piątek, 28 marca 2014

Capitulo Cinco "Cienka linia między miłością i nienawiścią..."




Słońce tonęło w morzu mgły złocąc czubki drzew. Zapowiadało się na chłodny dzień. Okryła nagą skórę ramion czerwoną marynarką. Szła spokojnie na lekcje wciąż myśląc o zdjęciu tkwiącym gdzieś między stronami książki.
Jej myśli zniknęły niczym bańki mydlane gdy tylko przekroczyła próg Studia. Stał tam, na środku, tulił Violettę. Przetarła oczy nie mogąc uwierzyć.
Sen...

Stała wpatrując się w chłopaka. Nic się nie zmienił. Ciemne włosy, ciemne oczy. Ten sam uśmiech, którym niespełna rok temu codziennie ją obdarzał. Był prawdziwy, nie śniła. A może sen na jawie?
Nie mogła opanować radości, która nagle wypełniła jej drobną sylwetkę. Był tam, przyjechał.

Już chciała krzyknąć, podbiec, znowu znaleźć się w ciepłych ramionach, w których czuła się tak bezpiecznie. Chciała go dotknąć, poczuć zapach jego skóry...
Nie zdążyła. Odwrócił się patrząc wprost na nią. Brunatnymi tęczówkami świdrował jej postać. Stali tak przez dłuższą chwilę. Czekała na jakikolwiek gest, uśmiech, choćby głupie "cześć". 

Nie doczekała się. 
Po prostu odwrócił się na pięcie...
Nie mogła otrząsnąć się z zaskoczenia. Przyjaciel... który w rzeczywistości nie był przyjacielem, a raczej już nie. Po krótkiej dyskusji wyszli ze szkoły. Delikatnie musnął jej rękę odchodząc bez słowa.  
Nagle wszystko runęło, jak domek z kart. Tak długo na niego czekała, tak bardzo za nim tęskniła... Pewnie nawet nie wiedział, jak ją właśnie zranił. Jej dusza była jednym wielkim strzępkiem pełnym nacięć, skaleczeń, krwawiących ran. W tym momencie poczuła, jakby ta właśnie dusza zniknęła wywołując niewyobrażalny ból, jeszcze gorszy niż wcześniej. Straciła wszystko, ostatki nadziei, resztki wiary, które zakopała gdzieś bardzo głęboko. Teraz nie było już nic.
Tylko pustka.
Co innego mogła zrobić?
Po prostu wybiegła ze Studia.

Skulona na ławce mokrej od rosy nie myślała już o niczym. Po prostu wypłakiwała ostatki sił. Nie czekała już na nic, nie oczekiwała niczego. Wszystko przepadło.
Ostatnio tak cierpiała kilka lat temu, po rozmowie z Leonem, która okazała się być ostatnią. Nie mogła się pozbierać. Nie było fizycznych obrażeń, ale pustka, samotność, które niszczą bardziej od najgorszego bólu.
Podniosła twarz znad kolan wpatrując się w zamglony krajobraz. Nie obchodziło jej zimno. Już go nie czuła. Przez warstwę łez dojrzała ich nikłe sylwetki ginące we mgle. Stali rozmawiając. Jak po tym wszystkim co razem przeszli mógł ją tak po prostu minąć bez słowa? Wstydził się?

Przecież sama się siebie wstydzisz...
Zignorowała szepty pierwszy raz od bardzo dawna. Przecież był jej przyjacielem, a przyjaciel nie powinien się wstydzić przyjaciółki. Chodziło o coś innego. Był taki zimny, obojętny...
Błądząc po zakamarkach umysłu, wypłakując oczy nie zauważyła nic szczególnego. 

"Ona była wodą - a On brzegiem pustych plaż
Małe okręty - dzieci bez skaz.
Ona była sztormem - a On deszczem, który spadł,
Dwoje na drodze - smagał ich wiatr,
Ona jak talizman - On jak chłopiec, co się bał,
Jak młode orły - tańcząc wśród skał.
Nigdy nie wiedzieli, czym to może skończyć się,
Byli tak dumni - nie znali się.
Tak jak młode orły...[...]"
~ Lady Pank "Młode orły"



Marco z Fran weszli do Studia, podobnie Camila z Broduey'em. Violetta stała wciąż na korytarzu, ale oszczędziła Maxiemu odruchów wymiotnych. Teraz była zbyt zaaferowana Federico, który nie wiadomo skąd się wziął.
A on ciągle błądził po parku. Pomimo przykrej pogody, chłodu i mgły wolał spacerować niż przepychać się między tłumem chcących powitać Włocha. Lubił Fede, ale nie miał zamiaru reagować nadpobudliwie, bo nagle się pojawił. Postanowił pogadać z kumplem gdy tabuny się rozproszą, na co na razie się nie zanosiło. 
Trudno. Za kilka dni im się znudzi...
Idąc rozglądał się niespokojnie. Czegoś szukał, a może kogoś? Może kogoś do kochania?
Ironia losu, a może raczej przykry przypadek. Zauważył postać kulącą się na drewnianej ławce. Płakała, już z daleka słyszał jej szloch. Podniosła kudłatą główkę wpatrując się w gęstniejącą mgłę, w której można było dostrzec rozmyte sylwetki dwóch zjaw.
Czego znowu beczy? Naprawdę nie ma co robić?

Niech się opamięta i nie przeszkadza innym w...
No właśnie, w czym? W bezcelowym błądzeniu po parku? W szukaniu miłości swojego życia? Chociaż niechętnie, z ogromnym oporem przyznał w końcu rację wewnętrznym poszeptywaniom.
Przecież ty też łazisz bez sensu. Nie masz co robić, z kim pogadać.

Tak jak ona...
Nie chciał być podobny do niej. 
Nawet w najmniejszym calu. 
Nawet jedną komórką ciała. 
Nawet maleńkim atomem.
Zniechęcała go swoim ilorazem inteligencji, a raczej jego brakiem. Nie ukrywając - była po prostu głupia. Nie miała własnego zdania, dawała sobą pomiatać, zachowywała się jak typowa idiotka. 
Do tego była łamagą. Co chwila się potykała, wpadała na coś lub przewracała, niszcząc przy okazji. Jak takie tornado. Trochę jak Beto. Tyle, że Roberto miał rozum. A ta tu? Nie potrafiła żyć normalnie, zajmując się samą sobą. Ciągle czekała na kogoś, kto pokieruje jej życiem w odpowiednią stronę. Lub nieodpowiednią w przypadku Ludmiły. Ślepo wierzyła w każde wypowiedziane słowo. 
Pokręcił głową z odrazą patrząc na dziewczynę. Była taka... żałosna. Może chciała wzbudzić litość? Może próbowała, łzami, wymusić coś, czego nie dostała? A może w nadziei, że Ferro ją zobaczy, rozryczała się na środku parku próbując odnaleźć choć trochę dobroci w blondynce? Machnął ręką.
W zasadzie co ciebie to obchodzi, Maxi?

Dopiero teraz uświadomił sobie, jak długo stał obserwując Hiszpankę. Zupełnie jakby był w muzeum, a pacynka siedząca niedaleko tworzyła obraz. Czy może raczej eksponat? 
Nienawidził jej, a mimo to od jakichś piętnastu minut nie odrywał wzroku od ławki. Bluza zwilgotniała przez mgłę, a czubki ciemnych butów przemokły. Do tego zaprzątał sobie umysł kimś tak nieważnym, jak Natalia.
Odwrócił się w stronę Studia, jednakże gdy tylko chciał postawić krok, jego nogi odmówiły posłuszeństwa, jakby były z ołowiu. Nie mógł się ruszyć, a przynajmniej nie w tą stronę. 

Płakała, coś się musiało stać. Tylko podejdzie, zapyta. Nie musi jej polubić, nie musi jej dotykać, ale musi się dowiedzieć. Inaczej nie będzie mógł żyć ze spokojnym sumieniem.
Z ciężkim sapnięciem podszedł do ławki. Nie patrzyła na niego, wciąż płakała chowając twarz w kolanach. Usiadł możliwie najdalej. Deski skrzypnęły. 
Nie spojrzała.
Ignorowała go całą swoją osobą. Jeszcze raz przemyślał dokładnie czy aby na pewno powinien z nią rozmawiać, jednak nie był przecież zimnym potworem bez uczuć. Miał serce i litość, nawet dla Naty.
Odkaszlnął.
Nic.

