I must be strong and carry on
'Cause I know I don't belong here in heaven.
~Eric Clapton "Tears in Heaven"~
Piętnaście. Bądź ostrożny jak przy przejściu przez zamarzniętą wodę, uważny jak Wojownik na terenach wroga. Bądź uprzejmy jak Gość, płynny jak Strumień. Daj się formować jak kawałek drewna, daj się napełnić jak szklanka. Nie szukaj i nie oczekuj. Bądź cierpliwy i czekaj, aż błoto osiądzie, a woda się oczyści. Bądź cierpliwy i czekaj. Twoje błoto osiądzie. Twoja woda się oczyści.
Sześćdziesiąt trzy. Działaj, nie czyniąc, pracuj bez wysiłku, postrzegaj duże jako małe i wiele jako kilka. Stawiaj czoło trudnemu, kiedy jest jeszcze łatwe, krok po kroku dążąc do wielkości. Nie sięgaj, a znajdziesz, w obliczu kłopotów pędź im na spotkanie. Nie przyj do wygody, a wszystko będzie wygodne.
Siedemdziesiąt dziewięć. Porażka to okazja. Jeżeli zrzucisz odpowiedzialność na innych, poczucie winy nie będzie miało końca. Wypełniaj zobowiązania, naprawiaj błędy. Zrób to, co musisz, i usuń się. Nie domagaj się niczego i rozdawaj wszystko. Nie domagaj się niczego i rozdawaj wszystko.
Trzy. Przeceń ludzi, a staną się bezsilni. Przeceń dobytek, a zaczną się kradzieże. Opróżnij umysł, a wypełnij esencję. Pozbądź się ambicji, a wzmocnij determinację. Zapomnij wszystko, co wiesz, i wszystko, czego pożądasz, i zignoruj tych, którzy twierdzą, że wiedzą. Ćwicz niepożądanie, niechcenie, nieocenianie, nierobienie, niewalczenie, niewiedzę. Ćwicz bycie. Wszystko trafi na właściwe miejsce.
Trzy. Przeceń ludzi, a staną się bezsilni. Przeceń dobytek, a zaczną się kradzieże. Opróżnij umysł, a wypełnij esencję. Pozbądź się ambicji, a wzmocnij determinację. Zapomnij wszystko, co wiesz, i wszystko, czego pożądasz, i zignoruj tych, którzy twierdzą, że wiedzą. Ćwicz niepożądanie, niechcenie, nieocenianie, nierobienie, niewalczenie, niewiedzę. Ćwicz bycie. Wszystko trafi na właściwe miejsce.
Dwadzieścia cztery. Stań na palcach, a nie będziesz stał mocno. Popędź do przodu, a nie zajdziesz daleko. Staraj się zabłysnąć, a przyćmisz swój blask. Próbuj się określić, a nie dowiesz się kim jesteś. Nie próbuj kontrolować innych. Odpuść i zostaw.
- Co to jest za szajs! - gruba, szorstka okładka z zawartością jakichś osiemdziesięciu paru stron z impetem uderzyła w ścianę, przelatując uprzednio przez całą szerokość pokoju. Pościel była wyjątkowo chłodna, a jego oddech dziwnie miarowy, gdy kolejny raz opadł bezsilnie na łóżko. I znowu wracał myślami do tych kilku chwila może całej wieczności, w których mógł, tak po prostu, dotknąć jej dłoni.
Wspomnienia lekko bolały, gdzieś między trzecim a czwartym żebrem po lewej stronie. I tak lepsze to niż czytanie kolejnych mądrości Wielkiej Księgi Tao.
No i masz - odgłos kroków, ciężkie sapnięcia... Matka na progu. Tak, spodziewał się tego.
- Pięć sekund. Nowy rekord! Trenowałaś ostatnio?
W odpowiedzi oberwał poduszką niewiadomego pochodzenia. Wyszła... Zadziwiająca reakcja.
- Jak ten ojciec cię wychował!
- Głośniej, sąsiedzi nie słyszeli!
Tak, a wszystko wina ojca. No bo kogo?
Jego niewyraźny kontur rzucał cień na poszarzałą ścianę. Ciemne smugi zaczęły z wolna przebijać się przez krystaliczny błękit nieba. Sam nie wiedział, jak bardzo musiał być znudzony, że wziął to dziadostwo do ręki. "Nie sięgaj, a znajdziesz...", brednie. Ale co poradzić, w końcu nie wszystkie wybory należą do nas, prawda?
Leniwie zwlókł się z łóżka.
Nie myślał już o tym. Co to, to nie. Jedynie czasem napomykał. Czasem mu się śniła, a czasem bezwiednie spoglądał na zdjęcie, które całkiem przypadkiem znalazło się w jego posiadaniu. Nie była w końcu nikim ważnym, a przynajmniej nie powinna być. Kiedy raz pomyślał, że mógłby - nie zważając na wszystkie negatywne emocje, które przecież ot tak nie wyparowały - być z nią (Chyba był wtedy naćpany. Wypił jakieś podejrzane ziółka od babci Sam - skrót od Samantha. Mało ważne, ale była Angielką.), Camila skutecznie rozwiała jego wątpliwości.
" - Oj, Maxi. Ludzie się nie zmieniają. Czas mija, świat się zmienia, priorytety też, ale nie ludzie. Pająk zawsze będzie pająkiem, pies psem, a Ludmiła Ludmiłą. A Natalii już chyba dawno odessało rozum."
Niewinny żart. Mało śmieszny.
