niedziela, 31 sierpnia 2014

Capitulo Once "Teraz znam prawdę, wiem kim jesteś i już Cię nigdy nie pokocham"




Głośny krzyk rozdarł harmonię nocnej ciszy. Usiadła na krawędzi łóżka ocierając słone łzy, które niczym ogień paliły w gardło. Oparła na łokciu obolałą głowę czując, jakby coś rozpychało czaszkę od środka. Wielkimi haustami łapała powietrze próbując opanować drżenie ciała. Nie wychodziło. Chłodne powietrze muskało nagie ramiona i popękane wargi. Kilka kropli utknęło między rzęsami mieniąc się niczym diamenty w skale.
- Co się stało? - sylwetka wyrosła za nią jakby z podziemi wyciągając ciepłą dłoń w jej stronę - Nic ci nie jest? - ocierał oczy próbując przywrócić sobie trzeźwość myślenia. Widząc, że wszystko wokół wygląda tak, jak poprzedniego wieczoru, odetchnął z ulgą.
- Nie chciałam cię obudzić - wychrypiała po chwili milczenia czując na sobie szmaragdowe tęczówki - Przepraszam.
Westchnął jakby znużony kolejnymi przeprosinami z jej ust, po czym usiadł obok okrywając dziewczynę puchową kołdrą. Spojrzał na jej twarz oświetloną błękitną poświatą ulicznych latarni. Otarła słoną łzę z pobladłego policzka.
- Zły sen? - kiwnęła głową twierdząco. Oparła głowę na silnej piersi chłopaka tonąc w jego objęciach. I znowu poczuła się bezpiecznie, jak zawsze gdy był obok - Co ci się śniło? - spytał niczym troskliwy ojciec obudzony w nocy przez córkę. W końcu był jak jej starszy brat.
- Boję się Leon - szepnęła - Boję się, że się obudzę, a ciebie nie będzie obok.
Uśmiechnął się unosząc jej podbródek. Spojrzał głęboko w ciemne tęczówki ignorując ciężar opadających powiek. 
- Zawsze będę, słyszysz? - był tak pewny swoich słów - Zawsze. Jesteśmy przyjaciółmi. 
Ponownie opadła na miękki materac wtulając się w tors Leona. Zasnęli czując jedynie ciepło swoich ciał, ukołysani biciem serc. 
Tej nocy na niebie nie było ani jednej gwiazdy. 

Głośny krzyk rozdarł harmonię nocnej ciszy. Usiadła na krawędzi łóżka ocierając słone łzy, które niczym ogień paliły w gardło. Oparła na łokciu obolałą głowę czując, jakby coś rozpychało czaszkę od środka. Wielkimi haustami łapała powietrze próbując opanować drżenie ciała. Nie wychodziło. Chłodne powietrze muskało nagie ramiona i popękane wargi. Kilka kropli utknęło między rzęsami mieniąc się niczym diamenty.
To już było...
- Co się stało? 
Zielone oczy.
- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - mówiła przez łzy nie czując na sobie spojrzenia - Przepraszam - szepnęła. Była sama, sama w miejscu, które teraz wydało jej się tak ogromne. 
Opuszkiem palca starła łzę.
- Zły sen?
- Bałam się - mówiła wsłuchując się w ciszę przerywaną nierównomiernym oddechem. Jakby w tej ciszy próbowała coś usłyszeć - Bałam się, że któregoś dnia się obudzę, a Ciebie nie będzie obok.
Ta twarz, ten uśmiech. Jego wzrok przenikający głęboko do jej duszy.
- Zawsze będę, słyszysz? Zawsze. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie.. - szepnęła kręcąc głową, jakby chciała odgonić okrutne myśli.
- Zawsze będę, słyszysz? Zawsze będę, słyszysz? Zawsze. Zawsze. Zawsze.
- Nie.
- Zawsze będę. Zawsze. Jesteśmy przyjaciółmi.
Zawsze, przyjaciółmi.
- Nie! - ukryła twarz w dłoniach nawiedzana wspomnieniem jego głosu.
Wstała. Pierwszy raz od kilku dni rozsunęła jedwabne zasłony. Otworzyła okno wdrapując się na parapet. Usiadła, oparła plecy o ścianę wpatrując się w ciemny grafit nieba.
Tym razem była jedna, jedyna gwiazda.