Nawet nie raczy spojrzeć...
W końcu, pokonując olbrzymią niechęć, wydobył z siebie głos.


"Spytaj ją, co czuje gdy
szminkę zmywa kroplą łzy,
spytaj ją, czy o czymś śni..."

- Wszys.. w... po..ku?

Jego głos rozszarpał ciszę panującą wokół. Wpadł do jej głowy niczym wirus, zatruwając wszystkie myśli.
Po co przyszedł?

Czego chce?
Jakim cudem przełamał tak głęboką nienawiść?
Odwróciła głowę łkając jeszcze bardziej. Nie miała ochoty z nim rozmawiać. On z nią pewnie też nie.
- Wszystko w porządku? - powtórzył teraz głośniej. 
Nie reagowała. 
Po prostu go ignorowała jak robiła to od dłuższego czasu.
Brzegi rany w sercu niebezpiecznie zapiekły zapierając jej dech w piersi. Przyłożyła drobną dłoń do klatki piersiowej próbując uspokoić oddech. Odkaszlnęła głośno.
Prychnął.
Choć była przyzwyczajona do niechętnych spojrzeń i głupich prychnięć, niesamowicie ją to zirytowało. Spojrzała na chłopaka, który rozglądał się nerwowo wokół. Przecież to normalne, że nie chciał, by ktokolwiek go z nią zobaczył. Pociągnęła nosem.
- Czemu tu siedzisz, skoro się wstydzisz?


"Ona kochać chce,
bo po nocy nawet dla niej wstaje dzień."

Cichy ochrypły szept zwrócił jego uwagę. 
O! Raczyła się odezwać...
- Nie wstydzę się. - odparł. Był wyraźnie spięty, jednakże nie próbował się wykręcać. Przecież i tak znała prawdę. Nie chciał tu być.
- Tak, jasne. - głos jej się łamał, a pomiędzy kolejnymi słowami wdawały się chlipnięcia - Nawet głupi by zauważył.
Chwila ciszy. Siedziała ocierając łzy spływające po bladych policzkach. Bez względu na to, jak bardzo się starała, nie mogła opanować płaczu. Czuła zbyt wielką pustkę, za bardzo cierpiała. W końcu przed chwilą umarła ostatnia nadzieja.
Szkoda, że o tym nie wiedział. Może wtedy choćby udawał miłego. Może by zrozumiał, powstrzymał niektóre słowa raniące... co raniące? Co mogły ranić, jeżeli nie było już nic?
- To wyjaśnia, dlaczego ty zauważyłaś - odparł z kpiącym uśmieszkiem. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem dusząc emocje. Oddałaby wszystko, byle by teraz być w domu. 

Znowu cisza. 
Niezręczna. 
Chłodny podmuch wiatru zaszeleścił liśćmi próbując tworzyć swoją własną melodię. Odwróciła głowę opierając skroń na kolanach. Miała gdzieś jego zdanie. Chciała po prostu wypłakać wszystkie łzy.
A on? Nie wiedział jak się zachować. Miał własne problemy, które zaprzątały część umysłu, odkopywane co jakiś czas z popiołów, którymi szczelnie próbował je zakopać. Nie dało się. Ciągle powracały, natrętnie nie dając chwili wytchnienia. Chciał w końcu odpocząć, odpocząć od tego. A jedynym sposobem była miłość.


Powoli opuściła zmarznięte stopy niepewnie dotykając bruku. Zachwiała się, na co Maxi zerwał się z ławki.
Nie chce cię przecież mieć na sumieniu...
Delikatnym ruchem dłoni powstrzymała go przed podtrzymaniem jej drobnej sylwetki.
- To.. To normalne - odparła próbując trzymać pion, co przychodziło z wielkim trudem. Uspokoił się ponownie zakładając maskę niechęci. Nienawidził jej przecież. Ponownie usiadł na ławce wpatrując się w mgłę, jakby próbując w niej coś odszukać. 
Poprawiła torbę na ramieniu delikatnymi krokami zbliżając się do Studia.
- Maxi.. - odwróciła się znów w jego stronę. Przewrócił oczami ponownie na nią spoglądając - Nie potrzebuję litości. Nie musisz już udawać. 

Czarne loki zginęły we mgle.



***
Tak wiem. Nie mówcie nic, proszę. 
Wszystkie moje rozdziały są beznadziejne, ale ten to już totalne dno. Już od dawna nie udostępniłam aż takiego badziewia. Zawiodłam samą siebie.
Czuję się okropnie. Bardzo mi zależy na blogu, ale zamiast dać wam coś godnego uwagi piszę bzdury. Mam wrażenie, że ostatnio wena ponownie odeszła.
Nie miałam czasu w weekend, co może choćby częściowo usprawiedliwia ten rozdział. Po prostu nie mam w ogóle czasu, szkoła, wolontariat, gitara, pianino... Do tego jeszcze basen i biegi. 
Jest mi smutno, ze zawodzę nie tylko siebie, ale również was. Chciałam dać wam w końcu coś, z czego będę zadowolona, z czego wy będziecie zadowoleni. Chciałam pierwszą rozmowę Naxi opisać jak najpiękniej, a to coś? Co to w ogóle jest? Zaczęłam na nowo pisać licząc, że pokażę wam piękną historię o miłości i muzyce. Tymczasem daję jakieś wypociny, ledwo posklejane zdania bez ładu i do tego bez logiki. 
Wybaczcie mi ten ostatni raz. Bardzo się staram, ale trudno znaleźć czas. Mam nadzieję, zę następny będzie w końcu chociaż w niewielkim stopniu lepszy.
A więc do następnego! 
Ana Julia



piątek, 21 marca 2014

Capitulo Cuatro "Listy i zdjęcia, oczy zapłakane, trudne pytania ciągle te same..."


Dla przecudownej kornelii80 Co tu dużo pisać.. Za to, że jesteś i czytasz <no i oczywiście komentujesz> misiu kochany! Za to, że mnie podnosisz na duchu i w trudnych sytuacjach twoje słowa mnie pokrzepiają...
***


- Witaj Esmeraldo - ucałowała policzek pięknej Argentynki. Zajęła swoje miejsce poprawiając klamrę utrzymującą ciemne loki w ryzach. Było wcześnie, słońce dopiero wschodziło. Promienie wpadły przez okno kawiarni tworząc na ścianie złotawą poświatę. - Cieszę się, że przyszłaś.

- Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - szatynka usiadła na przeciwko kobiety posyłając jej przy tym ciepły uśmiech. Upiła łyk uszykowanej wcześniej kawy. - Zmartwił mnie twój telefon, Penelope. Wszystko w porządku? - na czole Esmeraldy pojawiła się ledwo zauważalna zmarszczka.
Zmieszana Hiszpanka odwróciła wzrok. Podrapała się nerwowo po karku po czym splotła dłonie opierając je na kolanach.
- Potrzebuję pieniędzy. - zacisnęła usta w wąską linię.
Argentynka ponownie przytknęła filiżankę do ust. Spojrzała na przyjaciółkę. Siedziała cicho z kamiennym wyrazem twarzy.
- Ile? - spytała.
- Dziesięć tysięcy peso.
Szatynka westchnęła głośno patrząc na kobietę szeroko otwartymi oczami.
- Penelope, to mnóstwo pieniędzy.

- Wiem - odparła udając, że suma nie robi na niej wrażenia. Jednak w oczach miała strach. Bała się. Musiała pilnie zdobyć pieniądze.
- Poproś ojca. Mówiłaś, że jest...
- Nie może o niczym wiedzieć! - przerwała podnosząc głos. Nerwowo się rozejrzała po czym kontynuowała szeptem - Wiesz doskonale, po co mi te pieniądze.
Chwila ciszy. Zapach cynamonu unoszący się  w pomieszczeniu stał się nagle niezwykle duszący, aż zapierało dech w piersi. Słońce było już coraz wyżej nad horyzontem, a w kawiarni z każdą minutą zjawiało się więcej osób.