Czuł się tak mizernie jak wtedy, gdy miał zapalenie płuc. Umysł zamienił się w kłąb kurzu, a mięśnie odmawiały współpracy. Gdyby się głębiej nad tym zastanowić (a nie zastanawiał się), to pewnie winny był mózg. Jakiś rodzaj psychicznego bólu, czy czegoś tam...
Tak to już jest, że ktoś musi cierpieć.
A koniec końców cierpiał właśnie on.
- Ludzie mnie lubią, nie to co ciebie.
- Nie chcę, by mnie lubili.
- A tam, głupoty gadasz. Każdy potrzebuje akceptacji w dobrze rozwijającej się populacji ludzkości.
- Zamkniesz się kiedyś?
- Nie.
Padła na kanapę. Dalsza dyskusja chyba nie miała sensu, skoro i tak zawsze Lena wygrywa. Do tego dochodzi podły nastrój i chęć zabijania. Nie innych oczywiście.
Umieranie w sobie jest powolne. Z sekundy na sekundę zdaje się trwać dłużej. Mimo to sprawia dużo bólu, którego nijak nie idzie ukoić. Nie ma takich tabletek, które zniszczą cierpienie pękającego serca. Nie ma takiego syropu, który uciszy jęki poszarpanej duszy. W takiej sytuacji można jedynie leżeć i czekać na śmierć.
- Została ci jeszcze łazienka.
- Lena!!!
- Czy to już sytuacja kryzysowa?
- Każda rozmowa z tobą kończy się kryzysem. Czasem załamaniem psychicznym, ale to już inna bajka.
- No proszę, na żarty ci się zbiera?
- To nie był żart - westchnęła - Dasz mi w spokoju umrzeć?
- Aj Natka - czułym gestem pogłaskała siostrę po ramieniu - Nadal wierzysz, że kiedykolwiek dam ci spokój?
Jednak istnieją skutki uboczne powolnej śmierci. Jednym z nich była Lena, która za nic w świecie nie miała zamiaru odpuścić. Przydałby jej się chłopak, może gnębiłaby kogoś innego.
- Idź terroryzować ojca.
- Wyszedł - szatański uśmiech. No tak. Gdy raz na sto lat tata jest potrzebny, akurat nie ma go w domu. Jak zwykle zresztą.
- To kup sobie psa i idź z nim na spacer.
- Nie chcę, żebyś była samotna.
- Uwierz mi, nie będę.
Była. Cholernie była.
- Ej! Zwlecz łaskawie swoje cztery litery z kanapy i idź sprzątać! Przysłuż się trochę, zrób coś pożytecznego.
- A ty niby co robisz?
- Siedzę, patrzę, oddycham, wykonuję jakieś miliony mikroruchów różnymi partiami mięśni, myślę...
- Z tym ostatnim bym nie przesadzała.
Złośliwy uśmieszek lekko zrzedł na jej okrągłej bladej buźce. Wstała. Chyba coś planowała. Ach.. Sekundy spokoju były cenniejsze niż całe siedemnaście lat jej życia. Odetchnęła z ulgą. Trwało to zaledwie kilka minut...
Otworzyła oczy już na ziemi. Chłodne panele w zetknięciu z kolanem wywoływały otępiający ból, trochę jakby pieczenie. Usiadła z głośnym syknięciem obserwując Lenę, która z satysfakcją pocierała dłonie.
- To do pracy! - zaśmiała się uroczo, po czym pognała w stronę otwartej łazienki.
Niech sama sobie sprząta.
Była trochę jak elf, ale z zewnątrz. W środku (przynajmniej teraz) przypominała ohydnego trolla, którego oddech wywołuje mdłości, a spojrzenie zamienia w kamień. Chwila... To chyba meduza. Nie lubiła tej całej mitologii.
Ociężale się podniosła, choć kolano lekko dokuczało. Dokuśtykała do łazienki.
Niech jej będzie, ten ostatni raz. Wysili się, zrobi coś. W końcu i tak już niewiele jej pozostało. Jeśli nie umrze przez kolorowe literki M A X I fruwające gdzieś przed oczami, to (dzięki Bogu) skończy w psychiatryku. A może wcześniej Lena wykończy ją psychicznie, na to też były duże szanse.
I nie będzie już nic.
Tylko ten tępy ból pulsujący gdzieś w trzewiach.
- Co to jest za szajs! - gruba, szorstka okładka z zawartością jakichś osiemdziesięciu paru stron z impetem uderzyła w ścianę, przelatując uprzednio przez całą szerokość pokoju. Pościel była wyjątkowo chłodna, a jego oddech dziwnie miarowy, gdy kolejny raz opadł bezsilnie na łóżko. I znowu wracał myślami do tych kilku chwil
Wspomnienia lekko bolały, gdzieś między trzecim a czwartym żebrem po lewej stronie. I tak lepsze to niż czytanie kolejnych mądrości Wielkiej Księgi Tao.
No i masz - odgłos kroków, ciężkie sapnięcia... Matka na progu. Tak, spodziewał się tego.
- Pięć sekund. Nowy rekord! Trenowałaś ostatnio?
W odpowiedzi oberwał poduszką niewiadomego pochodzenia. Wyszła... Zadziwiająca reakcja.
- Jak ten ojciec cię wychował!
- Głośniej, sąsiedzi nie słyszeli!
Tak, a wszystko wina ojca. No bo kogo?
