Słońce tonęło w morzu mgły złocąc czubki drzew. Zapowiadało się na chłodny dzień. Okryła nagą skórę ramion czerwoną marynarką. Szła spokojnie na lekcje wciąż myśląc o zdjęciu tkwiącym gdzieś między stronami książki.
Jej myśli zniknęły niczym bańki mydlane gdy tylko przekroczyła próg Studia. Stał tam, na środku, tulił Violettę. Przetarła oczy nie mogąc uwierzyć.
Sen...
Stała wpatrując się w chłopaka. Nic się nie zmienił. Ciemne włosy, ciemne oczy. Ten sam uśmiech, którym niespełna rok temu codziennie ją obdarzał. Był prawdziwy, nie śniła. A może sen na jawie?
Nie mogła opanować radości, która nagle wypełniła jej drobną sylwetkę. Był tam, przyjechał.
Już chciała krzyknąć, podbiec, znowu znaleźć się w ciepłych ramionach, w których czuła się tak bezpiecznie. Chciała go dotknąć, poczuć zapach jego skóry...
Nie zdążyła. Odwrócił się patrząc wprost na nią. Brunatnymi tęczówkami świdrował jej postać. Stali tak przez dłuższą chwilę. Czekała na jakikolwiek gest, uśmiech, choćby głupie "cześć".
Nie doczekała się.
Po prostu odwrócił się na pięcie...
Nie mogła otrząsnąć się z zaskoczenia. Przyjaciel... który w rzeczywistości nie był przyjacielem, a raczej już nie. Po krótkiej dyskusji wyszli ze szkoły. Delikatnie musnął jej rękę odchodząc bez słowa.
Nagle wszystko runęło, jak domek z kart. Tak długo na niego czekała, tak bardzo za nim tęskniła... Pewnie nawet nie wiedział, jak ją właśnie zranił. Jej dusza była jednym wielkim strzępkiem pełnym nacięć, skaleczeń, krwawiących ran. W tym momencie poczuła, jakby ta właśnie dusza zniknęła wywołując niewyobrażalny ból, jeszcze gorszy niż wcześniej. Straciła wszystko, ostatki nadziei, resztki wiary, które zakopała gdzieś bardzo głęboko. Teraz nie było już nic.
Tylko pustka.
Co innego mogła zrobić?
Po prostu wybiegła ze Studia.
Skulona na ławce mokrej od rosy nie myślała już o niczym. Po prostu wypłakiwała ostatki sił. Nie czekała już na nic, nie oczekiwała niczego. Wszystko przepadło.
Ostatnio tak cierpiała kilka lat temu, po rozmowie z Leonem, która okazała się być ostatnią. Nie mogła się pozbierać. Nie było fizycznych obrażeń, ale pustka, samotność, które niszczą bardziej od najgorszego bólu.
Podniosła twarz znad kolan wpatrując się w zamglony krajobraz. Nie obchodziło jej zimno. Już go nie czuła. Przez warstwę łez dojrzała ich nikłe sylwetki ginące we mgle. Stali rozmawiając. Jak po tym wszystkim co razem przeszli mógł ją tak po prostu minąć bez słowa? Wstydził się?
Przecież sama się siebie wstydzisz...
Zignorowała szepty pierwszy raz od bardzo dawna. Przecież był jej przyjacielem, a przyjaciel nie powinien się wstydzić przyjaciółki. Chodziło o coś innego. Był taki zimny, obojętny...
Błądząc po zakamarkach umysłu, wypłakując oczy nie zauważyła nic szczególnego.
"Ona była wodą - a On brzegiem pustych plaż
Małe okręty - dzieci bez skaz.
Ona była sztormem - a On deszczem, który spadł,
Dwoje na drodze - smagał ich wiatr,
Ona jak talizman - On jak chłopiec, co się bał,
Jak młode orły - tańcząc wśród skał.
Nigdy nie wiedzieli, czym to może skończyć się,
Byli tak dumni - nie znali się.
Tak jak młode orły...[...]"
~ Lady Pank "Młode orły"
Marco z Fran weszli do Studia, podobnie Camila z Broduey'em. Violetta stała wciąż na korytarzu, ale oszczędziła Maxiemu odruchów wymiotnych. Teraz była zbyt zaaferowana Federico, który nie wiadomo skąd się wziął.
