- Dziewczyna z parku! - klasnął w dłonie - Wszędzie rozpoznałbym te twoje śmieszne loczki. Wiesz, to jest rzadkość.
- Tak. To dzięki - wskazała na butelkę, po czym odwróciła się na pięcie próbując podejść. Powstrzymał ją ruchem ręki.
- Maximiliano - spojrzał w jej ciemne, czekoladowe tęczówki, które wydawały mu się dziwnie znajome. Zachowywał się tak, jakby nie widział długich cieni pod oczami, kilku świeżych blizn, ran na nadgarstkach oraz tego smutku, który od dzieciństwa nie znikał z jej twarzy. Po prostu stał i patrzył z tym głupkowatym, ale przyjemnym uśmiechem - ale wolę Maxi.
- Słuchaj Maxi - zaczęła miętolić banknot w kieszeni - Widzę, że nie chcesz odpuścić, więc powiem ci wprost. Nie będziemy przyjaciółmi.
- Dlaczego? - wciąż miał ten sam wyraz twarzy, taki delikatny, a zarazem obojętny.
- Nie należę do twojego świata...
- Co? Jesteś, jak to ujęłaś "głupią ćpunką z ulicy"? Ja tak nie uważam.
- Nawet mnie nie znasz - zaśmiała się nerwowo.
- Tak, ale...
- Przepraszam - i zniknęła gdzieś między regałami.
Patrzy, jakby chciała się rozpłakać, tylko skończyły się jej łzy.
- Czy świat jest zły?
- Nie, Diego, nie jest.
- To dlaczego tak właśnie czuję?
- To nie świat jest zły, tylko ludzie, którzy na tym świecie żyją.
Uśmiecha się do mnie i ten uśmiech boli. Nie oddam, nie mógłbym oddać, nie chcę oddać tego uśmiechu. Nie oddam go. Nie ma mowy.
- Spotkajmy się na cmentarzu - głos w słuchawce głośno zaprzeczał, jednak jej stanowczość go przekonała.
- Ok, mała. Ewentualnie dla ciebie mogę przejechać te pół miasta i znaleźć cię na cmentarzu, na którym leżą ci których nienawidzę. Pamiętaj, dla ciebie. - rozłączył się.
Tymczasem ona szła w stronę cmentarza w tej samej czarnej sukience. Jedynej sukience?
Nie przepadała za tym miejscem, jednak od jakiegoś czasu stał się głównym miejscem ich spotkań. Nie wiedziała dlaczego - jakoś tak po prostu. Leżał idealnie po środku między ich domami oddalonymi jakieś pół kilometra. Był takim jakby centrum. Wygoda to wygoda.
Było to bardzo stare miejsce, nieczęsto odwiedzane przez istoty ludzkie, które jakimś cudem uniknęły robotyzacji i liczyło się dla nich coś poza pieniędzmi. Może właśnie ta pustka jakoś tak pomagała.
Tym razem było jakoś tak inaczej. Już po przekroczeniu przedwojennej bramy wiedziała, że nie jest sama. Bo gdzieś między płytami mignęła jej pewna znajoma kolorowa czapka. Niechętnie ruszyła w jej stronę.
- Czy ty mnie śledzisz? - spytała widząc Maxiego siedzącego na skraju nagrobka.
- Nie, a dlaczego miałbym? - uśmiechnął się, tym razem inaczej. Tak jakoś... łagodniej.
- Ty mi powiedz - poprawiła torbę na ramieniu - Co tutaj robisz?
- Siedzę, patrzę, oddycham... Możliwości jest wiele.
- Bardzo zabawne. - prychnęła ironicznie widząc w jego oczach coś dziwnego, nieodgadniętego.
- Odwiedzam kumpla - poklepał kamionkową płytę - A co?
- To twój... Znaczy...
- Tak, przyjaciel. Nie żyje już pół roku. - odparł z niesłychaną prostotą w głosie.
- Przepraszam, nie wiedziałam. - zmieszała się.
- E tam. Nie przejmuj się. To nic takiego. A więc, śliczna dziewczyno z parku, której imienia nie znam, odwiedzasz kogoś?
- Nie. - zignorowała wibracje komórki.
- Zabłądziłaś?
- Nie.
- Jesteś nekrofilem?!
- Nie - spojrzała na niego jak na psychopatę - Czekam na kogoś, ale chyba się spóźni.
O dziwo nie zapytał.
- Więc, jeśli pozwolisz dotrzymam ci towarzystwa.
Są miejsca, z których się nie wraca. Są szkody, których się nie naprawi.
- Po czym poznać, że kogoś kochasz?
- Cóż... Jak go zobaczysz uśmiechasz się, serce ci przyspiesza, a jedyne, o czym marzysz, to poczuć jego zapach, usłyszeć jego głos, spojrzeć w jego oczy. I nic więcej ci nie potrzeba.