No one could ever know me,
No one could ever see me,
Seems you're the only one who knows,
What it's like to be me.
Someone to face the day with
Make it through all the rest with.
Someone I'll always laugh with
Even at my worst I'm best with you.

I'll be there for you
When the rain starts to pour.
I'll be there for you,
Like I've been there before.
I'll be there for you,
'Cause you're there for me too...

- Natka, wstawaj - kołdra brutalnie poszybowała w górę wzbijając w powietrze zasmarkane chusteczki i kurz, który w słońcu przypominał świeże płatki śniegu. Lena zawsze działała bezpośrednio używając skutecznych metod. Dobrze, że nie przyniosła ze sobą wiadra wody, co także byłaby w stanie zrobić, gdyby miała choć trochę więcej wyobraźni w tej pyzatej łepetynie. 
- Daj mi spokój - nakryła głowę poduszką - I zasłoń to cholerne okno!
Nie wiedzieć czemu akurat dziś Lena postanowiła obudzić się w szatańskim humorze. Ostatnio dość często jej się to zdarzało, bez konkretnego powodu. Blondynka westchnęła zakładając ręce na piersi. Wyglądała teraz jak naburmuszony przedszkolak, który nie dostał cukierka. W sumie wzrost miała idealny. Wystarczyłaby różowa sukieneczka, kilka plam... I oczywiście dwa kucyki, które przecież tak uwielbiała.
- Spóźnisz się do Studia - każde jej słowo obijało się o uszy przyprawiając o ból głowy zwłaszcza, że przybrała ten głupkowaty irytujący ton głosu - W zasadzie spóźniona byłabyś jakąś godzinę temu. Teraz po prostu olewasz lekcje - zaczęła coś kalkulować na palcach zawieszając wzrok na wielkim plakacie Vanessy Mae, która z wielkim zaangażowaniem grała jedną ze swoich ulubionych melodii. Mahoniowe skrzypce nie pasowały do dość oryginalnych rysów twarzy i pełnych, karminowych ust. Wyglądała raczej na reporterkę czy pogodynkę. Aczkolwiek grała pięknie.
- Masz dokładnie trzydzieści osiem minut do kolejnej lekcji - wyszczerzyła zęby w kretyńskim uśmieszku gdy kudłata główka wyłoniła się spod warstwy pierza.
- Nie idę do Studia. - odparła stanowczo sięgając po dresową bluzę, nieco za dużą. Nie usłyszała odpowiedzi, zobaczyła jedynie uniesioną brew i wykrzywione wargi. - Nie idę i już.
Widząc, że siostra nie kwapi się do spełnienia prośby, sama przeczołgała się do okna przykrywając je szczelnie warstwą liliowego jedwabiu.
- Czy coś się stało? - tym razem nie było ani trochę kpiny w jej głosie czy jakiejś chorej ironii. Jedynie ta sama troska, którą słyszała tak często, że niemal zapomniała jak brzmi jej naturalny ton - Jeżeli chodzi o sytuację z wczoraj, to... W ogóle jak do tego doszło? Wiedziałam, że te Twoje "zjem na mieście" właśnie tak się skończą. - zacisnęła kąciki ust kręcąc głową na boki niczym... matka?
Tylko skąd mam wiedzieć, jak wygląda matka?
- Nie przejmuj się - poruszyła przerwany wątek.
- Lena - przerwała siadając obok - Powiedz mi... Jak się tu znalazłam?
W piwnych oczach dziewczyny zabłysnęła iskra, uśmiech sam wskoczył na usta. Zapowiadało się na niekrótką opowieść.
- Z tego co mówił to... Gdy zemdlałaś nieźle się przestraszył. Oczywiście wywołałaś niemałe zamieszanie. Wszyscy się zbiegli poza Ludmiłą, która urażona wyszła z sali targając za sobą Tomasa. - prychnęła znacząco - Żal mi go trochę. Podobno poszedł z nią dla świętego spokoju. Gregorio sam zemdlał, ale nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. W końcu wiesz, zdarza mu się. Leon.. - zawahała się, ale widząc w oczach siostry przyzwolenie, kontynuowała nieco poważniejszym tonem- stał jak słup soli i w ogóle się nie ruszał. Patrzył tylko. Violetta o czymś tam gadała szukając telefonu w jego kieszeniach. Francesca z Marco od razu podbiegli. Sprawdzali, czy żyjesz, a przy tym tak się pokłócili, że do końca dnia nie zamienili ze sobą słowa. W końcu urażony chłopak poszedł po Pabla z tak niezadowoloną miną, jakby szedł na ścięcie - zachichotała - Viola skutecznie przeszukała Leona. Widząc jego zdziwioną minę zaczęła tłumaczyć, że nie ma telefonu czy coś tam. Zadzwoniła na pogotowie. Tam stwierdzili, że nic poważnego ci nie dolega. To cię tu przywiózł, chyba taksówką. Byłaś już przytomna, ale gadałaś jak naćpana. Więc cię zaniósł do pokoju.
Klasnęła w dłonie z wielkim uśmiechem. Jak mogła się tak ciągle śmiać? 
- Kto? 
- W sumie myślę, Że miał przerąbane. Wiesz, stres bo zemdlałaś, Gregorio zemdlał, Pablo nie było, a tu jeszcze wysłuchiwać naburmuszonej Ludmiły, kłótni przyjaciół i zażaleń Fran pod adresem Marco. Serio, jest chłopak wytrzymały...
- Kto?
- Jeszcze później mówił, że...
- Lena! - krzyknęła potrząsając siostrą za ramiona - Kto? Kto ci to mówił?
Spojrzała na siostrę jak na psychopatkę.
- No... Maxi oczywiście - ta prostota w jej głosie była nie do zniesienia. 