A on ciągle błądził po parku. Pomimo przykrej pogody, chłodu i mgły wolał spacerować niż przepychać się między tłumem chcących powitać Włocha. Lubił Fede, ale nie miał zamiaru reagować nadpobudliwie, bo nagle się pojawił. Postanowił pogadać z kumplem gdy tabuny się rozproszą, na co na razie się nie zanosiło.
A on ciągle błądził po parku. Pomimo przykrej pogody, chłodu i mgły wolał spacerować niż przepychać się między tłumem chcących powitać Włocha. Lubił Fede, ale nie miał zamiaru reagować nadpobudliwie, bo nagle się pojawił. Postanowił pogadać z kumplem gdy tabuny się rozproszą, na co na razie się nie zanosiło.
Trudno. Za kilka dni im się znudzi...
Idąc rozglądał się niespokojnie. Czegoś szukał, a może kogoś? Może kogoś do kochania?
Ironia losu, a może raczej przykry przypadek. Zauważył postać kulącą się na drewnianej ławce. Płakała, już z daleka słyszał jej szloch. Podniosła kudłatą główkę wpatrując się w gęstniejącą mgłę, w której można było dostrzec rozmyte sylwetki dwóch zjaw.
Czego znowu beczy? Naprawdę nie ma co robić?
Niech się opamięta i nie przeszkadza innym w...
No właśnie, w czym? W bezcelowym błądzeniu po parku? W szukaniu miłości swojego życia? Chociaż niechętnie, z ogromnym oporem przyznał w końcu rację wewnętrznym poszeptywaniom.
Przecież ty też łazisz bez sensu. Nie masz co robić, z kim pogadać.
Tak jak ona...
Nie chciał być podobny do niej.
Nawet w najmniejszym calu.
Nawet jedną komórką ciała.
Nawet maleńkim atomem.
Zniechęcała go swoim ilorazem inteligencji, a raczej jego brakiem. Nie ukrywając - była po prostu głupia. Nie miała własnego zdania, dawała sobą pomiatać, zachowywała się jak typowa idiotka.
Do tego była łamagą. Co chwila się potykała, wpadała na coś lub przewracała, niszcząc przy okazji. Jak takie tornado. Trochę jak Beto. Tyle, że Roberto miał rozum. A ta tu? Nie potrafiła żyć normalnie, zajmując się samą sobą. Ciągle czekała na kogoś, kto pokieruje jej życiem w odpowiednią stronę. Lub nieodpowiednią w przypadku Ludmiły. Ślepo wierzyła w każde wypowiedziane słowo.
Pokręcił głową z odrazą patrząc na dziewczynę. Była taka... żałosna. Może chciała wzbudzić litość? Może próbowała, łzami, wymusić coś, czego nie dostała? A może w nadziei, że Ferro ją zobaczy, rozryczała się na środku parku próbując odnaleźć choć trochę dobroci w blondynce? Machnął ręką.
W zasadzie co ciebie to obchodzi, Maxi?
Dopiero teraz uświadomił sobie, jak długo stał obserwując Hiszpankę. Zupełnie jakby był w muzeum, a pacynka siedząca niedaleko tworzyła obraz. Czy może raczej eksponat?
Nienawidził jej, a mimo to od jakichś piętnastu minut nie odrywał wzroku od ławki. Bluza zwilgotniała przez mgłę, a czubki ciemnych butów przemokły. Do tego zaprzątał sobie umysł kimś tak nieważnym, jak Natalia.
Odwrócił się w stronę Studia, jednakże gdy tylko chciał postawić krok, jego nogi odmówiły posłuszeństwa, jakby były z ołowiu. Nie mógł się ruszyć, a przynajmniej nie w tą stronę.
Płakała, coś się musiało stać. Tylko podejdzie, zapyta. Nie musi jej polubić, nie musi jej dotykać, ale musi się dowiedzieć. Inaczej nie będzie mógł żyć ze spokojnym sumieniem.
Z ciężkim sapnięciem podszedł do ławki. Nie patrzyła na niego, wciąż płakała chowając twarz w kolanach. Usiadł możliwie najdalej. Deski skrzypnęły.
Nie spojrzała.
Ignorowała go całą swoją osobą. Jeszcze raz przemyślał dokładnie czy aby na pewno powinien z nią rozmawiać, jednak nie był przecież zimnym potworem bez uczuć. Miał serce i litość, nawet dla Naty.
Odkaszlnął.
Nic.
Nawet nie raczy spojrzeć...
W końcu, pokonując olbrzymią niechęć, wydobył z siebie głos.
