ust równo z zapachem gumy do żucia, kiedyś miętowej. Całkiem ciężko iść po niepewnym gruncie, jak po lekko naderwanej linie zaczynającej pękać, gdy jest się już blisko drugiego końca. Albo pomoście ze spróchniałych fragmentów drzew. 
- Całkiem fajnie jest go mieć.
- Mhmmm...
- Myślisz, że Edgar też ma mózg?
- Jaki Edgar?
- No Edgar, mój pluszowy łoś.
- Masz pluszowego łosia?
- W sumie to nie.
- Mhmmm...
- Wiesz, mówię na niego łoś, bo nie ma rogów i mu przez to smutno. A ja nie chcę, żeby było mu smutno.
- Mhmmm...
A jednak usilnie uczepił się ich, jak naderwanej nadziei, pląsającej wzdłuż nóg więzami grubych nici. Ciężko było wspiąć się po nich i stanąć na niestabilnym fundamencie ze szkieł jej oczu, jednak lepiej czuć strach, lepiej ból, niż kompletnie nic.


***


Czasem mi się śni. Jej włosy są jak ocean, po którym płyniemy na płatkach przesiąkniętych słońcem kwiatów. Razem, ramię w ramię. Wydajemy się inni, ale podobni. Wolni, ale uwiązani. Jesteśmy osobno, ale należymy do siebie. Dziwne zależności, które w prawdziwym życiu nie mogą mieć miejsca.

Lubię tak sobie o niej śnić. Wtedy wszystko to, co nas dzieli, odpływa daleko za wody Pacyfiku. Może ląduje gdzieś u wybrzeży Indii i staje się tak nieważne, jak ginąca na tle nieba biedronka, którą chwilę temu trzymaliśmy w dłoni. Znika na tle jej oczu i pięknego serca.


***

- To co będzie z tym Edgarem?
- Jakim Edgarem?
- No... Twoim pluszowym łosiem.
- Ja mam pluszowego łosia?
- Wiesz... Zapomnij.
Miał lekko sine powieki i pękniętą żyłkę w oku. Może był też blady, ale Włosi już tak mają. Ciężko rozpoznać, kiedy naprawdę coś im dolega.
- O czym? 
- Andres...
- Ale... Ja muszę wiedzieć, jak się nazywam. A nazywam się Andres. A może Edgar? Fede, jak mam na imię? Sam już nie wiem...
- Andres.
- To dlaczego mówiłeś, że Edgar?
- Posłuchaj mnie uważnie i się skup.
- Jestem skupiony. Cały czas. Skupiam się.


***

Trzymałbym jej dłoń. Jej dłoń w swojej. Większej, bledszej, nieco grubszej - innej. Ale to wciąż byłyby nasze dłonie. Złączone. 

Dotykiem przepływałbym między jej palcami, oddechem po karku, spojrzeniem przez oczy. I nawet nie pomyślałbym o tym, że może nie należeć do mnie. Po prostu byłaby ze mną, moja, tylko moja. 

A jeżeli o niej myślę? Czy kradnę ją komuś? Kradnę słowami, których przenigdy jej nie powiem? Kradnę snami o jej lokach, oczach ciemniejszych od atramentu? Kradnę biciem serca, bo przecież bije dla niej? Kradnę powietrzem wypluwanym z płuc? Łzami wsiąkniętymi w poduszkę? Wspomnieniami, które dzielimy tylko my? Miesiącami westchnień i bezsennych nocy? Potokiem spojrzeń? Promieniem dotyku? Poszarpanymi marzeniami, może - nadziejami? Gwiazdami podkradanymi z nieba w objęcia naszych powiek? 

Czy mogę kraść ją w taki sposób?

***


- Zastanawiam się...
- O, to coś nowego.
- Cicho. Zastanawiam się...
- Andres się zastanawia?
Miał ciepłe zielone oczy, w odcieniu tak dobrze znanej mu nadziei, które teraz wydały mu się bez wyrazu i smaku. Leon już tak miał, że każda kłótnia z Violettą odciskała na nim swoje piętno, wyduszała serce jak gąbkę nasiąkniętą ciepłą wodą. Wszystko, co w nim fruwało, w jednym momencie straciło skrzydła. Przemokło w deszczu łez, schyliło się ku ziemi, bardziej przyziemnie patrząc na świat. Boleśniej.
- Ta...
- Zabawne.
- Ej, ale... Przez was się gubię, mieszacie mi w głowie.
Może nawet czuli się podobnie. Oboje zranieni, wykończeni czekaniem. Z tą różnicą, że relację Leon - Violetta zawsze można było naprawić. Co więcej - wszystko się do nich sprowadzało. Każda droga prowadziła ich do siebie, bez względu na to jak krętymi ścieżkami by poszli. Po prostu ich życia splatały się w jedno na pewnym odcinku, będąc murem nie do przebicia. Zbudowanym z marzeń, uśmiechów i chęci.
W jego wypadku nawet to nie wystarczyło.
- My?
- Tak.
- Jesteś pewien?
- Nie wiem.
Żyły coraz silniej pulsowały na rękach, oddech palił w krtani, jakby połknął nóż. Bolał go każdy odcinek ciała. A więc tak się usycha z miłości.
- Skup się.
- Przecież... Ja...
- Andres.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
- I uciekł.
- Tak.