So, so you think you can tell
Heaven from Hell,
Blue skies from pain.
Can you tell a green field
From a cold steel rail?
A smile from a veil?
Do you think you can tell?

How I wish, how I wish you were here.
We're just two lost souls
Swimming in a fish bowl,
Year after year
Running over the same old ground.
What have we found?
The same old fears.
Wish you were here.

Nie poszedł do szkoły. Oczywiście matka wyraziła swoje niezadowolenie dość bezpośrednio wpadając rano do pokoju z wielkim hałasem. Cóż... Zachowywała się czasem jak wariatka, ale nic nie mógł z tym zrobić. Momentami zastanawiał się nad znalezieniem dobrego psychiatry, ale Catherina ani śniła iść na terapię. Kiedy tylko o tym wspomniał przez tydzień nie miał prawa stawać w zasięgu jej wzroku. Wolał więcej nie narażać się dzikiej tygrysicy, bo mógłby jeszcze skończyć w wariatkowie od samego patrzenia w rozognione piwne tęczówki. Momentami przypominała Camilę, która podczas swoich ataków agresji miała ten sam pożar w oczach. Aż się poparzyć można. 
A teraz siedział sobie wygodnie na łóżku dręcząc strunę gitary, która na złość nie dawała się nastroić. Na szczęście matka nienawidziła się spóźniać do pracy, dzięki czemu uniknął dwugodzinnego kazania na temat "Mam syna niesubordynowanego osła - co ja powiem sąsiadom". Znał już na pamięć tą głupią formułkę i wciąż nie rozumiał, jak można tak bardzo dopasowywać się do myślenia innych.
- Mogę? - usłyszał cichutki, nieco piskliwy głosik dochodzący zza uchylonych drzwi. 
- Nie - powiedział odruchowo, jednak łezki w kącikach zielonkawych oczu znów sprawiły, że poczuł się jak najgorsza osoba na ziemi - Susana gdzieś wyszła?
- Nie - odpowiedziała obejmując chudziutkimi ramionkami pluszowego misia. Stała wciąż w drzwiach świdrując brata tymi swoimi tęczówkami. Nigdy nie wiedział, jaki to jest kolor. Czasem zielony, innym razem bardziej błękitny. Takie same jak u ojca.
- To po co przyszłaś? - spytał wzruszając ramionami.
- Nie wiem - odparła podciągając piegowatym noskiem. Niepewnie weszła do pokoju wskakując od razu na łóżko tuż obok Maxiego.
- Rosa, nie zawracaj mi głowy - wywrócił oczami - Jestem zajęty, nie widzisz?
- Nie.
- Znasz już tylko to jedno słowo?
- Nie - wysunęła język ze szczerbatej buzi wtulając się w maskotkę. 
Obserwował ją przez chwilę próbując skupić się na strojeniu cholernej struny, która na złość wciąż nie brzmiała dobrze. Jednak obecność dziewczynki strasznie go irytowała. 
- Po co przyszłaś?
- Nie wiem.
- To stąd wyjdź.
- Przecież nic nie robię!
- To możesz nic nie robić gdzie indziej!