- Wszys.. w... po..ku?
Jego głos rozszarpał ciszę panującą wokół. Wpadł do jej głowy niczym wirus, zatruwając wszystkie myśli.
Po co przyszedł?
Czego chce?
Jakim cudem przełamał tak głęboką nienawiść?
Odwróciła głowę łkając jeszcze bardziej. Nie miała ochoty z nim rozmawiać. On z nią pewnie też nie.
- Wszystko w porządku? - powtórzył teraz głośniej.
Nie reagowała.
Po prostu go ignorowała jak robiła to od dłuższego czasu.
Brzegi rany w sercu niebezpiecznie zapiekły zapierając jej dech w piersi. Przyłożyła drobną dłoń do klatki piersiowej próbując uspokoić oddech. Odkaszlnęła głośno.
Prychnął.
Choć była przyzwyczajona do niechętnych spojrzeń i głupich prychnięć, niesamowicie ją to zirytowało. Spojrzała na chłopaka, który rozglądał się nerwowo wokół. Przecież to normalne, że nie chciał, by ktokolwiek go z nią zobaczył. Pociągnęła nosem.
- Czemu tu siedzisz, skoro się wstydzisz?
Cichy ochrypły szept zwrócił jego uwagę.
O! Raczyła się odezwać...
- Nie wstydzę się. - odparł. Był wyraźnie spięty, jednakże nie próbował się wykręcać. Przecież i tak znała prawdę. Nie chciał tu być.
- Tak, jasne. - głos jej się łamał, a pomiędzy kolejnymi słowami wdawały się chlipnięcia - Nawet głupi by zauważył.
Chwila ciszy. Siedziała ocierając łzy spływające po bladych policzkach. Bez względu na to, jak bardzo się starała, nie mogła opanować płaczu. Czuła zbyt wielką pustkę, za bardzo cierpiała. W końcu przed chwilą umarła ostatnia nadzieja.
Szkoda, że o tym nie wiedział. Może wtedy choćby udawał miłego. Może by zrozumiał, powstrzymał niektóre słowa raniące... co raniące? Co mogły ranić, jeżeli nie było już nic?
- To wyjaśnia, dlaczego ty zauważyłaś - odparł z kpiącym uśmieszkiem. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem dusząc emocje. Oddałaby wszystko, byle by teraz być w domu.
Znowu cisza.
Niezręczna.
Chłodny podmuch wiatru zaszeleścił liśćmi próbując tworzyć swoją własną melodię. Odwróciła głowę opierając skroń na kolanach. Miała gdzieś jego zdanie. Chciała po prostu wypłakać wszystkie łzy.
A on? Nie wiedział jak się zachować. Miał własne problemy, które zaprzątały część umysłu, odkopywane co jakiś czas z popiołów, którymi szczelnie próbował je zakopać. Nie dało się. Ciągle powracały, natrętnie nie dając chwili wytchnienia. Chciał w końcu odpocząć, odpocząć od tego. A jedynym sposobem była miłość.
Delikatnym ruchem dłoni powstrzymała go przed podtrzymaniem jej drobnej sylwetki.
- To.. To normalne - odparła próbując trzymać pion, co przychodziło z wielkim trudem. Uspokoił się ponownie zakładając maskę niechęci. Nienawidził jej przecież. Ponownie usiadł na ławce wpatrując się w mgłę, jakby próbując w niej coś odszukać.
Poprawiła torbę na ramieniu delikatnymi krokami zbliżając się do Studia.
- Maxi.. - odwróciła się znów w jego stronę. Przewrócił oczami ponownie na nią spoglądając - Nie potrzebuję litości. Nie musisz już udawać.
Czarne loki zginęły we mgle.
Idąc rozglądał się niespokojnie. Czegoś szukał, a może kogoś? Może kogoś do kochania?
Ironia losu, a może raczej przykry przypadek. Zauważył postać kulącą się na drewnianej ławce. Płakała, już z daleka słyszał jej szloch. Podniosła kudłatą główkę wpatrując się w gęstniejącą mgłę, w której można było dostrzec rozmyte sylwetki dwóch zjaw.
Czego znowu beczy? Naprawdę nie ma co robić?
Niech się opamięta i nie przeszkadza innym w...
No właśnie, w czym? W bezcelowym błądzeniu po parku? W szukaniu miłości swojego życia? Chociaż niechętnie, z ogromnym oporem przyznał w końcu rację wewnętrznym poszeptywaniom.