- Musisz mi pomóc Esme. Błagam, powiedz co robić. - błagała Hiszpanka desperacko świdrując przyjaciółkę błękitnymi tęczówkami. Wyglądała na przemęczoną, jakby cała sytuacja wyczerpywała ostatki sił młodej osoby. Zapadnięte oczy wydawały się ogromne w drobnej twarzy. Usta miała spierzchnięte i popękane. Nie przypominała siebie.
- Spokojnie - uścisnęła serdecznie dłoń przyjaciółki - Najpierw ustalmy plan działania. Wybrałaś już miejsce gdzie chcesz to zrobić?
Penelope otarła łzy, które podczas rozmowy zaczęły spływać po jej bladych policzkach.
- Tak. Za tydzień lecę do Hiszpanii.
- Dobrze. A rodzice?
- Myślą, że jadę do znajomej. Inme obiecała, że będzie mnie kryć.
Wszystko było już załatwione. Została tylko zapłata. Hiszpanka poprawiła czuprynę, która zaczęła opadać na czoło. Ciemne loki nie były już tak gęste jak przed czterema miesiącami, straciły cały połysk.
Esmeralda wzięła głęboki oddech, poprawiła spódnicę, po czym sięgnęła do torebki. Delikatnie ułożyła na stole szarą kopertę przesuwając ją w stronę przyjaciółki. Dziewczyna wlepiła w Argentynkę zapłakane oczy, które odzyskały nieco z dawnego niebiańskiego blasku.
- Nie mogę - odsunęła podarek kręcąc głową przecząco.
- Nie sprzeczaj się. To rozwiąże wszystkie twoje problemy.
- Zarobię...
- Będzie już za późno. - koperta ponownie wylądowała przed twarzą Penelope. - Już jest ryzyko. Nie przyjmuję odmowy.
- Jak ci zwrócę taką kwotę?
- Nie musisz - wzruszyła ramionami - Traktuj to jako spłatę długu.
Uśmiech brunetki był wart nawet dwa razy tyle. Przez chwilę znów była sobą, dawną młodą kobietą cieszącą się życiem. Szatynka odwzajemniła gest przyjaciółki, po czym zarzucając torebkę na ramię zaczęła kierować się do wyjścia.
- Esmeraldo! - zawołała za Argentynką. Piwne tęczówki ponownie spojrzały na Penelope - Dziękuję. Naprawdę. Za dwa tygodnie wrócę i znowu będę tą samą dziewiętnastolatką. Będzie tak jak kiedyś.
Blady uśmiech rozświetlił twarz sztynki.
- Wiesz, że tego nie pochwalam. Przemyśl to. - uścisnęła brunetkę. Cichy stukot obcasów przedarł się przez gwar panujący wewnątrz pomieszczenia. Opuściła kawiarnię.
- Już przemyślałam Esmeraldo...


 

"Na dnie też można znaleźć piękne skarby, często bardzo cenne i nietknięte. Są, ponieważ ktoś o nich zapomniał lub odrzucił. Czasami warto zajrzeć we 'własne dno'..."

Wpatrywała się w fotografię. Ciemne loki spięte klamrą, gdzieniegdzie wpięte stokrotki. Błękit oczu, najpiękniejszy, najczystszy z błękitów. Mały nosek, pełne malinowe usta. Blada cera.
Zdjęcie wyblakło dopadnięte upływem lat, jednakże kobieta wydawała się być tak realna. Zupełnie jakby stała tam, przed Natalią.
Jest piękna...

Mogła mieć na oko osiemnaście lat, może dziewiętnaście. Wyglądała dojrzale, a zarazem bardzo młodo. Drobną twarzyczkę naznaczoną lekkimi piegami rozjaśniał dziecinny uśmiech rażący bielą zębów. Różana sukienka sięgająca do kolana falowała na wietrze wśród kolorowych jesiennych liści.
Pasuje tu. Jest niczym królowa jesieni.

Odwróciła fotografię odczytując rozmazany napis.


20/wrzesień/1997
"Skoro nie można się cofnąć,
trzeba znaleźć najlepszy sposób,
by pójść naprzód"
Penelope

Penelope... Penelope... Penelope...
Słyszała to imię nieraz, jednak tego dnia stało jej się niewiarygodnie bliskie. A przynajmniej powinno się stać. Nigdy nie czuła więzi z matką, jeszcze za życia niezbyt interesowała się córką. Zawsze tylko Lena. Przynajmniej tyle wiedziała od ojca. Cóż, nie ukrywając kobieta zmarła przedwcześnie, więc obraz Penelope powstał w głowie Hiszpanki na podstawie opowieści snutych przez rodzinę.
Szczerze myśl o matce nie wzbudzała w niej żadnych uczuć. Nie kochała kobiety, nawet jej nie lubiła. Była dla niej zupełnie obcą osobą.
Nie chciała cię...
Hector Perdido często mówił o miłości, jaką jego ukochana darzyła córki. Mimo zapewnień o matczynej trosce Natalia znała prawdę. Kłamał. Kłamał jak cała rodzina. Była niechcianym dzieckiem, wiedziała o tym.
Spojrzała na zegarek.
Trzeba iść.
Wetknęła fotografię między strony książki. Nie chciała pamiętać, myśleć o odrzuceniu przez własną matkę.
Wstała z ławki kierując się w stronę Studia.
Odeszła.

"Mam wrażenie, że miłość ode mnie ucieka, jakby nie czuła się mile widziana. A jednak jeżeli przestanę myśleć o miłości, będę niczym."

Przestał już wierzyć w miłość.
Od kiedy pamiętał zawsze był otwartym chłopakiem, którego historia pełna była prostych krótkotrwałych zadłużeń. Gdyby ktoś nagle zechciał spisać nazwiska wszystkich dziewcząt, do których Maxi wzdychał, na pewno jedna kartka nie wystarczyłaby. Faktycznie, dużo miał już obiektów swojej "miłości".

Tylko czym tak właściwie jest miłość?
Coraz częściej zadawał sobie to pytanie. W sumie nic dziwnego. No bo czy miłością można nazwać krótkie zauroczenie trwające maksymalnie tydzień? Albo związek, po którym nie czuł tęsknoty, bólu, smutku? Nie czuł kompletnie nic.
Bez miłości jego świat był niczym. Nie czuł się wyjątkowo. Był przeciętnym nastolatkiem, który pragnął poznać kogoś, kto wypełni pewnego rodzaju pustkę w jego sercu.
Świat wokoło nie miał barw, był tylko zwykłym światem. 

Przyjaciele nie dawali już takiej radości - byli tylko przyjaciółmi.
Muzyka nie była już magiczna - była tylko muzyką...

Kiedyś przy każdym usłyszanym dźwięku znajdował się w innej krainie, w wyidealizowanym poglądzie Ziemi, po której stąpał. Każda nawet najmniejsza nuta przesiąkała magią, unosząc chłopaka wysoko, do nieba. Kiedy tańczył... Był tylko on, on i melodia. Nic więcej się nie liczyło. 
Tęsknił za tym. Cholernie tęsknił. Ale nie mógł już do tego wrócić, choć całym sobą, każdą komórką ciała próbował ponowić więź. Nie udało się. Z początku nie rozumiał, nie wiedział co się dzieje. Jakby ktoś odebrał mu cząstkę serca oddając już wyczerpaną.
Cała magia zniknęła.

I nagle, jak najgorsza zmora, jaką mógł w tym momencie zobaczyć, Francesca. Z ogromnym uśmiechem siedziała na kolanach Marco obejmując chłopaka. Prawie nie rozmawiali wpatrując się w głębokie otchłanie swoich dusz, zwane również oczami. Wyczytywali z nich wszystko. Z każdym dniem poznawali się coraz bardziej, co tylko potęgowało ich miłość. Codziennie zakochiwali się w sobie na nowo, pogłębiając łączącą ich dotychczas więź. Stykali się czołami, ich usta dzieliły centymetry.
Nie mógł dłużej patrzeć. Byli jego przyjaciółmi i uwielbiał ich, ale te całe związki...
Odwrócił głowę. No i proszę. Znów to samo. Drobnymi dłońmi wtulała się w tors Verdasa, któremu, oczywiście, to nie przeszkadzało. Otulał drobną sylwetkę Violetty, tak nikłą przy jego postaci. Trwali w uścisku, jak w najpiękniejszej bajce, napawając się swoim zapachem, bliskością.
Nie potrafił patrzeć. Każdy taki widok przyprawiał go o mdłości, przepełniając przy okazji smutkiem. Ponownie odwrócił wzrok.

To chyba jakieś kpiny!
Los dzisiaj był wyjątkowo okrutny. Szli przez trawę trzymając się za ręce. Byli tacy szczęśliwi, aż ta cała radość tryskała na boki. Ich dłonie tak idealnie do siebie pasowały, jakby byli dla siebie stworzeni. Chociaż Camila zerwała już kilka razy z Brodueyem, wszyscy wiedzieli, że nie wytrzymają bez siebie zbyt długo. W pewnym momencie ich spojrzenia znów się połączyły tworząc idealne odzwierciedlenie uczucia, jakim siebie nawzajem darzyli. I te czułe słówka...
Aż na kilometr ta cała słodkość była wyczuwalna.