- Dlaczego tak nie mam i nigdy nie miałam?
- Bo ten świat jest zniszczony. Ludzie zabili miłość.
Rany, które nigdy się nie goją, można opłakiwać tylko w samotności.
- Kto to był? - w jego oczach malował się zawód, troska, ale też jakaś taka... zazdrość?
- Maxi - wzruszyła ramionami. - Poznałam go przypadkiem w parku, potem mnie nękał przez długi czas, a teraz...
- Twój chłopak? - miał dziwny głos, taki zimny i odległy.
- Co? Nie! - zaprzeczyła szybko widząc jak cień Maxiego znika gdzieś za bramą - Nawet się nie znamy.
Prychnął ironicznie.
- Ale nie przeszkodziło ci to w spędzeniu z nim pół dnia podczas gdy ja szukałem cię po całym mieście. - zacisnął pięść aż zbielały mu knykcie.
- Poszłam tylko po fajki - skwitowała machnięciem dłoni - Nie moja wina, że akurat wtedy przyszedłeś na cmentarz.
- Dzwoniłem.
- Miałam wyciszony...
- Daj już spokój z tymi wymówkami! - wrzasnął na nią pierwszy raz od tak dawna. Zbladła. Widząc strach w jej oczach ponownie przybrał maskę obojętności - Przepraszam ja... - kręcił się w miejscu, machał rękoma.
- Jest okey.
- Po prostu martwię się o ciebie - potarł skroń. Gdzieś w oddali skowronek zaczął śpiewać.
- Nie bój się. Poradzę sobie. Życie nauczyło mnie, że nie można ufać ludziom.
Mam zamiar odejść i nie mam zamiaru oglądać się za siebie i nie mam zamiaru się żegnać. Żyłem sam, walczyłem sam, sam radziłem sobie z bólem. Umrę sam.
- Ufałem jej.
- Wiem.
- Kłamała.
- Wiem.
- Zrobiła ze mnie debila.
- Wiem.
- Więc dlaczego teraz, gdy odeszła, tak bardzo cierpię?
- Tak to już jest Diego. Najczęściej obdarzamy zaufaniem ludzi, którzy na to nie zasługują.
Uśmiechamy się do siebie i patrzymy sobie w oczy i rozmawiamy ze sobą milczeniem, które wisi między nami. Jest mocne, bezpieczne i spokojne. Milczenie między nami.
- No nie wiem. Na moje to jest kundel.
- Owczarek.
- Co jeszcze? Może wilk?
- Nie, owczarek holenderski.
- A może hiena?
Uśmiechnął się.
- Sam wyglądasz jak hiena.
- Cóż... Ta idealna twarz jest moim przekleństwem.
- A nie skromność?
Puścił jej uwagę mimo uszu.
- Ileż pięknych kobiet muszę zawieść decydując się na bycie singlem!
- To jest decyzja?
- A nie wiedziałaś, że jestem bożyszczem nastolatek?
- A jesteś?
- Patrz co tracisz - westchnął wdychając zapach własnej kurtki - Ale wiesz... Jeszcze nie przegrałaś mała - mrugnął.
Prychnęła, ale w jego obecności nie dało się nie prychać.
Słońce odbijało się od kropel porannej rosy tworząc coś na kształt drobnych odłamków szkła. Usiedli na spróchniałym pniu dębu.
- Demon, chodź...
- Przepraszam, jaka to rasa?
- Owczarek holenderski.
Pies pobiegł gdzieś między drzewa. Spojrzała na Diego z ukosa.
- A nie mówiłam?
Przestaje mówić i zaczyna płakać. Ciężkie i gwałtowne łzy. Trzęsie nią szloch. Drży i przez wiele warstw ubrania czuję jej serce. Przez wiele warstw bólu.
- Czemu jesteś smutna?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Nie, przecież się uśmiecham.
- Naty, widzę że jesteś smutna, nawet gdy się uśmiechasz, nawet gdy się śmiejesz. Widzę to w twoich oczach, w głębi duszy chce ci się płakać. Bo się boisz.
Tulę ją, a ona płacze i nie ma już więcej słów, ani jej, ani moich. Nie ma słów, które mają znaczenie w obliczu jej życia. Tego, przez co przeszła. Tulę ją, a ona płacze.
- Co ty tu robisz? - spytała od niechcenia biorąc kolejnego bucha. Wrzuciła niedopałek do kałuży sięgając po kolejnego Chesterfielda do paczki. Łzy spływały słonym strumieniem po rumianym policzku.
- Sam nie wiem. Coś się stało? - spytał siadając obok niej. Nie wiedział, nie należał do jej świata. Był jednym z tych bezproblemowych nadzianych kolesi, którzy widzą jedynie czubek własnego nosa.