Przecież ty też łazisz bez sensu. Nie masz co robić, z kim pogadać.
Tak jak ona...
Nie chciał być podobny do niej.
Nawet w najmniejszym calu.
Nawet jedną komórką ciała.
Nawet maleńkim atomem.
Zniechęcała go swoim ilorazem inteligencji, a raczej jego brakiem. Nie ukrywając - była po prostu głupia. Nie miała własnego zdania, dawała sobą pomiatać, zachowywała się jak typowa idiotka.
Do tego była łamagą. Co chwila się potykała, wpadała na coś lub przewracała, niszcząc przy okazji. Jak takie tornado. Trochę jak Beto. Tyle, że Roberto miał rozum. A ta tu? Nie potrafiła żyć normalnie, zajmując się samą sobą. Ciągle czekała na kogoś, kto pokieruje jej życiem w odpowiednią stronę. Lub nieodpowiednią w przypadku Ludmiły. Ślepo wierzyła w każde wypowiedziane słowo.
Pokręcił głową z odrazą patrząc na dziewczynę. Była taka... żałosna. Może chciała wzbudzić litość? Może próbowała, łzami, wymusić coś, czego nie dostała? A może w nadziei, że Ferro ją zobaczy, rozryczała się na środku parku próbując odnaleźć choć trochę dobroci w blondynce? Machnął ręką.
W zasadzie co ciebie to obchodzi, Maxi?
Dopiero teraz uświadomił sobie, jak długo stał obserwując Hiszpankę. Zupełnie jakby był w muzeum, a pacynka siedząca niedaleko tworzyła obraz. Czy może raczej eksponat?
Nienawidził jej, a mimo to od jakichś piętnastu minut nie odrywał wzroku od ławki. Bluza zwilgotniała przez mgłę, a czubki ciemnych butów przemokły. Do tego zaprzątał sobie umysł kimś tak nieważnym, jak Natalia.
Odwrócił się w stronę Studia, jednakże gdy tylko chciał postawić krok, jego nogi odmówiły posłuszeństwa, jakby były z ołowiu. Nie mógł się ruszyć, a przynajmniej nie w tą stronę.
Płakała, coś się musiało stać. Tylko podejdzie, zapyta. Nie musi jej polubić, nie musi jej dotykać, ale musi się dowiedzieć. Inaczej nie będzie mógł żyć ze spokojnym sumieniem.
Z ciężkim sapnięciem podszedł do ławki. Nie patrzyła na niego, wciąż płakała chowając twarz w kolanach. Usiadł możliwie najdalej. Deski skrzypnęły.
Nie spojrzała.
Ignorowała go całą swoją osobą. Jeszcze raz przemyślał dokładnie czy aby na pewno powinien z nią rozmawiać, jednak nie był przecież zimnym potworem bez uczuć. Miał serce i litość, nawet dla Naty.
Odkaszlnął.
Nic.
Nawet nie raczy spojrzeć...
W końcu, pokonując olbrzymią niechęć, wydobył z siebie głos.
"Spytaj ją, co czuje gdy
szminkę zmywa kroplą łzy,
spytaj ją, czy o czymś śni..."
szminkę zmywa kroplą łzy,
spytaj ją, czy o czymś śni..."
- Wszys.. w... po..ku?
Jego głos rozszarpał ciszę panującą wokół. Wpadł do jej głowy niczym wirus, zatruwając wszystkie myśli.
Po co przyszedł?
Czego chce?
Jakim cudem przełamał tak głęboką nienawiść?
Odwróciła głowę łkając jeszcze bardziej. Nie miała ochoty z nim rozmawiać. On z nią pewnie też nie.
- Wszystko w porządku? - powtórzył teraz głośniej.
Nie reagowała.
Po prostu go ignorowała jak robiła to od dłuższego czasu.
Brzegi rany w sercu niebezpiecznie zapiekły zapierając jej dech w piersi. Przyłożyła drobną dłoń do klatki piersiowej próbując uspokoić oddech. Odkaszlnęła głośno.
Prychnął.
Choć była przyzwyczajona do niechętnych spojrzeń i głupich prychnięć, niesamowicie ją to zirytowało. Spojrzała na chłopaka, który rozglądał się nerwowo wokół. Przecież to normalne, że nie chciał, by ktokolwiek go z nią zobaczył. Pociągnęła nosem.
- Czemu tu siedzisz, skoro się wstydzisz?