Zeskoczyła na ziemię obrażona.
- Kiedyś nie byłeś taki. Jesteś głupi! - krzyknęła trzaskając drzwiami.
Prychnął, choć dobrze wiedział, że to prawda. Niczym nie zawiniła. To nie przez nią miał taki podły nastrój. I znowu to cholerne poczucie winy...

Słońce dzisiaj było jakieś takie... zimne. Swoją pobladłą żółcią drażniło oczy. Ledwo wyłaniało się zza chmur nie grzejąc za bardzo. Wydawało się być jakieś takie zasmucone, niepewne. 

Jak ty Maxi?
Przynajmniej nie padało, co w sumie i tak nie miało większego znaczenia. Lubił deszcz. 
Przeszedł przez ogród zatrzymując się przed ojcowskim warsztatem. Mężczyzna spędzał tam każdą możliwą chwilę - taka pasja. Już dawno nauczył się, że gdy Juana nie ma w domu za pewne przesiaduje w swojej osobistej szopie. Bo tak wyglądał warsztat, jak miniaturka stodoły. Oparł się o dębową futrynę drzwi obserwując ojca, który właśnie strugał jakiś kolejny rupieć. Pewnie karmnik, czy coś tam. Już chciał sięgnąć po kawałek papieru ściernego gdy zauważył syna.
- Maximiliano - uśmiechnął się zdejmując gogle - Coś nie tak?
Wzruszył ramionami unosząc kącik ust. Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym wrócił do swojego zajęcia. 
- Więc... Co cię do mnie sprowadza? - spytał skupiając całą swoją uwagę na małej, drewnianej figurce.
- Nie wiem. - odparł podchodząc bliżej - Chciałem pogadać.
- Dobrze - chyba lekko się zdziwił, bo blade czoło rozorała długa zmarszczka - Więc mów.
- Właśnie... Nie wiem... Nic mi nie przychodzi do głowy.
Ojciec zaśmiał się.
- Widzę, że coś cię martwi - spojrzał na syna - Lecz jeśli nie chcesz, nie mów.
Patrzył w Juanowe oczy. Swoją nieodgadniętą barwą i kształtem niemal do złudzenia przypominały te siostrzane. Tyle, że były jakieś takie... głębsze. U dziewczynki nie dostrzegał tego dziwnego błysku i doświadczenia, które ojciec nazbierał latami. 
- Ja... Nie wiem co robić. Nie radzę sobie.
- Synu, problem można rozwiązać.
- Tylko jak, jeżeli go nie rozumiem?
Cisza, ta głupia głucha cisza, której tak nienawidził. 


She was like April sky
Sunrise in her eyes.
Child of light, shining star,
Fire in her heart.
Brightest day, melting snow
Breaking through the chill.
October and April.

He was like frozen sky
In October night.
Darkest cloud, endless storm
Raining from his heart.
Coldest snow, deepest blue
Tearing down his will.
October and April.

We were like loaded guns
Sacrificed our lifes.
We were like love undone
Craving to entwine.
Fatal torch,
Final thrill,
Love was bound to kill.
October and April.