Jego niewyraźny kontur rzucał cień na poszarzałą ścianę. Ciemne smugi zaczęły z wolna przebijać się przez krystaliczny błękit nieba. Sam nie wiedział, jak bardzo musiał być znudzony, że wziął to dziadostwo do ręki. "Nie sięgaj, a znajdziesz...", brednie. Ale co poradzić, w końcu nie wszystkie wybory należą do nas, prawda?
Leniwie zwlókł się z łóżka.
Nie myślał już o tym. Co to, to nie. Jedynie czasem napomykał. Czasem mu się śniła, a czasem bezwiednie spoglądał na zdjęcie, które całkiem przypadkiem znalazło się w jego posiadaniu. Nie była w końcu nikim ważnym, a przynajmniej nie powinna być. Kiedy raz pomyślał, że mógłby - nie zważając na wszystkie negatywne emocje, które przecież ot tak nie wyparowały - być z nią (Chyba był wtedy naćpany. Wypił jakieś podejrzane ziółka od babci Sam - skrót od Samantha. Mało ważne, ale była Angielką.), Camila skutecznie rozwiała jego wątpliwości.
" - Oj, Maxi. Ludzie się nie zmieniają. Czas mija, świat się zmienia, priorytety też, ale nie ludzie. Pająk zawsze będzie pająkiem, pies psem, a Ludmiła Ludmiłą. A Natalii już chyba dawno odessało rozum."
Niewinny żart. Mało śmieszny.
Czuł się tak mizernie jak wtedy, gdy miał zapalenie płuc. Umysł zamienił się w kłąb kurzu, a mięśnie odmawiały współpracy. Gdyby się głębiej nad tym zastanowić (a nie zastanawiał się), to pewnie winny był mózg. Jakiś rodzaj psychicznego bólu, czy czegoś tam...
Tak to już jest, że ktoś musi cierpieć.
A koniec końców cierpiał właśnie on.
'Cause what's inside of me
Is invisible to most,
Even in clear view.
~Sick Puppies "White Ballons"~
- Jeszcze tu.
- Daj już spokój.
- No co? Jak sprzątać, to skutecznie.
Tego głupiego uśmiechu już od dawna miała dosyć.
- Sama sobie sprzątaj.
- Sama sobie sprzątaj.
Rzuciła mopem w stronę zdezorientowanej Leny, która - wbrew założeniom - jest całkiem sprawna. Złapała to dziadostwo w ostatniej chwili. Jeszcze trochę i dostałaby w łeb. Zasłużyła, oj tak.
Dlaczego wszystko musiało być bez sensu? Wszystko...
Życie było bez sensu.
Oddychanie bolało.
Jedzenie... Hmm... Tylko po to, by żyć.
Błędne koło.
Beznadziejne, bez sensowne, bez celowe... Jedyne słowa, których do tej pory nie wykreśliła ze swojego słownika. Zostały jeszcze "odczep się", "daj mi spokój" i "Lena!!!" w sytuacjach kryzysowych. Poza tym rzadko cokolwiek mówiła.
Ciężko jest mówić, a jeszcze ciężej dalej oddychać, gdy wszystko wokół ma kształt jego twarzy.
Ciężko jest mówić, a jeszcze ciężej dalej oddychać, gdy wszystko wokół ma kształt jego twarzy.
- Natka... - zaczęła, gdy już doczłapała się do kanapy. - Chcesz porozmawiać?
- Niczego od was nie chcę. Już nie.
- Przecież wiem, że tak nie jest - z kieszeni przyciasnych jeansów wyciągnęła cukierka, chyba krówkę. - Widzisz? - zachęcająco wyciągnęła biało czarny papierek w jej stronę - "Uśmiechnij się!". Krówki nie kłamią, nigdy.
- Szkoda, że ludzie to nie krówki.
- Wiesz - wąska strużka karmelu skapnęła siostrze na brodę, gdy przeżuwała resztę cukierka. - Nie wiem co ci ten bufon zrobił, ale popamięta. Już ja mu dam popalić!
- Daj sobie spokój. Sznurki są w górnych szafkach, zanim je ściągnę miną wieki.
- Po co ci sznurki? - wydymała policzki śmiejąc się głupkowato.
- Żeby cię przywiązać do krzesła, paskudo - fuknęła, jakoś tak zabawnie. Lena zaczęła się śmiać.
- Oj, Natka...
Kolejny raz nie wiedziała co ze sobą zrobić. Miała tak od pewnego czasu, ale uczucie nie mijało. Zawsze tak jest, gdy twoje dotychczasowe życie sypie się jak domek z kart, a ty nie nadążasz, by poukładać je z powrotem. Chociaż, kto wie, może niektórych rzeczy nie da się już naprawić.
- Chcę wpełznąć do jakiejś dziury i zdechnąć.
- Natalka, znowu przesadzasz.
- Zdechniesz pierwsza. Przynajmniej choć trochę przysłużę się społeczeństwu.
- Nie chcę, by mnie lubili.
- A tam, głupoty gadasz. Każdy potrzebuje akceptacji w dobrze rozwijającej się populacji ludzkości.
- Zamkniesz się kiedyś?
- Nie.
Padła na kanapę. Dalsza dyskusja chyba nie miała sensu, skoro i tak zawsze Lena wygrywa. Do tego dochodzi podły nastrój i chęć zabijania. Nie innych oczywiście.