Ble!
Chociaż myśli były mylne i z każdym widokiem okazywanej miłości odczuwał mocne skurcze żołądka, wiedział, że chce kochać. Chciał tego jak niczego bardziej na calutkim świecie. Pragnął zaglądać w czyjąś duszę, napawać się bliskością, trzymać cudzą dłoń tak idealnie pasującą do jego własnej.
Niestety to tylko marzenia. Obraz nadziei rodzący się w jego umyśle został dopadnięty szponami rzeczywistej samotności.
Świat stracił barwy.
Przyjaciele byli tylko przyjaciółmi.

A muzyka tylko muzyką...

"Czekanie sprawia ból. Zapomnienie sprawia ból. Lecz nie móc podjąć żadnej decyzji jest najdotkliwszym cierpieniem."


I tak właśnie żyli
Obok siebie
Stale się mijając.
Nie zwracając uwagi na drobne spojrzenia.
Z oczami zamglonymi wzajemną nienawiścią.
Nie widzieli siebie,
Tego, jak bardzo są do siebie podobni,
Jak oboje pragną bliskości,
Ona - samotna
On - zagubiony.

Jednak jak wszyscy dobrze wiemy jesteśmy tylko marionetkami.
Małymi laleczkami...
Nie mamy własnej woli.
Nie mamy wpływu na przyszłość.

Nie mamy możliwości ucieczki...
Choć wszystko wydaje się podlegać naszym wyborom,
To właśnie my podlegamy potędze.

Potędze, która kierując się własnymi zachciankami pociąga za sznurki.
Mści się tworząc swój własny spektakl.
Przewrotny los...
Nie ma litości,
ale jest sprawiedliwy.
I postanowił wynagrodzić dwójkę ludzi tak długo znoszących cierpienie...




"Wierz mi, są dusze dla siebie stworzone.
Niech je w przeciwną los potrąci stronę,
One, wbrew losom, w tym lub tamtym świecie,
Znajdą, przyciągną i złączą się przecie..."
~Aleksander Fredro


***
No i skończone :) W końcu przechodzimy do Naxi, cieszycie się?? 
Ten rozdział był pisany przy wspaniałej, cudownej i niezastąpionej powieści Johna Ronalda Reuela Tolkiena "Hobbit". Natchnęło mnie, nie ukrywam :)
Co prawda nie jest tak jak chciałam, ale cóż.. Trudno się mówi!
Mam nadzieję, że mi wybaczycie jakość i długość rozdziału, ale co tu dużo mówić. Miałam dzisiaj dopisać jeszcze jakąś część, ale wyjrzyjcie no tylko za okno! Aż rolki do mnie przemawiają!
Czekam, aż skomentujecie to, tamto.. Na górze.. :)
Do następnego!
Ana J.




piątek, 14 marca 2014

Capitulo Tres "Patrzę na nich wszystkich i nikogo już nie widzę."

Kochanej, wspaniałej Katniss Parker. Za to, że jesteś takim małym promyczkiem, który zawsze się pojawia, gdy moje korytarze przykryje mrok. Za to, że jesteś jak mała gwiazdka w ciemną noc. Za to, że jesteś pięknym kwiatuszkiem na zniszczonej łące. A co najważniejsze - za to, że po prostu jesteś.
***





"Samotna i zła
Jakbyś z planety była zimnej
Tak to długo trwa
że nikt nigdy nie znał ciebie innej
Daleka jak sen
Wciąż nie dostrzegasz spraw i ludzi
A gdzieś czeka ten
który kiedyś wreszcie cię obudzi.

Tak dobrze cię znam
Chyba nawet lepiej niż ty siebie
Jestem taki sam
Wciąż widzę setki plam na niebie
Nieufność to mgła
Co przynosi tylko ciszę
Jak klatka ze szkła
Nie pozwala nam się słyszeć[...]"
~ Lady Pank "Tacy sami"


Kolejny głupi dzień. Zmrużyła powieki chroniąc oczy przed śmiercionośną dawką słońca.
Jestem dzieckiem mroku.
Uśmiechnęła się do siebie. Dziecko mroku...
Jak co dzień. Ogromna niechęć do wstania, do zrobienia czegokolwiek. A w myślach tylko smutek, nienawiść, samotność...
Nie mogła zaprzeczyć, że powoli oswajała się z bólem. Cierpienie było równie silne co na początku, ale stawało się dla niej rutyną, jednym z elementów szarej codzienności.
Z wielkim trudem wstała na nogi chwiejąc się lekko. A może kiedyś to ustąpi? Może kiedyś poczuje szczęście? Już nie pamiętała, jak smakuje radość. Nie wiedziała, jak to jest być wolnym. A za większość cierpień odpowiadał on. Zniszczył ją. A co zrobił? Tylko odszedł. No proszę, wystarczy tak mało aby zrujnować ludzkie życie. Nie była już człowiekiem, nie czuła się człowiekiem. Była tylko wrakiem.
Kroki sprawiły więcej problemu, niż na początku zakładała. Ale przecież to nic. I tak nikogo to nie obchodzi. Miała wrażenie, że mogłaby umierać na środku Studia, a i tak nikt nie zwróciłby uwagi. W końcu była niewidzialna. Była nikim. 


Głośny pisk siłą wyrwał go z krainy Morfeusza raniąc uszy swoim jazgotem. Machnął ociężałą ręką co nie dało upragnionych rezultatów. Ukrył więc twarz w poduszce w nadziei, że z czasem budzik sam przestanie dzwonić.
Zamilkł. No proszę podziałało. 

Nie długo cieszył się spokojem. Kołdra została bezczelnie wyszarpnięta, podobnie jak poduszka.
- Mamo, no co ty! - wybełkotał. Nie miał najmniejszego zamiaru wstawać.
- Maximiliano, natychmiast na dół! Siódma dziesięć, nie zdążysz! - krzyczała patrząc na syna, który przypominał skazańca. Ciemne włosy rozmierzwione na wszystkie strony, oczy podkrążone, mina męczennika...
Niechętnie zwlókł nogi z łóżka przecierając twarz. Rodzicielka ciągle wrzeszczała, ale Maxi już jej nie słuchał. Bo po co? Nie troszczyła się o syna, chciała tylko, aby był idealny. By nigdzie się nie spóźniał, zawsze był przygotowany i cały czas poświęcał na sprzątanie i inne głupstwa.
Nie był idealny. Był zaprzeczeniem idealności, co, nie ukrywając, pasowało mu. Nie miał zamiaru zgrywać doskonałego dziecka. Od zawsze wychodził pobawić się z Camilą, przychodził poobdzierany i brudny. Od zawsze się spóźniał, nie sprzątał zbyt chętnie. I właśnie takie życie kochał. Szkoda tylko, że własna matka miała to gdzieś. 

Była tak zwaną kobietą biznesu. Żyła tylko pracą. Zdanie syna czy męża miała gdzieś, liczyła się dla niej wyłącznie opinia publiczna, którą chłopak miał w głębokim poważaniu. 
- Natychmiast na dół! - wrzasnęła raz jeszcze, po czym opuściła pokój pozostawiając po sobie jedynie echo.

Nowy dzień, znów szkoła. Tak bardzo nie chciała tu dzisiaj przychodzić, ale nic nie mogła poradzić. Edukacja była obowiązkowa. Niestety... Kiedyś odwiedzała Studio z przyjemnością, ciesząc się każdą, nawet najmniejszą chwilą oddania muzyce, a teraz... Nic już nie miało znaczenia. Nic już się nie liczyło. Tylko wewnętrzny mrok pochłaniający coraz bardziej niewinną, nieśmiałą duszę.
Czuła jak z każdym dniem jest coraz gorzej. Jakby jakieś ciemne siły próbowały ją zniszczyć.

Trochę jak w filmie, nie?
Nie czuła się już jak normalny człowiek - bardziej jak pustka, smutek, nienawiść ukryte pod skorupą nieprzeciętnie brzydkiego ciała. Zupełnie jak lalka, z zewnątrz wesoła, wspaniała a w środku?
Pusta.