***

Szkoda, że przed miłością też nie można uciec. Przed niczym, co się czuje. Przed tym, co jest częścią nas, ale tak naprawdę nas niszczy. 

***

Ciszy też można mieć dość. Zwłaszcza wtedy, gdy ma się tak wiele do powiedzenia. 
- To... Jak się czujesz?
Doceniał starania Leona, bez względu na to, co sobie myślał. Po prostu czasem czuł, że on nie chce pomóc, jedynie próbował jakoś zacząć rozmowę. Nawet tym najmniej właściwym pytaniem. 
- Wiesz... Po staremu?
W jego głowie brzmiało to pewniej. Nie lubił niepewnych rzeczy.
- Jesteś tego pewny?
- Raczej tak.
- Więc dlaczego brzmiało jak pytanie?
- Chyba lubię zadawać pytania.
- Okej.
Przy Leonie nawet najgłupsze sprawy wydawały się normalne. Może właśnie to wciąż trzymało ich przy sobie. 
- A u ciebie?
- Wolałbym raczej ominąć ten temat.
- Mhmmmm...
Nie żeby nie wiedział, co aktualnie się działo. Oboje wiedzieli. Jednak istnieje taka cisza, która zastępuje niepotrzebne słowa. I nie jest ani niezręczna, ani krzywdząca.
- Fede... Nie jest dobrze.
- Wiem, że Viola...
- Nie miałem na myśli Violetty. 
- Więc?
- Chodziło mi o ciebie.
Otworzenie oczu zajmuje trochę czasu. Zwłaszcza wtedy, gdy nie chce się widzieć niczego.


***************************************************************
Ja naprawdę nie wiem, co to jest XD I dlaczego to udostępniam. Chyba dlatego, że nie mam wam nic innego do zaoferowania.
Beznadzieja i dno. Cierpię na upośledzenie twórcze, proszę, bądźcie wyrozumiali (o ile jest tu ktokolwiek). Pomysł na historię mam, ale brak talentu to już inna sprawa. Dlatego na razie musicie się zadowolić tym ****[cenzura]***. 
Ostatnio coś pojawiło się w marcu. Żenada to zdecydowanie zbyt łagodne słowo na
określenie tego, co ostatnio wyprawiam. 
UWAGA: NIE POLECAM W OGÓLE TEGO CZYTAĆ.
Wiecie, poważnie się zastanawiam nad rzuceniem tego wszystkiego w diabły. Obiecywałam, że wrócę po testach. Nie udało się. Obiecywałam, że wrócę po wystawieniu ocen. Nie udało się. Obiecywałam, że wrócę po zakończeniu roku. Nie udało się. No a teraz wracam i to z takim czymś. Zaledwie zalążkiem rozdziału, który wyszedł gorzej niż beznadziejnie. I do tego napisanym już daaawno temu. Matko Boska, to już jest dno dna.
Ostatnio czytałam pierwsze rozdziały i wiecie co? Odebrało mi mowę. To było gorsze od hejtów, którymi ostatnio na asku mnie zasypują. Ta, widocznie nie nadaję się już do niczego (tu dałabym lajka lub uśmiechniętą buźkę).
Trudno.
Od jakiegoś czasu nie jestem człowiekiem, tylko chodzącą rozpaczą. Musicie mi wybaczyć, proszę. No i przepraszam. Tylko tyle mogę.
No nic, zostawiam was z tymi marnymi wypocinami w łapkach. Zróbcie z tym co chcecie. Możecie spalić, jak swetry Facu. Możecie hejcić, jakoś przeżyję. Możecie szykować cegły.
Tylko pamiętajcie, że was kocham.
Bez względu na to, jak tandetnie to tutaj brzmi.

Obserwatorzy