Umieranie w sobie jest powolne. Z sekundy na sekundę zdaje się trwać dłużej. Mimo to sprawia dużo bólu, którego nijak nie idzie ukoić. Nie ma takich tabletek, które zniszczą cierpienie pękającego serca. Nie ma takiego syropu, który uciszy jęki poszarpanej duszy. W takiej sytuacji można jedynie leżeć i czekać na śmierć.
- Została ci jeszcze łazienka.
- Lena!!!
- Czy to już sytuacja kryzysowa?
- Każda rozmowa z tobą kończy się kryzysem. Czasem załamaniem psychicznym, ale to już inna bajka.
- No proszę, na żarty ci się zbiera?
- To nie był żart - westchnęła - Dasz mi w spokoju umrzeć?
- Aj Natka - czułym gestem pogłaskała siostrę po ramieniu - Nadal wierzysz, że kiedykolwiek dam ci spokój?
Jednak istnieją skutki uboczne powolnej śmierci. Jednym z nich była Lena, która za nic w świecie nie miała zamiaru odpuścić. Przydałby jej się chłopak, może gnębiłaby kogoś innego.
- Idź terroryzować ojca.
- Wyszedł - szatański uśmiech. No tak. Gdy raz na sto lat tata jest potrzebny, akurat nie ma go w domu. Jak zwykle zresztą.
- To kup sobie psa i idź z nim na spacer.
- Nie chcę, żebyś była samotna.
- Uwierz mi, nie będę.
Była. Cholernie była.
- Ej! Zwlecz łaskawie swoje cztery litery z kanapy i idź sprzątać! Przysłuż się trochę, zrób coś pożytecznego.
- A ty niby co robisz?
- Siedzę, patrzę, oddycham, wykonuję jakieś miliony mikroruchów różnymi partiami mięśni, myślę...
- Z tym ostatnim bym nie przesadzała.
Złośliwy uśmieszek lekko zrzedł na jej okrągłej bladej buźce. Wstała. Chyba coś planowała. Ach.. Sekundy spokoju były cenniejsze niż całe siedemnaście lat jej życia. Odetchnęła z ulgą. Trwało to zaledwie kilka minut...
Otworzyła oczy już na ziemi. Chłodne panele w zetknięciu z kolanem wywoływały otępiający ból, trochę jakby pieczenie. Usiadła z głośnym syknięciem obserwując Lenę, która z satysfakcją pocierała dłonie.
- To do pracy! - zaśmiała się uroczo, po czym pognała w stronę otwartej łazienki.
Niech sama sobie sprząta.
Była trochę jak elf, ale z zewnątrz. W środku (przynajmniej teraz) przypominała ohydnego trolla, którego oddech wywołuje mdłości, a spojrzenie zamienia w kamień. Chwila... To chyba meduza. Nie lubiła tej całej mitologii.
Ociężale się podniosła, choć kolano lekko dokuczało. Dokuśtykała do łazienki.
Niech jej będzie, ten ostatni raz. Wysili się, zrobi coś. W końcu i tak już niewiele jej pozostało. Jeśli nie umrze przez kolorowe literki M A X I fruwające gdzieś przed oczami, to (dzięki Bogu) skończy w psychiatryku. A może wcześniej Lena wykończy ją psychicznie, na to też były duże szanse.
I nie będzie już nic.
Tylko ten tępy ból pulsujący gdzieś w trzewiach.
Late that night she got away,
I chased her to the turnpike,
Then lost her where the music never plays.
~TRAIN "Angel In Blue Jeans"~
- Już nie wiem co myśleć! Wchodzę tam, a on obściskuje się z tą, no...
- Larą?
- Właśnie! - miała imponującą skalę głosu, może dlatego wszyscy ją tak chwalili - Nie mogę! On jest chyba nienormalny jakiś!
- Ale co dokładnie się stało? - sam nie wiedział, co aż tak okropnego zrobił, że został skazany na słuchanie tego. Owszem, lubił je, ale ile można słuchać piskliwych jazgotów o...
- No mówię przecież! Poszłam na ten cholerny tor, jeszcze specjalnie czekoladki kupiłam, żeby mi z głodu nie umierał, a on co? Najpierw nie odbiera, a potem, jak tylko mnie nie ma, rzuca się na jakąś pierwszą lepszą!
- Violetto - postanowił się odezwać, czego zaraz pożałował widząc krzyczącą w jej oczach wściekłość. - Nie sądzisz, że lekko przesadzasz? - mówił coraz ciszej przygotowując się na niekontrolowany napad agresji z jej strony. - W końcu... Tylko się objęli. Co w tym dziwnego? Sam często obejmuję Camilę, wiesz...
- To co innego! - tupnęła nogą niczym poirytowana pięciolatka, a on - tak na wszelki wypadek - odsunął się kilka kroków. - Wy jesteście przyjaciółmi!
- Może oni też są tylko...
Niebo nagle się rozstąpiło zsyłając na ziemię prawdziwy huragan. Pudrowa torebka jakby dostała skrzydeł. Cicho zagrzmiało, lekko błysnęło... A już po chwili kulił się w kącie niezdarnie omijając ciosy. Na szczęście Francesca była w pogotowiu. Złapała jej szczupłe nadgarstki (a niby to takie bezbronne) zamykając je w swoich dłoniach, po czym wolnymi krokami skierowały się obie do wyjścia.
- Jezu, jakie to silne.
- No i po co się odzywałeś? - Camila dalej siedziała z rozbawieniem oglądając sytuację, która równie dobrze mogłaby być kolejnym odcinkiem "Różowych łez" (to taka Brazylijska telenowela, którą oglądały wszystkie babcie. Choć to dziwne, Maxi też ją czasem oglądał. Mało ważne). Nagle zapragnął pozostać w tym kącie już na wieki.