Przepełniona żalem, bólem i tęsknotą, niewyobrażalną tęsknotą. 
Nawet matka cię nie chciała. Popatrz na siebie. Czy to jest normalne?
Podniosła wzrok znad umywalki. Cóż, szkolne lustra nie należały do najczystszych, ale idealnie odbijały rzeczywistość.
Popatrz na te włosy. Jakie rozczochrane i paskudne.
Popatrz na te oczy. Zaczerwienione, przekrwione, opuchnięte. 
Popatrz na te usta. Jakie popękane i suche. 
Spójrz na swoją twarz. Jest ohydna. 
A sylwetka? 
Hah! I ty siebie nazywasz człowiekiem?
Wewnętrzny głos nie szczędził obelg. Oczy znowu zapiekły.
Nie, nie nazywam siebie człowiekiem. 

W końcu i tak jestem nikim.

Że też nagle przypomniała sobie o synu. Właśnie wtedy, kiedy najbardziej pragnął, by o nim zapomniała.
W zasadzie wychowywał się bez matki. Zawsze pracę stawiała na pierwszym miejscu. Uwielbiała siedzieć zakopana po uszy w papierach, wypełniać je i podpisywać różne kwity. Twierdziła, że to ją odpręża. Nawet po ciąży nie posiedziała zbyt długo z niemowlęciem. Tylko praca, praca, praca. 

Na drugim miejscu był dom. Kochała już od rana biegać z poręcznym odkurzaczem budząc tym samym wszystkich domowników. Nawet najmniejszy pyłek kurzu drażnił jej wyczulone do perfekcji oko. Co chwilę chwytała za szmatkę i przecierała białe regały w salonie. Bardzo lubiła prasować, czego Maxi nie mógł pojąć.
Nienawidzę sprzątać.
Syn był bardzo daleko. Daleko za domem, za pracą, za relacjami sąsiedzkimi... Dopiero gdzieś głęboko, w odmętach jej serca była jeszcze jakaś mała iskierka, która akurat dzisiaj musiała dać znać o sobie.
Trudno. Jeszcze rok i opuścisz ten dom wariatów. Spakujesz się, wyjedziesz. Weźmiesz ojca ze sobą, żeby nie musiał męczyć się z tą wariatką.

Nie traktował kobiety jak matki. Czasami nawet mówił do niej po imieniu. Ale się wtedy wściekała! 
Jedynie z ojcem miał dobre stosunki. To on zajął się synem, kiedy egoistyczna maniaczka porządku chodziła do pracy. To on zaopiekował się pięcioletnim chłopcem. To on zawsze był opoką, pomocą. To on dawał miłość.
Mocne odrzucenie, zupełnie niczym szarpnięcie. Lekko zabolało, nie ukrywał. Potrząsnął głową próbując odzyskać równowagę. Cóż, ukrywanie się w zakątkach umysłu podczas chodzenia po szkole musiało mieć swoje konsekwencje. Już chciał przeprosić, pozbierać drobną istotę leżącą przed nim, gdy nagle zobaczył tajemniczą postać.  
Drobnymi dłońmi odgarniała nerwowo włosy z twarzy. Ciemne oczy ujrzał dopiero po chwili, gdy już doprowadziła czuprynę do porządku. Wyglądała jakoś inaczej. Wcześniej nie zauważył podkrążonych oczu i lekko spuchniętych policzków.
Pewnie znowu beczała o byle co. Idiotka.

Spojrzała na niego niepewnie. Bała się, dostrzegł to. Ręce dziewczyny drgały jakby właśnie miała atak padaczki. Ich spojrzenia się spotkały. Pierwszy raz... Szybko odwrócił wzrok. Nie chciał na nią patrzeć. Nie potrafił. Żywił do dziewczyny zbyt wielką nienawiść.
Pozbierała się stosunkowo szybko po czym przyklękła przed stertą porozrzucanych papierów. Miała ich całkiem sporo. W innej sytuacji pomógłby. Właśnie, pomógłby jakby zamiast niej była tu jakakolwiek inna osoba. Nawet Ludmiła byłaby już lepsza.

Ofiara losu...
Chwila, czegoś brakuje. Dłonią sięgnął nad głowę, chcąc poprawić czapkę, jednakże natrafił tylko na pustą przestrzeń. Nerwowo pomacał włosy.
Czapka.

Drobna dłoń mignęła przed twarzą chłopaka. Pewnym ruchem wyszarpnął najważniejszy element ubioru.
- Oddawaj to! - krzyknął. Widocznie się zmieszała, ze strachem spoglądając znów na posadzkę. Zabrała się za zbieranie nut zaściełających pół korytarza. - Następnym razem patrz gdzie leziesz, głupia.

Czekał. Czekał na opryskliwy komentarz z jej strony. Na jakąś głupią odzywkę w stylu Ludmiły, za którą wciąż biegała. Nie usłyszał jej. Nie usłyszał nic. Tylko cichy szelest papieru.
Zmarszczył brwi przybierając obojętny wyraz twarzy.

Jak można być takim nieudacznikiem? 
Wyminął Hiszpankę bezczelnie kopiąc dokumenty, które już pozbierała.
Dla takich jak ona nie ma litości. Jest wredna, beznadziejna, głupia. Jest nikim.

Usprawiedliwiał czyny wciąż szukając nowych argumentów. A było ich dużo.
...wredna, beznadziejna, głupia. Jest nikim.

Pamiętaj, jest nikim.
Wszystko inne jest nieważne.

Odszedł grzebiąc ziarnko ludzkiego ciepła pod bezmiarem chłodnej obojętności.

Odszedł. Tak po prostu odszedł zostawiając po sobie tylko smutek napędzany nienawiścią.
- Przepraszam... - wyszeptała, ale już nie słyszał.
Poczuła na ustach słony posmak łez. Nie chciała płakać, nie tu, nie teraz. Tylko nic nie mogła zrobić. Jego słowa raniły, kolejne nacięcia powstawały na sercu. Co z tego, że się nie lubili, nie musiał być aż tak opryskliwy. I to spojrzenie pełne obrzydzenia.
Co mu się dziwisz?
Powiedział prawdę.
Jak miał na ciebie inaczej spojrzeć, jeżeli sama czujesz do siebie niechęć?
Szybkimi ruchami próbowała pozbierać nuty. Łzy rozmywały widok, nie widziała prawie nic. Chciała uciec, uciec jak najdalej. Czuła na sobie spojrzenia innych. Miała wrażenie, że wszyscy się z niej śmieją, obgadują ją.
Patrzysz na nich wszystkich, ale nikogo z nich nie widzisz.
Jak to możliwe Natalia?

Pociągnęła nosem. Nienawidziła wszystkiego, Studia, uczniów, Maxiego... A nawet samej siebie.
Głuche postukiwanie obcasów.
Usłyszała, że kroki nagle przybierają na sile, są coraz szybsze. Otarła łzy.
Ciemne tęczówki świdrowały żałosną sylwetkę Hiszpanki. Na twarzy nastolatki malował się niepokój, troska.
- Naty, wszystko w porządku? - ciepły głos zakłócił ciszę wywołując przyjemne uczucie zabijające samotność. Po raz pierwszy od dawna poczuła, że ktoś się nią zainteresował, że komuś na niej zależy. Po raz pierwszy od wyjazdu Federico...
- Tak, tak. Wszystko jest dobrze. - odparła spuszczając wzrok. Przecież Francesca równie dobrze może teraz udawać, może chcieć oszukać Perdido. Tak, na pewno tak jest. Za chwilę pewnie pójdzie do Violetty i zaczną się nabijać z żałosnej postaci Natalii.
- Nie wygląda. - odparła Włoszka pomagając układać papiery - Czy coś się stało? Płakałaś?
Drążyła temat i najwidoczniej nie miała zamiaru odpuścić. Może faktycznie chciała wesprzeć Hiszpankę? Może nie udawała? W końcu była pełna współczucia i ciepła.
Stop! Nie możesz się nabrać.
Nie możesz zaufać.
Nie daj się znów zranić. 

- Nieważne. W końcu to i tak bez znaczenia. - wstała pospiesznie odbierając z wyciągniętej ręki rozmówczyni resztę dokumentów - Dziękuję za pomoc Fran, ale nie musisz udawać. I tak wiem wszystko.
Odwróciła się na pięcie ostatni raz spoglądając przez ramię na smutną twarz Włoszki.
Tak, taka właśnie była, a raczej musiała być. Zimna, nieufna. Nie chciała znów cierpieć, nie chciała dopuścić do tego, by ktoś znowu pokaleczył jej duszę.
Była już wystarczająco wyniszczona.
A ból nie opuszczał nawet na krok.