Like hate and love,
World's apart,
This fatal love was like poison
right from the start.
Like light and dark,
World's apart,
This fatal love was like poison
right from the start.


solitario123: Dlaczego? Chciałaś się pobawić? Zniszczyć mi życie? Gratuluję, udało się. Bo sam nie wiem. Coś czułem... Ale to bez znaczenia. Teraz znam prawdę, wiem kim jesteś i już Cię nigdy nie pokocham.



***
^ The Rembrandts "I'll be there for you"
^ Pink Floyd "Wish you were here"
^ The Rasmus "October & April"

Powyżej macie piosenki, kolejnościowo.
To to by było na tyle. Wybaczcie niską jakość, ale wena gdzieś uciekła... 
Cóż, najwyraźniej pisanie nie jest dla każdego.
To do następnego (o ile ktoś w ogóle to czyta!)
Ana Julia

niedziela, 24 sierpnia 2014

One shot - Miejski rytm, czyli metaliczny posmak krwi

Postaci: Natalia, Diego, Maxi
Uwagi: Wulgaryzmy, nałogi, sceny drastyczne, erotyczne.

*
*


Kolejne krople deszczu wsiąknęły w delikatny aksamit czarnej sukienki. Poprawiła kołnierzyk odrzucając do tyłu loki, którym dziwnym sposobem udało się wyśliznąć z misternie spiętego koka. Odkaszlnęła jeszcze, przeglądając się w witrynie jakiegoś mijanego sklepu. Skręciła w alejkę, cichą i pustą, zakończoną ogromną stertą śmieci i pozostałościami srebrnej siatki, niegdyś służącej za płot. Nerwowo oblizała wargi poprawiając rzemyk zegarka. Tu miał czekać, ale jak zwykle się spóźniał. Zawsze była pierwsza, może dlatego, że bardziej jej zależało.
Nie czekała długo. Spomiędzy ceglanych budynków pokrytych licznymi warstwami spray'u wyłoniła się dość pokaźna postać. Każdemu krokowi chłopaka towarzyszył brzęk łańcuchów, które zawsze zawieszał przy spodniach. Wysokie glany, nie ukrywając dość zniszczone, przemokły doszczętnie, gdy kolejny raz nie ominął kałuży. Skórzana kurtka stanowiła barierę ochronną przed wyczuwalną w powietrzu ulewą. No i ten uśmiech, jako jedyny widoczny spod kaptura. Wydawała się przy nim taka krucha, jak dziecko. Tymczasem dzielił ich jedynie rok, może dwa lata.
- Masz? - spytała na wstępie nerwowo pstrykając palcami, jak to miała w zwyczaju. Roześmiał się, najpierw cicho, jednak już po chwili prawie tarzał się po ziemi.
- Oj, spokojnie kotku - powiedział pokonując dzielącą ich odległość, jednym krokiem stając tuż przed nią. Ciemne tęczówki zawiesił na czarnej falbance sukienki, która zsunęła się lekko z ramienia - Mamy czas.
Chwilę później znalazł się za nią, czuła ciepły oddech na karku, mieszaninę mięty i tytoniu. Zadrżała gdy zimne palce delikatnie musnęły jej ramię, następnie zajmując się suwakiem na plecach. Nawet się nie zorientował, gdy stanęli ponownie twarzą w twarz.