- Przecież miałem rację! Co ta miłość robi z ludźmi...
- Wiesz, ciebie to chyba nie dotyczy.
- Ej, to był cios poniżej pasa!
- A dosięgasz chociaż tam?
Poprawił czapkę oburzony. Zerwał się na równe nogi wykrzykując coś o swoim "średnim" wzroście, ale Camila już wyszła. Przynajmniej został sam, bez głupich historii, długich paznokci i żądnej krwi Violetty. Jezu, ten mord dostrzegalny gdzieś w ciemnych tęczówkach, malujący się między źrenicami, był lekko przerażający.
Usiadł na krześle, jedynym w pomieszczeniu (Chyba Pablo robił jakieś remonty).
Dlaczego musiał tak żyć? Kto go aż tak nienawidził, że kierował wszystkie ścieżki w inne strony, niż Maxi by tego chciał? Pytań przybywało, a odpowiedzi nie. I wszystkie były tak samo głupie.
Dlaczego musiał tak żyć? Kto go aż tak nienawidził, że kierował wszystkie ścieżki w inne strony, niż Maxi by tego chciał? Pytań przybywało, a odpowiedzi nie. I wszystkie były tak samo głupie.
And though I never got her name,
Or time to find out anything,
I loved her just the same.
~TRAIN "Angel In Blue Jeans"~
Przez Lenę się spóźniła. Tak to jest, kiedy ktoś chrapie ze skalą jakichś dwudziestu miliardów decybeli, a - jak na złość - ma pokój obok ciebie. Znasz ten ból?
No więc kiedy wbiegła do Studia ciemnobłękitny zegar nad drzwiami wskazywał dziesiątą piętnaście. Tylko piętnaście minut... Mimo to nie opłacało się iść na pierwszą lekcję. Cóż... Poszła. Lubiła robić rzeczy wbrew powszechnym przekonaniom. Albo jakiejkolwiek logice, tylko to już inna sprawa.
Delikatnie zajrzała do auli. Ten Pan u góry chyba za nią nie przepadał, bo - z ewidentną złośliwością - akurat tego dnia był apel. Apel... Raczej coś w rodzaju apelu. Kiedy to wszyscy nauczyciele stoją przed tłumem półgłówków i tłumaczą jakieś swoje pomysły.
Oczywiście nie zabrakło wśród nich krwiożerczej wampirzycy Angie. Kochana, milutka... Z zewnątrz. Z jej strony nie można było mówić o jakiejkolwiek sympatii. Nie lubiła Angeles i już. Tak, świat (czy raczej siły pozaświatowe) naprawdę jej nienawidził. Pewne szare tęczówki (chyba szare. Ich kolor był równie niejasny, co zachowanie nauczycielki) spojrzały na nią, najpierw z lekką dezorientacją, po chwili z całą siłą niezrozumienia i... gniewu?
- Natalia! - tupnęła nogą. Violetta też tak czasem robiła. Jak widać miały coś wspólnego w całej tej chorej patologicznej rodzinie. - Możesz łaskawie przestać się chować?
Prychnęła. Nie chowała się, ale kogo to obchodzi.
- Ja... Przepraszam, to przez...
- Zamiast przeszkadzać po prostu usiądź już i... I słuchaj. - oddech nagle spowolnił. Jakoś tak łagodnie zareagowała.
Angie nie musiała powtarzać. Szybko przemknęła przez salę, bokiem, niemal niezauważona, w stronę jedynego pustego miejsca - na końcu. Zawsze była na końcu, prawda?
Mówili coś o jakimś przedstawieniu. Znowu. Wszystko, całe to bezsensowne posiedzenie sprowadzało się do jednego. Violetka. Przecież, bo kto inny mógłby dostać główną rolę?
Tym razem nawet castingu nie robili. Zadecydowali, tak po prostu. O nie, w tej szkole było coraz gorzej...
Rola męska - Tomas. Biedny chłopak. Leon spojrzał na niego tak, jakby co najmniej wytłukł mu rodzinę. Tyle pogardy nie widziała nawet w oczach Angie. Co więcej, Verdas się z nią nie krył. Zawsze był bezpośredni w okazywaniu uczuć, ale bez przesady. Hereida, w ramach bezpieczeństwa odsunął się kilka kroków, nie zauważył krzesła i... Wpadł prosto w rozpostarte ramiona Ludmiły. Ten to też miał szczęście. Blondynka spojrzała na niego próbując ukryć uśmiech - bezskutecznie. Ewidentnie cieszyła ja cała sytuacja. Wydymała karminowe usta, przymknęła oczy... Cóż, chłopak w ostatniej chwili stanął na nogach. Inaczej źle by się to skończyło. Znała Ferro nie od dziś i wiedziała, że potrafi się przyssać jak ssawka.
Odskoczył jak oparzony, Ludmiła fuknęła. A to był dopiero początek. Sytuacja nabrała komizmu, kiedy Tomas zobaczył, że całe zdarzenie widziała również Violetka. Ciemne tęczówki pokryły się mgłą, jak rdzą. Otarła lekko łzy wierzchem dłoni, niemal niezauważalnie, a zarazem dając do zrozumienia "Hej płaczę! Pocieszajcie mnie wszyscy!". Chłopak spojrzał na nią błagalnie. Ich podejrzanie długi kontakt wzrokowy przerwał Leon, którego twarz jakby lekko zbladła. Zacisnął dłonie w pięści. Castillo próbowała go udobruchać, czy może raczej zrobić z siebie ofiarę, wyciągając ramiona w jego stronę, ale została lekko odepchnięta. Wtedy zaczęła ryczeć.