- Przepraszam.
Gwar zabił cichy szept.



***
Ba dum, tsss! Proszę, o to rozdział. Wybaczcie, że z lekkim opóźnieniem, ale tak wyszło. Przepraszam też, że taki krótki. Niestety się rozchorowałam i przez ostatnie kilka dni nie miałam chęci do życia :(
A więc tak, muszę to napisać, choć pewnie macie już dość. Wena mnie opuściła.
Nie ukrywam, że bardzo się starałam napisać ten rozdział, ale i tak nie wyszedł. Nie podoba mi się.
Katniss wybacz, ze dedykuję ci coś takiego!
Przynajmniej macie już pierwsze spotkanie Naxi. Wiem, że trochę wolno to idzie, ale taki mam styl pisania. Akcja baaaaaaardzo powoli się rozwija. Wybaczcie!
Mam szczerą nadzieję, że i tak skomentujecie. Czekam!
Biorę się za pisanie kolejnego!
Pozdrawiam was misie moje kochane :*
Ana J.


niedziela, 9 marca 2014

Liebster Blog Award



A więc, zostałam nominowana przez Pannę Martin. Nie ukrywam zdziwienia...


PYTANIA

1. Jaki rodzaj muzyki słuchasz?
Słucham bardzo różnych typów muzyki. Głównie Rock'a, trochę metalu, ale reggae czy popem też nie pogardzę. Moim ulubionym zespołem jest Linkin Park.
2. Jak długo jesteś na bloggerze?
Na bloggerze jestem stosunkowo krótko. Będzie tak od połowy października zeszłego roku.
3. Dlaczego zaczęłaś pisać opowiadania?
Cóż... Ciężko to wytłumaczyć. Chyba zaczęło się od czytania książek. Gdy przeczytałam "Kiedyś byłam księżną" Jacqueline Pascarl-Gillespie, w które autorka pięknie ukazała swoje uczucia, przemyślenia i ból, jaki odczuwała zrozumiałam, że mogę uwolnić wszystko co czuję poprzez pisanie. Od zawsze lubiłam to robić. Dzięki temu czuję się wolna.
4. Ulubiony serial i dlaczego?
Hmm.. Mam kilka ulubionych seriali. Jednym z nich jest oczywiście "Violetta", aczkolwiek nie szaleję za główną bohaterką. Najbardziej cenię ten serial za muzykę. Każdy z aktorów prywatnie jest muzykiem i dzięki temu serialowi może pokazać jaką śpiewanie daje mu radość. Oddają się w pełni temu co robią, zatracają się w tym. Na przykład serialowe Violetta i Ludmiła śpiewając zapominają o sporach. Liczy się tylko śpiew.
5. Naxi vs Caxi?
Oczywiście Naxi <3
6. Co cię zmotywowało do założenia bloga?
Było kilka aspektów. Jednym z nich był cudny blog Carmen E. <powtarzam się, ale cóż> Zmotywował mnie i dalej to robi. Drugim powodem była chęć. Na początku uważałam moją opowieść za coś nudnego, jednak gdy moja przyjaciółka to przeczytała stwierdziła, ze mam talent. Postanowiłam opublikować to co piszę, aby sprawdzić co sądzą o tym inni. 
7. Ulubiona piosenka?
Muszę wymienić dwie "Wake me up" Avicii <ma bardzo piękne przesłanie>, a także "My immortal" Evanescence, piosenka idealnie opisująca moje uczucia.
8. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
Kocham konie i to się chyba nigdy nie zmieni. Są bardzo pięknymi zwierzętami.
9. Ulubiony aktor/aktorka i dlaczego?
I znowu mam dylemat... Chyba Will Smith jest moim ulubionym aktorem. Znakomicie uosabia się z bohaterami i odgrywa role bardzo realistycznie. Najbardziej cenię go za rolę w "Siedem dusz" oraz "W pogoni za szczęściem". Polecam te filmy.
10. Co byś zrobiła/zrobił gdybyś wygrała/wygrał w totka?
Mam bardzo trudną sytuację rodzinną. Moja siostra jest ciężko chora. Pieniądze wydałabym na jej leczenie, a resztę przeznaczyła na dzieci chore na raka. Może jakieś drobne pieniądze przeznaczyłabym na inne wydatki.
11. Jak tatuaż to gdzie?
Chcę mieć tatuaż w dolnej partii brzucha, jakoś między pępkiem a kością biodrową. Ewentualnie na nadgarstku lub za uchem.

NOMINUJĘ:

http://cada-historia-es-una-razon.blogspot.com/

http://el-amor-es-la-poesia.blogspot.com/

http://naxidestino.blogspot.com/

http://przeciezmiloscjesttymcoczuje.blogspot.com/

http://rootless-stories.blogspot.com/

http://esperanza-ultima.blogspot.com/

http://por-que-soy-asi.blogspot.com/

http://paso-del-amor.blogspot.com/

http://kiss-me-without-fear.blogspot.com/

http://dramatico-paso-el-tiempo.blogspot.com/

http://vilu-fran-lu-naty-story.blogspot.com/


PYTANIA:
1. Twój ulubiony cytat/motto życiowe?
2. Ulubiona książka, najciekawsza jaką przeczytałeś?
3. Ulubiony pisarz, poeta, autor książek?
4. Skąd czerpiesz inspirację?
5. Dlaczego założyłeś bloga?
6. Jaki jest twój ulubiony film i dlaczego?
7. Co lubisz robić poza pisaniem?
8. Naxi vs Caxi?
9. Lubisz teatr? 
10. Czy wiążesz swoją przyszłość z pisaniem?
11. Od kiedy piszesz opowiadania?

środa, 5 marca 2014

Capitulo Dos "W sercu pusto, nie ma nic"




Czerwona tarcza zachodzącego już słońca wisiała na gęstych szarych chmurach rzucając ostatnie smugi światła. Wpatrywał się w niebo oczarowany jego pięknem szybkim krokiem przemierzając kolejne ulice.
Kochał ją, a przynajmniej tak mu się wydawało, ale czy ona też go kochała? Może chciała się tylko pobawić kolejnym naiwniakiem, który z taką łatwością ulegał jej urodzie? Na pewno coś do niej czuł, ale czy była warta tych wszystkich poświęceń, które tak wiele go kosztowały, przez które tak bardzo cierpiał?
Ponownie zignorował ciszy szept męczący go już od kilku tygodni.
A może lepiej odpuścić...

Wiedział, że nie może, że musi dalej w to brnąć. A im dalej był tym mniej miał wątpliwości.
Była najlepszą nagrodą, jaką mógł dostać od losu i dlatego właśnie musiał walczyć. Zbyt wiele już przegrał.
Nie był tą samą osobą.
Stanął w miejscu i rozejrzał się. Było spokojnie, może nawet zbyt spokojnie. Pomimo świecących pustkami ulic czuł, że nie jest sam.
Drobny szelest.
Wziął głęboki oddech. Wiedział kogo zobaczy i z kim za chwilę będzie musiał odbyć rozmowę, być może jedną z najważniejszych rozmów, która zaważy na całym jego przyszłym życiu. Tylko czy miał tyle sił? Tak, przecież była tylko kolejną głupią osobą, która poznał i którą teraz będzie musiał opuścić. To nic trudnego.
Z tą myślą się odwrócił, jednak gdy tylko zobaczył jej załzawione oczy nie był już tak pewien. Gdzieś głęboko, na samym dnie czeluści swojego serca poczuł delikatne ukłucie tuszując je beznamiętnym wyrazem twarzy. Bo właśnie taki musiał teraz być. Nieczuły, pogardliwy.
Stanął twarzą w twarz z osobą, która jeszcze niedawno tyle dla niego znaczyła. Była najważniejszą osobą w jego życiu, był w stanie zrobić dla niej wszystko. Tylko że teraz jej miejsce zajął ktoś inny, być może ktoś, kto bardziej na nie zasługuje, kto pomoże mu wejść na szczyt.