"Ona kochać chce,
bo po nocy nawet dla niej wstaje dzień."
bo po nocy nawet dla niej wstaje dzień."
Cichy ochrypły szept zwrócił jego uwagę.
O! Raczyła się odezwać...
- Nie wstydzę się. - odparł. Był wyraźnie spięty, jednakże nie próbował się wykręcać. Przecież i tak znała prawdę. Nie chciał tu być.
- Tak, jasne. - głos jej się łamał, a pomiędzy kolejnymi słowami wdawały się chlipnięcia - Nawet głupi by zauważył.
Chwila ciszy. Siedziała ocierając łzy spływające po bladych policzkach. Bez względu na to, jak bardzo się starała, nie mogła opanować płaczu. Czuła zbyt wielką pustkę, za bardzo cierpiała. W końcu przed chwilą umarła ostatnia nadzieja.
Szkoda, że o tym nie wiedział. Może wtedy choćby udawał miłego. Może by zrozumiał, powstrzymał niektóre słowa raniące... co raniące? Co mogły ranić, jeżeli nie było już nic?
- To wyjaśnia, dlaczego ty zauważyłaś - odparł z kpiącym uśmieszkiem. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem dusząc emocje. Oddałaby wszystko, byle by teraz być w domu.
Znowu cisza.
Niezręczna.
Chłodny podmuch wiatru zaszeleścił liśćmi próbując tworzyć swoją własną melodię. Odwróciła głowę opierając skroń na kolanach. Miała gdzieś jego zdanie. Chciała po prostu wypłakać wszystkie łzy.
A on? Nie wiedział jak się zachować. Miał własne problemy, które zaprzątały część umysłu, odkopywane co jakiś czas z popiołów, którymi szczelnie próbował je zakopać. Nie dało się. Ciągle powracały, natrętnie nie dając chwili wytchnienia. Chciał w końcu odpocząć, odpocząć od tego. A jedynym sposobem była miłość.
Powoli opuściła zmarznięte stopy niepewnie dotykając bruku. Zachwiała się, na co Maxi zerwał się z ławki.
Nie chce cię przecież mieć na sumieniu...Delikatnym ruchem dłoni powstrzymała go przed podtrzymaniem jej drobnej sylwetki.
- To.. To normalne - odparła próbując trzymać pion, co przychodziło z wielkim trudem. Uspokoił się ponownie zakładając maskę niechęci. Nienawidził jej przecież. Ponownie usiadł na ławce wpatrując się w mgłę, jakby próbując w niej coś odszukać.
Poprawiła torbę na ramieniu delikatnymi krokami zbliżając się do Studia.
- Maxi.. - odwróciła się znów w jego stronę. Przewrócił oczami ponownie na nią spoglądając - Nie potrzebuję litości. Nie musisz już udawać.
Czarne loki zginęły we mgle.
***
Tak wiem. Nie mówcie nic, proszę.
Wszystkie moje rozdziały są beznadziejne, ale ten to już totalne dno. Już od dawna nie udostępniłam aż takiego badziewia. Zawiodłam samą siebie.
Czuję się okropnie. Bardzo mi zależy na blogu, ale zamiast dać wam coś godnego uwagi piszę bzdury. Mam wrażenie, że ostatnio wena ponownie odeszła.
Nie miałam czasu w weekend, co może choćby częściowo usprawiedliwia ten rozdział. Po prostu nie mam w ogóle czasu, szkoła, wolontariat, gitara, pianino... Do tego jeszcze basen i biegi.
Nie miałam czasu w weekend, co może choćby częściowo usprawiedliwia ten rozdział. Po prostu nie mam w ogóle czasu, szkoła, wolontariat, gitara, pianino... Do tego jeszcze basen i biegi.
Jest mi smutno, ze zawodzę nie tylko siebie, ale również was. Chciałam dać wam w końcu coś, z czego będę zadowolona, z czego wy będziecie zadowoleni. Chciałam pierwszą rozmowę Naxi opisać jak najpiękniej, a to coś? Co to w ogóle jest? Zaczęłam na nowo pisać licząc, że pokażę wam piękną historię o miłości i muzyce. Tymczasem daję jakieś wypociny, ledwo posklejane zdania bez ładu i do tego bez logiki.
Wybaczcie mi ten ostatni raz. Bardzo się staram, ale trudno znaleźć czas. Mam nadzieję, zę następny będzie w końcu chociaż w niewielkim stopniu lepszy.
A więc do następnego!
A więc do następnego!
Ana Julia