Następnie Verdas podszedł do Tomasa (który w międzyczasie schował się za Ludmiłą, co i tak mu nic nie dało, bo został zza niej brutalnie wyszarpnięty). Już miał wymierzyć mu prawego sierpowego...
- SPOKÓJ! - głos Gregoria był jak przywrócenie zdrowych zmysłów. Odbił się echem od ścian auli, dudniąc w głowach, przelatując przez uszy. Przynajmniej podziałał, bo po chwili Tomas leżał na ziemi koło Leona, który stał z kamienną twarzą. Violetta przestała beczeć, a Camila i Fran - zamiast ją pocieszać - cofnęły się o krok. - Co tu się dzieje?! - mimo całych tych krzyków sytuacja zdawała się bawić także nauczyciela. Zerknął na Angie i na resztę tych zapyziałych bufonów (których może trochę lubiła). - Widzisz Pablo? Spójrz, do czego doprowadziłeś!
- Przykro mi, Gregorio, ale uważam, że to nie była moja...
- A właśnie, że była! Ty i te twoje metody nauczania. Kto ci w ogóle dał dyplom? Musiał być głuchy i ślepy, do tego chory na umyśle! Nauczyciel od siedmiu boleści...
- Uspokój się, przecież...
- Dosyć! Nie chcę słuchać Twoich wyjaśnień, ale wiedz jedno - nie będę tego tolerował! Z takim podejściem doprowadzisz Studio do ruiny!
- Co tu się dzieje?
Antonio postanowił się pojawić w najodpowiedniejszym momencie. Nikt nie wiedział, gdzie był wcześniej, ale wrzaski rozhisteryzowanego Gregoria chyba pobudziły go do działania. Minę miał jak z krzyża zdjęty. Przynajmniej dobrze wiedział, jak załagodzić całą sytuację.
- Wy... Myślę, że powinniście się rozejść. Mamy kilka spraw do omówienia. - wskazał drzwi ruchem dłoni. Upragniona wolność!
Powietrze było jakieś suche, ale chłodne. Niosło zapach okolicznych kwiatów, tańczyło między liśćmi drzew. Słońce świeciło jasno, ale nie dawało ciepła, to też dzień był całkiem zimny.
Usiadła pod drzewem, w swoim prywatnym małym miejscu.
I w ogóle nie myślała o tym, że kogoś na tym całym cyrku brakowało.
Kogoś z nieziemskimi oczami, poczuciem humoru i kolorową czapką.
Kogoś, kogo imię rozbrzmiewało w głowie, wirowało przed oczami.
Kogoś, za kim może tęskniła.
Kogoś, o kim chyba jednak trochę myślała.
Like a sunrise made of white lies
Everything was nothing as it seems...
~TRAIN "Angel In Blue Jeans"~
Nie poszedł. Tak po prostu. Nie lubił tych całych spotkań, a tego dnia w ogóle miał ochotę zniknąć. Jak zawsze?
No więc zamiast na lekcje, zaraz po histerii Violetty (ta to ma dopiero siłę), poszedł do pobliskiej kawiarni. Może zostałby w parku, gdyby nie ryzyko spotkania ludzi niepożądanych, na przykład matki, czy kogoś tam.
Myślenie zdawało się boleć. Podobnie jak oddychanie, które zamiast dawać energię, skutecznie ją zabierało. Nie bardzo wiedział, co ma z tym zrobić. Trudno jest coś naprawić, jeżeli nie znasz przyczyny. On znał, ale nie potrafił się z nią pogodzić.
Przyczyna zawsze żuła pół listka gumy, bo cały to za dużo.
Przyczyna pisała piórem z miękką stalówką i miała zeszyty pełne kleksów.
Przyczyna raz na miesiąc zmieniała struny w gitarze, tak po prostu.
Przyczyna doskonale znała marki samochodów.
Przyczyna uwielbiała Martina Lawrence'a, ale nienawidziła komedii.
Przyczyna chodziła w zniszczonych tenisówkach i nie lubiła obcasów.
Przyczyna narzekała na białe plamki na paznokciach, efekt braku witamin.
Przyczyna miała szufladę pełną kolorowanek.
Przyczyna kochała lody, zwłaszcza cytrynowe.
Przyczyna codziennie kupowała jogurt brzoskwiniowy, czwarty z kolei.
Kiedyś odbył z nią interesującą rozmowę na ten temat.
solitario123: To co robisz wcześniej?
Angel_of_death: Jadę do sklepu, takiego na rogu i kupuję jogurt. Brzoskwiniowy. Zawsze czwarty z kolei.
solitario123: Dlaczego czwarty z kolei?
Angel_of_death: Idealnie schłodzony.
solitario123: To przecież bez znaczenia.
Angel_of_death: Wcale nie.
solitario123: Mogę się kłócić całą noc.
Angel_of_death: Ja też.
solitario123: Ugh, to tak jak z tą gumą do żucia?
Angel_of_death: Właśnie :)
solitario123: I tak myślę, że to bez znaczenia.
Angel_of_death: Widzisz, niektóre przyzwyczajenia ciężko zmienić.