Ciemny lok musnął jego policzek zostawiając na nim nieprzyjemne uczucie chłodu. Zmusił się do ostatniego spojrzenia w ciemne tęczówki, niegdyś do złudzenia przypominające słodką czekoladę, teraz - wywołujące mieszane uczucie. Jeszcze tak niedawno tańczyły w nich bursztynowe iskierki, jeszcze tak niedawno wyrażały wszystko, jej uczucia, emocje oraz miłość jaką go darzyła. Jeszcze tak niedawno mógł z nich czytać, jak z otwartej książki. Była taka szczęśliwa. Z każdym dniem ją poznawał, była mu coraz bliższa.
Teraz jednak zamknęła drzwi do swojej duszy, mierząc chłopaka pustym wzrokiem.
Na zapadniętych policzkach wciąż widniały dwie długie smugi, po których zaczęły spływać łzy.
- Idziesz do niej, prawda? - spytała szeptem. Była taka niewinna. Przecież nic mu nie zrobiła, a właśnie ona będzie cierpieć najbardziej, wiedział o tym.
- Nie twój interes. - wysyczał. Jeszcze nigdy jego głos nie był tak przesiąknięty jadem. Jeszcze nigdy nie czuł do nikogo takiej obojętności - Ale tak, idę.
Chwila ciszy. Czekał aż coś odpowie, aż zada kolejne głupie pytanie, albo znów udzieli kazania na temat "kiedyś nie byłeś taki...". Natomiast ona nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie wiedziała jaka jest jej rola w tym całym teatrzyku. Przecież ją kochał, był jak brat. Patrzył na nią zawsze z taką troską, a teraz... Co mu zrobiła? Czym go tak uraziła, że ją znienawidził? Dlaczego tak bardzo krzywdził? Nie widziała w tej całej historii swojej winy.
- Będziesz tak się gapić? Spieszy mi się. - jego słowa raniły, raniły tak bardzo. Serce rozsypywało się na drobne kawałeczki z każdą sekundą.
- Nie, nie. Ja tylko... Wybacz, że zabieram ci czas, ale...
- Wyduś to z siebie! - krzyknął. - Kiedyś przynajmniej umiałaś się wysłowić. - popatrzył na jej wystraszona twarzyczkę. Drżącą dłonią odgarnęła kilka loków za ucho. Prychnął pogardliwie - Ludmiła miała rację.
I znowu cisza. Tak bardzo ją bolało. A on? Pozostawał niewzruszony. I choć gdzieś, jakaś głęboko zakopana część jego serca krzyczała przeraźliwie, stwarzał pozory obojętności.
- Proszę cię... - wyłkała cicho próbując przemówić do starego Leona Verdasa. Wciąż żyła nadzieją, że pod tą maską jest jej stary przyjaciel, że jego serce nie zamieniło się w bryłę lodu.
- Co prosisz? Dalej, nie mam czasu. Co chcesz? - rzucał od niechcenia, jakby była lalką, nie żywą osobą.
- Leon, ja... Błagam, nie odchodź. - mówiła desperacko. Jej prośby zamieniały się w błagalny szloch.
Zaśmiał się kpiąco patrząc na jej drobną postać płożącą się przed nim.
- Leon, błagam nie odchodź. Żałosne. - śmiał się coraz bardziej, wciskając ręce do kieszeni. - To wszystko?
- Nie. Posłuchaj - wzięła głęboki oddech - rozumiem, że ją kochasz. Wiem, że jest dla ciebie wspaniała, idealna, ale przecież nie musisz rezygnować z przyjaźni. Na początku chciałam ci pokazać jaka z niej żmija, ale nie chciałeś wierzyć, więc odpuściłam. Ale teraz nie mam zamiaru odpuścić. Leon, kocham cię. Mam tylko ciebie zrozum. - dławiła się słonymi łzami próbując przemówić mu do rozsądku, ale nie wierzył, nie chciał wierzyć.
- Wiesz co, szkoda czasu - odparł krótko.
- Czyli co, to koniec tak? - spytała płacząc coraz bardziej. - To nie może się tak skończyć. - milczał, ciągle milczał. Wszystko było jasne. - Nie przeżyję tego.
Przez chwilę myślała, że jest jeszcze iskierka nadziei, że zrozumie. Pomyliła się. Na jego twarz znowu wskoczył kpiący uśmieszek.
- Teraz widzę, że ty... A, szkoda słów. Jesteś nikim.
Odwrócił się na pięcie i odszedł paląc ostatni most łączący go z przeszłością.


Cisnęła torbą w kąt po czym opadła na miękkie łóżko. Chciała zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Miała dosyć życia, dosyć szyderstwa. Codziennie przyjmowała kolejną dawkę nienawiści, wracała do domu i szła spać tylko po to, by na następny dzień nadstawić drugi policzek. Cierpiała, bardzo cierpiała. A najgorsze było to, że nie miała nikogo.
Leon odszedł i nie wróci.
Nie wróci.
Przypomnij sobie jego słowa. 

Chciała się z kimś tym podzielić, komuś się zwierzyć, ale komu?
Dlaczego odszedł? Wziąłby na siebie choć trochę jej cierpienia. Wziąłby na siebie ten ciężar, a ona mogłaby choć przez chwilę odetchnąć. Choć przez jedną, krótką chwilę.
Oczy zapiekły. Pomimo obietnicy złożonej sobie rano znowu zaczęła płakać. I tak było co dzień. Płacz, Studio, płacz. Nie umiała już inaczej. Emocje rozsadzały od środka jej drobną duszyczkę poranioną w każdym możliwym miejscu. I znowu, nowa rana. A było ich już tyle, że nie dało się zliczyć.

Leżała wciąż w tym samym miejscu. Przytykała chusteczkę do zaczerwienionego nosa wylewając z siebie ostatnie łzy. Na niewielkim puchatym dywaniku uzbierał się już całkiem spory stosik.
Z głośnym sapnięciem podniosła obolałe ciało spoglądając ukradkiem za okno. Słońce chyliło się ku zachodowi przekazując księżycowi koronę. Zbliżał się zmierzch.
Wstała i chwiejnym krokiem podpełzła do gitary. Wiedziała, że tylko muzyka da jej ukojenie. Tylko dzięki niej jeszcze nie zwariowała. Była pewna, że gdy znów pociągnie za struny wsłuchując się w ich dźwięki rany przestaną tak boleć zamieniając się ponownie w niewielkie skaleczenia. Była wyniszczona od wewnątrz, a z każdym dniem jej stan tylko się pogarszał. Chciała uciec raz na zawsze od cierpień, od chamstwa, nienawiści... Tylko jak? W jaki sposób? Wpadła w bagno kiedy przegrała walkę o Leona i z każdym dniem tonęła coraz głębiej. A teraz, będąc już prawie na samym dnie zechciała znów odżyć. Przestać tylko istnieć, być pod dyktando innych. Pragnęła wolności.
Oparła się plecami o ścianę. Twarda. Zupełnie tak jak serca ludzi zamknięte na ból innych. Kiedyś każdy człowiek był coś wart, każdy miał swoją cenę. A teraz? Prawda była okrutna. Liczyli się tylko ci, którzy mieli pieniądze, zajmowali wysokie stanowiska.
Na przykład Ludmiła.
Blondynka miała się czym pochwalić. Jej rodzina od zawsze była przy kasie. Ponadto ojciec dziewczyny był międzynarodowym przedsiębiorcą, a matka znaną prawniczką. Mieszkali w ogromnej willi przy jednej z najdroższych ulic w Buenos Aires.
Jakby tego było mało Ferro była śliczna. Długie zgrabne nogi, piękne złote włosy, szczupła sylwetka... I jeszcze ogromny talent. Czego chcieć więcej?
Wzięła do ręki gitarę. Czerń instrumentu przypominała zlodowaciałe serce Leona, gdy tak chamsko ją potraktował. Chociaż do końca nie widziała w całej sprawie swojej winy wiedziała, że chłopak musiał mieć jakiś powód.
Pewnie zauważył jaka jesteś beznadziejna...
Jesteś nikim.
Opuszkami palców musnęła struny. W końcu mogła w pełni oddać się pasji. W końcu była sobą.


Habla si puedes, grita que sientes
Dime a quien quieres y te hace feliz...