- Nie wydurniaj się - stanowczość bijąca od jej drobnej sylwetki przerosła go o głowę - Wiesz po co przyszłam.
- Zabawna jesteś gdy się wściekasz - ponownie wyszczerzył zęby odsuwając się na krok. Ukrył dłoń w kieszeni wyciągając paczkę papierosów najmocniejszych na rynku. - Po trzy.
- Masz całą paczkę. Po całym.
- Zadziorna - zaśmiał się rzucając zapalniczkę w jej stronę - Dobra, niech ci będzie.
- Proszę, proszę. Po tylu latach w końcu się nauczyłeś, że i tak nie wygrasz?
- Nie, po prostu szkoda czasu na kłótnię - skwitował wypuszczając kłęby dymu z płuc. Szybko się uwinął wrzucając peta do kałuży. - Ile masz kasy?
- Tyle ile potrzeba, a co? - spojrzała w jego stronę opierając się o ścianę budynku.
- Towar podrożał - stanął znowu blisko, trochę za blisko - Chyba, że no wiesz... - znowu zadrżała, jego szept drażnił ucho - Zdołasz mnie jakoś przekonać.
Niemal wpadł w stertę śmieci, gdy w końcu zareagowała mocnym pchnięciem. Przyłożyła znów papierosa do ust słysząc w odzewie jedynie chichot.
- Trochę poczucia humoru, skarbie.
- Diego - ostatnia chmura dymu poszybowała powietrze, obcas przygniótł niedopałek - daj sobie spokój. Znamy się trochę i...
- To nie moja wina, że tak śmiesznie się denerwujesz. Wtedy twój nos się tak marszczy, a brwi...
- DIEGO! - uniósł ręce w geście rezygnacji.
- No już dobrze. Dawaj kasę, ja daję towar i idziemy, każdy w swoją stronę.
Mocny uścisk dłoni, przynajmniej tak widzieli to przechodnie. Tymczasem pieniądze zmieniły właściciela, podobnie jak mała saszetka.
- Nadal cię lubię, nie spieprz tego.
- Skarbie, jestem jedyną osobą, która jeszcze z tobą gada.
- Zawsze mogę znaleźć nowych przyjaciół.
- Te wytapetowane lafiryndy, których jedynym problemem jest brak szminki? Gówno wiedzą o prawdziwym życiu. Debilki. Podobnie te idiotyczne karykatury facetów. Kpią z nas, nazywają dziećmi ulicy. Są fałszywi. Patrzą tylko na pieniądze i na to swoje sielankowe życie. Nie mają problemów. Nie interesuje ich, dlaczego jesteśmy właśnie tacy. Umieją tylko oceniać, śmiać się z tych, których naprawdę doświadczyło.
- Wyluzuj. Wiem, jak jest.
- Nie mogę już tak dłużej.
- Diego...
- Nie!
Przyparła go do muru, spojrzała głęboko w oczy. I jedynie ten mały płomyk na ciemnej tęczówce, który niczym deszcz splamił jej blady policzek, pozwolił mu opanować nerwy. Otarł łzę z jej twarzy.
- Muszę iść - wróciła do rzeczywistości. Wywrócił oczami - Wiesz, że tylko po to tu przyszłam.
Odeszła kilka kroków wtapiając się w tłum szarych pacynek.
- Kotku, jesteś pewna?