Pustka z wolna ustępowała, na jej miejscu pojawiał się ból. Z każdym dniem większy, jakby rosnący, odzywający się między godziną ósmą rano, a jedenastą wieczorem. Potem już tylko kładł się spać, co i tak nie pomagało.
Młoda kelnerka, może w jego wieku, podeszła ostrożnie do stolika kładąc przed nim mikroskopijnych rozmiarów bladozieloną filiżankę. Miała krótkie blond włosy, takie za ucho, z centymetrowymi odrostami nieznanej barwy. Jakiś odcień brązu. Oczy świeciły się szlachetnym błękitem, jakby odbijały uśmiechy, blask słońca i tęczę, takie wesołe. Idealna cera, szczupła sylwetka... Promiennie się śmiała, z niedużym dołeczkiem w lewym policzku.
Nie podobała mu się. Nie była brzydka, wręcz przeciwnie - widział zaciekawione spojrzenia chłopaków ze stolika obok. Może była zbyt idealna, może to ten cały optymizm... A może to, że kuśtykając do stolika rozlała połowę jego czekolady.
- Bardzo przepraszam, mogę przynieść nową...
- Nie trzeba.
Co by to dało? Przyniosłaby jeszcze mniej.
- Powinno być cztery pięćdziesiąt, ale...
- Proszę.
Z zaciekawieniem przerzucała złote monety między palcami.
- Ale przecież...
- Nie szkodzi.
Znowu ten uśmiech. Nie rozumiał takich ludzi. Wrzuciła pieniądze do niedużej kieszonki fartuszka, wytarła ręce w wełnianą ściereczkę trzymaną w dłoni.
- Dziękuję.
Odeszła.
W końcu.
Wydawała się być speszona, chociaż granatowa sukienka do połowy uda w jakieś białe wzorki i te szpilki... Diabli wiedzą. Siorbnął łyk czekolady, której faktycznie mało doniosła. Nawet słodycze nie łagodziły cierpienia. A przecież były lekarstwem na wszystko! Cholera...
Uśmiechnął się do siebie.
Jakoś tak... smutno.
Już prawie było dobrze. Prawie wszystko naprawił,prawie się zakochał... Prawie.
Cóż... Przecież 'prawie' nigdy nie wystarczy, prawda?
No więc zamiast na lekcje, zaraz po histerii Violetty (ta to ma dopiero siłę), poszedł do pobliskiej kawiarni. Może zostałby w parku, gdyby nie ryzyko spotkania ludzi niepożądanych, na przykład matki, czy kogoś tam.
Myślenie zdawało się boleć. Podobnie jak oddychanie, które zamiast dawać energię, skutecznie ją zabierało. Nie bardzo wiedział, co ma z tym zrobić. Trudno jest coś naprawić, jeżeli nie znasz przyczyny. On znał, ale nie potrafił się z nią pogodzić.
Przyczyna zawsze żuła pół listka gumy, bo cały to za dużo.
Przyczyna pisała piórem z miękką stalówką i miała zeszyty pełne kleksów.
Przyczyna raz na miesiąc zmieniała struny w gitarze, tak po prostu.
Przyczyna doskonale znała marki samochodów.
Przyczyna uwielbiała Martina Lawrence'a, ale nienawidziła komedii.
Przyczyna chodziła w zniszczonych tenisówkach i nie lubiła obcasów.
Przyczyna narzekała na białe plamki na paznokciach, efekt braku witamin.
Przyczyna miała szufladę pełną kolorowanek.
Przyczyna kochała lody, zwłaszcza cytrynowe.
Przyczyna codziennie kupowała jogurt brzoskwiniowy, czwarty z kolei.
Kiedyś odbył z nią interesującą rozmowę na ten temat.
solitario123: To co robisz wcześniej?
Angel_of_death: Jadę do sklepu, takiego na rogu i kupuję jogurt. Brzoskwiniowy. Zawsze czwarty z kolei.
solitario123: Dlaczego czwarty z kolei?
Angel_of_death: Idealnie schłodzony.
solitario123: To przecież bez znaczenia.
Angel_of_death: Wcale nie.
solitario123: Mogę się kłócić całą noc.
Angel_of_death: Ja też.
solitario123: Ugh, to tak jak z tą gumą do żucia?
Angel_of_death: Właśnie :)
solitario123: I tak myślę, że to bez znaczenia.
Angel_of_death: Widzisz, niektóre przyzwyczajenia ciężko zmienić.
Pustka z wolna ustępowała, na jej miejscu pojawiał się ból. Z każdym dniem większy, jakby rosnący, odzywający się między godziną ósmą rano, a jedenastą wieczorem. Potem już tylko kładł się spać, co i tak nie pomagało.
Młoda kelnerka, może w jego wieku, podeszła ostrożnie do stolika kładąc przed nim mikroskopijnych rozmiarów bladozieloną filiżankę. Miała krótkie blond włosy, takie za ucho, z centymetrowymi odrostami nieznanej barwy. Jakiś odcień brązu. Oczy świeciły się szlachetnym błękitem, jakby odbijały uśmiechy, blask słońca i tęczę, takie wesołe. Idealna cera, szczupła sylwetka... Promiennie się śmiała, z niedużym dołeczkiem w lewym policzku.
Nie podobała mu się. Nie była brzydka, wręcz przeciwnie - widział zaciekawione spojrzenia chłopaków ze stolika obok. Może była zbyt idealna, może to ten cały optymizm... A może to, że kuśtykając do stolika rozlała połowę jego czekolady.