- Nie Andres. To nie tak. Ja po prostu.. Eh.. Nieważne.
- Jakie proste, jakie ważne? - brunet poruszył się niespokojnie - Już nic nie rozumiem.
- Już nieważne. - machnął ręką rozsiadając się bardziej na ławce. Myślał, że w końcu z kimś porozmawia, będzie mógł wyrzucić z siebie smutek. Niestety, Andres nie należał do najmądrzejszych. Tylko co mógł zrobić, jeżeli Calixto jako jedyny zawsze ma czas?
Jak zwykle - wielcy przyjaciele, którzy nie mogą poświęcić nawet dziesięciu minut na rozmowę z kumplem.
Ale kiedy trzeba się komuś zwierzyć to są pierwsi. Żałosne...
A tak się składało, że Maxi miał prawdziwy problem. A była nim pustka. Ogromna pustka, której niczym nie mógł zapełnić.
Cichy odgłos.
- To Leon - powiedział Andres, który nagle się ożywił - Przyjdź na tor. To ważne. L. Co to znaczy? - zmrużył oczy podejrzliwie obserwując otoczenie.
- Może to, że masz przyjść na tor? - spytał Ponte od niechcenia. Wiedział, że tak będzie. Prędzej czy później ktoś musiał przerwać im rozmowę.
- Tak, chyba... Tak. - odparł niepewny, jakby zastanawiał się nad rozwikłaniem zagadki - A to L. znaczy pewnie Leon! - krzyknął brunet uradowany swoim odkryciem niczym małe dziecko cieszące się z lizaka.
- Pewnie tak! - odparł z udawanym entuzjazmem. - To.. Nie idziesz?
- Ale gdzie?
- Na tor! - otwartą dłonią uderzył się w czoło nieco zirytowany głupotą Andresa.
- A, tak! Sorry stary. Kiedy indziej pogadamy.
- Pewnie. Cześć!
I znowu został sam. Rutyna. Kiedy potrzebowali wsparcia zawsze przychodzili po radę. Jednak kiedy role się odwróciły i to Maxi chciał się wygadać nagle nikt nie miał czasu. Przyzwyczaił się już do codziennych zagrań "przyjaciół".
Westchnął. Ciekawe jak tam ich problemy, w rzeczywistości nie będące problemami...
No bo czy czymś ważnym można nazwać kolejną kłótnię z Violettą? Albo niewielką sprzeczkę z rodzicami? Przecież i tak będzie jak zwykle - Castillo i Leon pogodzą się i będą żyli długo i szczęśliwie, a Marco wraz z rodziną znowu stworzą idealny dom rodem z sielanki. Jak zwykle.
Tymczasem Maxiego gnębiły gorsze rzeczy. Zawsze postrzegał siebie jako człowieka bezproblemowego, optymistę. Każdy uważał go za takiego, co też było prawdą.
Prawdą dopóki wystarczyła muzyka...
Od pewnego czasu coś się zmieniło. Coś pękło. Czuł jakby połowa jego serca pokryła się rdzą, poprzez zbyt długie nieużywanie. Sama pasja już nie napełniała go tak wielką radością. Jego dusza była...
Pusta.
Próbował to zmienić, próbował na wszelki możliwy sposób. Żadnych rezultatów. Aż któregoś dnia zrozumiał. Dopuścił do siebie myśl, która już od jakiegoś czasu krążyła w odmętach umysłu przysypana innymi sprawami. Nagle odrodziła się niczym feniks dając chłopakowi do zrozumienia, co się dzieje.
Miłość
Jedno słowo, tyle bólu. Tyle bezradności. Długo szukał odpowiedniej dziewczyny. Wszyscy brali go za amanta, który chwilę bawi się jedną, aby już kilka dni później latać za inną. Według ludzi był zwykłym flirciarzem. Rzeczywistość była inna. Szukał miłości.
Zagubiony chłopak, nie żaden amant, poszukujący wśród płci pięknej tej jedynej, najważniejszej. Tej, która da mu szczęście i wypełni pustkę. Niestety, nic... Przy żadnej, nawet najpiękniejszej z dziewczyn nic nie iskrzyło. Kompletnie nic.
W końcu rozstawali się. Ona odchodziła do swojego świata idąc naprzód, a on tkwił wciąż w tym samym miejscu z pewnego rodzaju niedosytem. Tymczasem pustka stawała się coraz większa przeradzając się stopniowo w cierpienie.
Wszystkie myśli odpłynęły niczym kamyk, który kopnięty czubkiem fioletowego skate'a potoczył się na trawnik.
W sercu pusto, nie ma nic...
Maximiliano, nie umiesz kochać.
Deski ławki skrzypnęły. Odszedł.


Obraz pokoju stawał się coraz bardziej niewyraźny. Wiedziała, że znowu zaczyna płakać. Kilka słonych łez spłynęło po jej policzku następnie wsiąkając w ciemną koszulkę.
Po krótkiej chwili zorientowała się, że ciągle szarpie struny tym samym tworząc nową melodię, nieznaną melodię. Przerwała czynność odkładając instrument na bok po czym położyła się na chłodnych panelach podciągając nogi pod brodę. Wyglądała jak małe niewinne dziecko, które nie umie poradzić sobie ze swoim życiem. Tak właśnie było. Coraz bardziej zatapiała się w otchłani smutku i nienawiści do samej siebie. A co gorsza - coraz trudniej było z tego wyjść.
Utkwiła wzrok w oknie. Krople rosy spływające z liści drzew odbijały światło księżyca tworząc tym samym piękną mozaikę. Wpatrywała się w krajobraz oczarowana. Widok był tak cudny, niesamowity, tak odległy...
Pukanie zmieszało się z jej szlochem przedzierając się tym samym przez ciszę panującą wokół. Pociągnęła nosem próbując choć na chwilę uspokoić oddech.
- Mogę wejść? - usłyszała szept siostry. Co jak co, ale Leny mogła się spodziewać. W sumie dawno nie rozmawiały. Dawno z kimkolwiek rozmawiała.
- Wchodź. - odparła równie cicho.
Drzwi zamknęły się prawie bezgłośnie. Kroki. Dziewczyna położyła się obok Naty, delikatnie głaszcząc jej czarne loczki. Nie zapaliła oślepiającego światła, co było Hiszpance na rękę. Widocznie też miała podły nastrój.
- Jak tam? - wyszeptała do ucha starszej siostry wciąż gładząc ciemne włosy. Zawsze lubiła się nimi bawić.
- A jak ma być? - pociągnęła nosem wciąż kuląc się w mały kłębek - Jest beznadziejnie.
Płacz wdzierał się w nią coraz bardziej, łamiąc nawet głos. Nie chciała okazywać jak bardzo jej źle, chociaż i tak Lena wiedziała.
- Spokojnie. Naty, już dobrze. - uspakajający ton blondynki nie pomagał, wciąż łkała co jakiś czas pochlipując.
Leżały krótką chwilę w milczeniu, obie rozmyślając. Po kilku minutach opamiętała się na tyle, by zadać choć to jedno pytanie.
- A jak u ciebie?
Pomimo otaczającego zewsząd mroku ujrzała lekkie zdziwienie w oczach siostry.
- Jesteś pewna, ze chcesz wiedzieć? Masz tyle problemów...
- Powiedz. - ponagliła - Dawno mi nie mówiłaś.
- Jest dobrze, wszystko w jak najlep...
- Nie kłam - od razu wyczuła nieszczerość. Miała zamiar tak długo drążyć temat, dopóki nie dowie się wszystkiego, dopóki nie pomoże siostrze.
Lena jest najważniejsza. Ty się nie liczysz.
Pamiętaj, tylko Lena.
- Bo widzisz... Jest taki chłopak... - nic więcej nie musiała mówić. Wszystko było jasne. Chłopak. - On...
- Nie odwzajemnia uczucia?
- Nie... Tylko... Boję się mu zaufać. Co tydzień zmienia dziewczynę. Skąd mam pewność, że i teraz tak nie będzie?
Zupełnie jak Maxi...
Wspomnienie bruneta wywołało u Natalii spory niesmak. Nie lubiła go, zresztą on też jej nie lubił, co nie miało zbyt wielkiego znaczenia.
Też zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Każdego dnia miał inny obiekt westchnień.
- Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. - tylko tyle mogła powiedzieć. Bo po co mówić więcej?
Już nie rozmawiały. Leżały tylko w ciszy pocieszając się na wzajem. Nie potrzebowały słów.
Wystarczyła ich wzajemna miłość. Miłość, która jako jedyna wśród ciemnego nienawistnego świata nie zgaśnie, nigdy.



***


Cóż dodać? Wena znowu sobie poszła -.- Nic nie poradzę... Przykro mi!
Przepraszam, że prezentuję takie coś tam na górze, ale niestety... Bywa.

Mam nadzieję, że i tak przeczytacie to badziewie.. :)

Do następnego!

Ana Julia


Obserwatorzy