Oni i ja, wiesz ja mam swój świat
Oni czarno-biali, a ja mam w oczach blask.

- Park? W taką pogodę? - spytała. Ziewnęła ocierając zmęczone powieki, nieco posiniałe od przyjmowanych dawek. Włosy przypominały bardziej gniazdo ptaków. Zresztą jej strój wcale nie był w lepszym stanie. Koszulka bez rękawa naznaczona licznymi plamami i czarne legginsy z wielką dziurą na kolanie.
- Cóż, lubisz deszcz - odparł w skrócie chowając dłonie w kieszeniach.
- Czekaj, muszę się ogarnąć - powiedziała znikając za zniszczonymi drzwiami mieszkania. Wyblakła pęknięta tabliczka mówiła, że mieszka tu nie kto inny niż sam Roberto Perdido, najsłynniejszy osiedlowy menel w mieście. Mało tego, podobno przebywa tu także jego żona, Inme. Zabawne. 
Nie minęło pięć minut gdy wróciła, co było dla niej typowe.
- Idziemy? - spytała z nikłym uśmiechem naciągając kaptur na głowę - Wybacz, że tak długo. Nie mogłam znaleźć bluzy.
Pamiętał, że dostała ją dawno od niego samego. Szara, sięgała jej gdzieś do połowy uda. Ale cóż, taki styl lubiła. A raczej musiała lubić. 
- Mogłaś się chociaż uczesać - skwitował z końskim uśmiechem na ustach. Wywróciła oczami.
- Dla ciebie? Nigdy.
Ławka. Zawzięta rozmowa o wszystkim i o niczym. Milczenie... Niebezpieczna cisza następująca po i przed każdą wypowiedzią. Papierosy. Dym. Łzy.
- Ostatnio był w domu... Może tydzień temu. Wisi mi co robi i gdzie jest. Lepiej mi, gdy go nie ma. Szczerze wolałabym znów wrócić do bidula, niż mieszkać z tym frajerem.
- To twój ojciec.
- Nie, nie wiesz co mówisz. Liczyłam na inną przyszłość, rozumiesz? Myślałam, że wyjdę z domu dziecka i ułożę sobie życie, ale nie! Wszystko musiał spierdolić! - krzyczała coraz głośniej, paznokcie coraz głębiej raniły skórę.
- Mała, uspokój się.
- Mhm - krew spłynęła cienką stróżką z nadgarstka wzdłuż dłoni skapując następnie z koniuszków palców. Często sama sobie zadawała ból, tworzyła nowe blizny. Nienawidziła tego kim jest, nienawidziła swojej przeszłości i nie umiała patrzeć w przyszłość. Chciała zapomnieć. Problemy mnożyły się, ich ilość ją przerastała. Od dawna nie miała już sił walczyć, myślała tylko o jednym - by ze sobą skończyć. Każdy dzień był kolejnym ciosem. Nie miała sensu w życiu, nie miała celu, nie potrafiła marzyć.
- Hej - kawałek szkła wypadł z jej dłoni, krew dalej kapała tworząc mozaikę na chodniku - Przestań - w jego ramionach zawsze szukała pomocy. Był trochę jak jej osobisty anioł, dawał poczucie bezpieczeństwa - Jesteś dla mnie zbyt ważna.

Prawdy nie znają ludzie,
 z którymi mieszkam...


- Co ty kurwa powiedziałaś? - mimo zadanego ciosu wyprostowała się wypychając dumnie pierś do przodu. 
- Jesteś nic nie wartym... - kolejny raz uderzył z taką siłą, że upadła na odłamki szkła i brudu. Zatoczył się do tyłu, po czym poszedł, a raczej przepełzł do obskurnego pokoiku. Z wielką siłą rzucił naprocentowane ciało na kanapę wylewając przy okazji resztkę trunku. Niecelnym rzutem butelka trafiła w ścianę, dosyć daleko od jej skulonej postaci, i rozbiła się na drobne kawałki. Coś tam bełkotał pod nosem, jednakże szybko głowa Roberto opadła na zniszczony zagłówek tapczanu. Gardłowy charkot rozniósł się po mieszkaniu wzbijając w powietrze woń alkoholu. Zasnął. A gdy tylko nadarzyła się okazja wybiegła z piekła, którym już od dawna był jej rodzinny dom.
Ulica świeciła pustkami. Ocierała nerwowo krew, próbowała opatrzyć rany, choć małe to tak liczne. Szkło boleśnie przebiło skórę umożliwiając poszarzałej purpurze ujrzeć światło dzienne. Nie płakała przyzwyczajona do codziennej sytuacji. Z głównej drogi skręciła w wąską alejkę. Zimny wiatr smagał jej policzki, bawił się włosami. Drżącymi dłońmi ocierała pot z czoła. I nagle, zupełnie przypadkowo, wypłaciła komuś z łokcia prosto w twarz.
Z przerażeniem popatrzyła w jego stronę układając w myślach przeprosiny. Chłopak zatoczył się gładząc pulsujące miejsce, jednak nie wyglądał na wściekłego. Gniew nawet nie naruszył łagodnych rysów twarzy.
- Nie szkodzi - uśmiechnął się pocierając zaczerwienioną skroń. Podniósł wzrok i zamarł.
Krew spływała po nagiej skórze przyprawiając o dreszcze. Włosy zamieniły się w zlepki brudu i słonych łez, a limo pod okiem zaczęło już sinieć - Wszystko w porządku? Ktoś cię pobił?
- Nie ważne. Dobrze, że nic ci nie jest, cześć! - chciała odejść, powstrzymał ją łapiąc jej kruchą dłoń.
- A ty? Krwawisz. Powinnaś jechać do szpi...
- A co cię to w ogóle obchodzi? Przecież jestem tylko głupią ćpunką z ulicy. Zapomnij.
I w mgnieniu oka zniknęła za marmurową ścianą budynku.
Niebo przybrało odcień pięknego szafiru, a słońce świeciło jaśniej. Ptaki śpiewały piękne serenady, delikatny przyjemny wiatr bawił się płatkami kwiatów.
- O tobie? To niemożliwe.