- Bardzo przepraszam, mogę przynieść nową...
- Nie trzeba.
Co by to dało? Przyniosłaby jeszcze mniej.
- Powinno być cztery pięćdziesiąt, ale...
- Proszę.
Z zaciekawieniem przerzucała złote monety między palcami.
- Ale przecież...
- Nie szkodzi.
Znowu ten uśmiech. Nie rozumiał takich ludzi. Wrzuciła pieniądze do niedużej kieszonki fartuszka, wytarła ręce w wełnianą ściereczkę trzymaną w dłoni.
- Dziękuję.
Odeszła.
W końcu.
Wydawała się być speszona, chociaż granatowa sukienka do połowy uda w jakieś białe wzorki i te szpilki... Diabli wiedzą. Siorbnął łyk czekolady, której faktycznie mało doniosła. Nawet słodycze nie łagodziły cierpienia. A przecież były lekarstwem na wszystko! Cholera...
Uśmiechnął się do siebie.
Jakoś tak... smutno.
Już prawie było dobrze. Prawie wszystko naprawił,
Cóż... Przecież 'prawie' nigdy nie wystarczy, prawda?
I was shot down by your love,
My Angel in blue jeans.
~TRAIN "Angel In Blue Jeans"~
***
Zawiodłam was?
Tak, siebie też :(
Z każdym kolejnym rozdziałem nabieram pewności, że nie umiem :) Jestem sobie takim małym człowieczkiem, który próbuje, ale mu nie wychodzi. Cóż... Lajf is brutal...
Przepraszam za to, że mnie tak długo nie było. Ach, te święta!
Potem Sylwester, potem choroba, nanananana...
Aj, te tłumaczenia są żałosne :P
Przepraszam też za jakość, za długość...
Dobra, nie przynudzam :)
Do następnego (kiedyśtam)!!!
PS.: Nie zawieszam bloga i nie mam takiego zamiaru :)
PS2.: Nie zdziwię się, jeżeli nikt tego nie przeczyta... Jestem okropna :'(
PS3.: Wybaczcie ten link przy "White ballons".. Nie umiem tego naprawić, nie znam się :P
PS3.: Wybaczcie ten link przy "White ballons".. Nie umiem tego naprawić, nie znam się :P
PS4.: Nadrabiam komentowanie.................... od jutra.
PS5.: Edytko, taka sobie jesteś najcudowniejsza na świecie! :*
PS6.: Aciu, kocham cię Serduszko ty moje! <3
PS7.: Ellie, Megan, Naty... Nie zasługuję na tyle ciepłych słów... Takie kochane wy!! :*
PS8.: Następny jakoś... Za miesiąc? Tak długo.. :'(
Ale Ferie idą.. Wolne, pisanie i te takie, awwwwwwwww :3
Wrócę tu wieczorkiem ^.^
OdpowiedzUsuńTak <3
UsuńJestem w miarę na czas :)
UsuńZacznę od: cidwjsajbgukvstiv! Moje kochane Naxi<3
Nigdy nie mogę się nacieszyć jak ty o nich cudownie piszesz *.*
Ahh te ich rozmyślanie... Za dużo myślą za mało robią! Ale z nich zawsze były takie urocze głuptaski i po części też nerwuski. Zawsze tworzyło to z nich wyjątkową parę. :)
Trochę na początku nie byłam pewna czy dobrze trafiłam, a to Maxiego wzięło na dość oryginalną lekturę. Podziwiam twój ciekawy pomysł ^.^
Opowiadanie robi się coraz ciekawsze, nie żeby wcześniej nie było! Chodzi o to, że akcja się rozkręca, a napięcie rośnie bo Naxi tuż, tuż. <3
Lena, bardzo mnie rozbawiła. Taka siostra to skarb.
Pozdrawiam, życzę weny i z niecierpliwością czekam na kolejny <3
Oby wena zalała cię strumieniami i będziesz pisać ile tylko się da :*
Od czego powinnam zacząć? A, no tak - wybacz, powinnam pojawić się wcześniej, aczkolwiek... dobra, nie mam usprawiedliwienia. Po prostu nie zaglądałam na swojego dawnego bloga (do listy polecanych) i nie miałam pojęcia, że coś opublikowałaś. Ale już jestem. Marne pocieszenie, wiem.
OdpowiedzUsuńCoraz bliżej Naxi, sialalala! Jak można ich nie lubić? Nie rozumiem tego. No, ale to zależy od osobowości. Ja wiem, że ta dwójka niedługo będzie razem, czuję to. A jeśli nie to będę ryczeć. Albo nie. Siostra mnie wyśmieje, chlip. Wiesz co podoba mi się w twoim opowiadaniu? E... no, wszystko, ale tak szczególnie odpowiadają mi wątki, z których można się trochę pośmiać. Nie lubię komedii - w sensie, filmów - ale jeśli mam czytać coś zabawnego, to jestem jak najbardziej za. Niesamowicie rozbawił mnie fragment, przeznaczony na zajęcia. Violetta jak zwykle lekko irytująca, Tomas (*.* - XD) niezdarny, Leon zazdrosny. Wszystko jest na swoim miejscu. Biedna Natka. Jak ona wytrzymuje z tymi idiotami? Cóż, pewnie to kwestia praktyki.
A Lena jest kochana. Szkoda, że jest jej tak mało w serialu.
Szkoda mi Naty i Maxi'ego, ale ta ich "depresja" minie. Na pewno.
Jesteś świetna, wiesz? ♥