- Co cię to obchodzi? - warknęła wydychając dym z płuc. Miała dosyć życia, dosyć tej chorej walki o przetrwanie. Nienawidziła siebie, nienawidziła świata i nawet tej jego kolorowej czapki.
- Ja... Chcę pomóc - przysunął się wyrywając jej z dłoni papierosa - Trucizna - syknął.
Patrzyła przez chwilę na własne odbicie w mętnej błotnistej wodzie.
- Dlaczego nie możesz dać mi spokoju? Dlaczego mnie nachodzisz? Dlaczego? - pytała błagalnym tonem, jakby pod jej słowami kryło się niewinne wystraszone dziecko.
- Dlaczego? Bo mi zależy, chcę pomóc.
- Ale ja nie chcę twojej pomocy! Nie rozumiesz? To są dwa różne światy, nie masz pojęcia o prawdziwym życiu!
Krzyczała. Troska wymalowała się na jego twarzy, oczy patrzyły tak jakoś dziwnie. I co zrobił? Po prostu ją przytulił. Mocno przyciągnął ją do siebie nie słuchając protestów. Po krótkiej walce z jego ramionami opadła bezsilnie i wybuchnęła gorzkim szlochem.
- Już dobrze...
- Natalia. Jestem Natalia.
Nigdzie się nie wybieram. Nie zrobię jej krzywdy. Nie zostawię jej. Nie będę jej osądzał. Tulę ją, a ona płacze.
- Nie możesz, nie chcę, żebyś dalej brał.
- Naty...
- Nie.
- Naty...
- Nie!
- Zrobię to dla ciebie i tylko i wyłącznie dla ciebie. Rzucę to.
Nie chcę wracać. Powrót oznacza wypuszczenie jej dłoni, jej ciała, jej oczu, jej ust, jej bladej cery, jej włosów, długich i czarnych. Powrót oznacza rozstanie. Nie chcę wracać.
- Okłamałaś mnie... - obserwowała wnikliwie ciemne tęczówki, ale nie widziała w nich jego. Był gdzieś indziej, ukrył się pod bezmiarem tej cholernej pustki, której tak nienawidziła.
- Nie, Diego...
- Przestań! - ból na jego twarzy był nie do zniesienia. Zbladł, jego wargi drżały.
- Proszę - szepnęła. Był jakby nieobecny, nie ruszał się. Zacisnął tylko pięść.
Powietrze zgęstniało przepełnione milczeniem. Niewypowiedziane słowa unosiły się gdzieś nad ich głowami, nieme krzyki pełzały wśród traw. A oni stali z tą samą pustką w oczach, tym samym odgłosem pękającego serca.
- Wytłumaczę ci...
- Myślę, że wszystko już wiem.
- Mylisz się.
- Nie! To ty się mylisz. - wszystko w nim pękało, kruszyło się i znikało zostawiając po sobie jedynie echo. Splunął na chodnik.
- Diego, naprawdę... Mnie i Maxiego nic nie...
- Łączy? Co, kolejna bajeczka? - nie panował już nad emocjami, czuł jedynie strach. Strach przed utratą tego, co kochał.
- Ja... Posłuchaj mnie...
- Nie, teraz to ty mnie posłuchasz - podszedł bliżej, zetknęli się ciałami. Czuła jego oddech na policzku - Chcesz grać w tą chora grę? Dobrze. - sekundy dłużyły się w nieskończoność - Wybieraj.
- Jak? - zadrżała oddychając płytko. Przełknęła ślinę patrząc w te jego ciemne oczy, w których teraz żarzył się płomień. A on stał z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy widząc zaszklone tęczówki, morze płynnej czekolady.
- Ja, albo on - odparł gdy minęła cała wieczność - Daj znać, gdy już podejmiesz decyzję.
I odszedł.
Płakała tak długo, że już nawet nie wie, że płacze.
KONIEC CZĘŚCI II
***
^James Frey "Milion małych kawałków"
Jak napisałam wyżej każdy pogrubiony tekst jest ze wspaniałej książki Frey'a. Cóż, mamy tu drugą część tego cholerstwa, jeszcze gorsza jakościowo. Mam nadzieję, że dacie radę to przeczytać? Dodałam Maxiemu trochę wzrostu, bo nie pasował mi ten jego metr sześćdziesiąt. Nie obrazicie się, prawda?
To chyba na tyle. Trzecia część będzie (chyba) ostatnią. Rozdział nie wiem kiedy. Postaram się dodać coś niedługo, ale wiecie - szkoła i te sprawy. Poza tym mam zaległości z komentowaniem i to dosyć spore. Ale spróbuję.
No to do usłyszenia!
Ana Julia