Nikt nie podejdzie do mnie, nie powie mi wprost,
Że nienawidzi mnie, że po prostu ma mnie dość..

- Co się stało? - spytał gładząc świeże rany opuszkami palców. Troska mieszała się z gniewem tworząc na jego twarzy mieszankę emocji. Oparła się plecami o mur biorąc kolejnego bucha.
- Jeszcze pytasz? - prychnęła ironicznie - Tatuś.
Zatoczył się ukrywając twarz w dłoniach. Zacisnął pięści.
- Kurwa! - wrzasnął uderzając w ścianę. Tynk wykruszył się - Zabiję gnoja!
Jego twarz przybrała niemal karminowy odcień, zazgrzytał zębami. Dawno nie widziała go w stanie takiej furii. Gdyby ktoś teraz stanął mu na drodze z pewnością nie wyszedłby z tego cało. Znowu musiała interweniować.
- Diego, proszę cię. - mówiła spokojnie trzymając krwawiącą rękę na jego torsie. Drugą wyciągnęła właśnie papierosa z ust wzbijając w powietrze chmurę dymu. - Nie mogę stracić też ciebie. Pomyśl o konsekwencjach.
- Konsekwencjach? - zaśmiał się kręcąc z niedowierzaniem głową - To co? Mam czekać, aż ten sukinsyn cię zabije?!
- Diego... - pogłaskała go po policzku - Zrobił swoje. Teraz znowu zniknie na kilka tygodni, do tego czasu się zagoi.
Wyrwał się z jej kruchych ramion.
- A potem co?! Znowu cię zleje?! Znowu cała we krwi przyjdziesz z płaczem?!
- Nie, nie, proszę cię - mówiła niemal szeptem patrząc głęboko w ciemne tęczówki - Nie myśl o tym. Potrzebuję cię, właśnie teraz. Spójrz na mnie. Cierpię, widzisz? Bądź przy mnie, błagam.
I znów znalazła się w silnych ramionach, wdychając woń jego perfum. Dusiła się łzami plamiącymi ciemną koszulkę chłopaka, który głaskał jej ciemne włosy szepcząc do ucha.
- Nie pozwolę mu cię znowu skrzywdzić, rozumiesz? Nikomu nie pozwolę - wydawała się tak krucha. Próbował ukoić jej ból - Jeżeli ktoś cię tknie, zabiję go.

Dziś mam siłę i odwagę by wyrazić ból,
Bo bywają takie dni, że po prostu padam z nóg...


KONIEC CZĘŚCI I


***
Witajcie skarby... (o ile ktoś w ogóle to czyta)!
Beznadziejnie? Wiem.
Z opóźnieniem? Wiem.
Krótko? Wiem.
Ale cóż... Wybaczcie mi ten one shot. To oczywiście pierwsza część z kilku, najprawdopodobniej trzech. Piosenka: "Czarno-biali" Tes
Nad rozdziałem pracuję, na razie w mojej głowie, ale najbliższy tydzień najprawdopodobniej spędzę przed komputerem :)
Chcę was jeszcze raz bardzo przeprosić za to opóźnienie, ale wiecie jak to w wakacje...
Teraz nigdzie się nie wybieram przez dłuuugi czas (wiecie jak się stęskniłam?) :)
To chyba na tyle...
W takim razie do następnego misie!
Ana Julia


Obserwatorzy