czwartek, 29 maja 2014

Capitulo Ocho "Nie widzą anioła żyjącego w twoim sercu..."




"Najlepszym lekarstwem na miłość jest nowa miłość."

Ciągle się zakochiwał. Nieco boleśniejsze rozstania leczył nowymi dziewczynami. Tylko czy o to w tym wszystkim chodziło? Czy właśnie to miało być upragnioną miłością? Czy tak należało "leczyć" zauroczenia?
Chciał kochać, bardzo. Wciąż czekał, aż znajdzie tą, która pomoże mu wyjść z tunelu. Będzie jego słońcem, rozświetli wszystkie mroczne dni. Będzie wschodzić zza chmur dając mu kolejne powody do życia. Tymczasem ona nie nadchodziła.
A jego cierpliwość była u kresu. 

Aż w końcu stracił wiarę.


"Jeżeli potraficie kochać, każdy wasz dzień będzie pełen radości."

Od dawna nie czuła radości. Każda myśl kończyła się smutną czarną puentą. Codziennie napawała się samotnością do tego stopnia, że nie potrafiła już żyć wśród ludzi. Czuła ogromną pustkę, jakby ktoś odebrał jej wszystko, co miała. W pewnym sensie tak było.
Straciła tak wiele. W ciągu swojego jakże krótkiego życia zdążyła umrzeć tyle razy - strata Leona, strata Federico, brak matki... Na co dzień umierała. Cierpiała, bardzo. Drobne odłamki szkła raniły strzępki duszy.
Tylko dlaczego? Gdzie leżał powód tej całej męki? Często się zastanawiała. I ani razu nie przeszło jej przez myśl, że po prostu potrzebuje miłości.



"Dziś czuję się jak pusty dzban. Kto mnie napełni swoim pragnieniem?"

Pustka. Nie był samotny, cierpiący czy nad wyraz nieszczęśliwy. Po prostu zewsząd otaczała go pustka. Był pusty? Nie, nie. Wypełniony pustką. To co innego. I każdego dnia czekał, aż ktoś tą jego pustkę zabierze. Wypełni uczuciem, miłością.
Ale cóż. Czekał... Czekał... Czekał...
I... nic.



"Czerp z życia wszystko to, co wpada do rąk i staraj się niczego nie upuścić, bo sięgając po to co spadło możesz upuścić wszystko inne."

Tak, tak właśnie całe jej życie zamieniło się w koszmar. Zaczęło się pewnego pięknego popołudnia... Leon. Reszta nie jest ważna. Jedno imię zabijające wszystko. Przez kogo? Ludmiła. Ten feralny dzień, kiedy ją poznali... Kiedy zostali parą... Kiedy nastawiała go przeciwko Natalii... Widziała to, ale postanowiła przeczekać. A on... Zaczął się wymykać, uciekać przez palce, niepostrzeżenie. Aż zniknął. I wszystko runęło.
Oddała go.
Bez walki.

Matka. Chciała prawdy, otrzymała same kłamstwa. O prowizorycznej matczynej miłości. I musiała żyć kłamstwami, aż ojciec w końcu wyznał ziarnko prawdy, zupełnie przypadkiem. Wykorzystała okazję. Wyłapała.
"Widzisz... Nie chcę byś znała prawdę. Penelope... Nie była złą kobietą. Po prostu była tak młoda. Niechciana ciąża..."
Więcej nie musiała wiedzieć. Nie chciała jej znać.
Federico. Przyszedł, zabawił, zostawił. Koniec, kropka.
Wypuściła jedno, spadło wszystko inne.



"Miłość ma to do siebie, że przynosi zaskakujące myśli, szczególnie wtedy, gdy się ich nie spodziewamy."

Pisali ze sobą.
Wciąż, ciągle, znowu...
Dwa tygodnie. 
Albo trzy?
Miesiąc?

Kilka dni. Stracili rachubę. No bo po co liczyć czas?
Nieuchwytne chwile, tak dużo znaczące. Tak cudowne. Na nowo budziły do życia.
Budziły? Zabijały?
Była chora, cierpiała. Z każdym dniem coraz bardziej. Umierała.
Był lekarstwem. 
Uleczał stopniowo jej duszę. 
Bardzo bolesne rany, nie da się ich uleczyć, ale pozwalał zapomnieć. Nie myślała o bólu, cierpieniu, śmierci... Odpływała.
A pewnego dnia zaczęła się zastanawiać. Od kiedy nie wylewa litrów łez? Od kiedy śpi choć te kilka godzin dłużej? Od kiedy budzi się bez ciemnych strug na policzkach? Od kiedy widzi w czymkolwiek jakiś sens? Od kiedy cokolwiek ma znaczenie?
Odkąd go poznała.
I - chociaż nie chciała - czuła się dziwnie mówiąc o nim. Na dawno zastygłych w smutku wargach pojawiał się delikatny uśmiech, ledwo widoczny, blady. W oczach... bezdennej krainie rozpaczy... Ciemne chmury ustępowały, na nowo wchodziło słońce.
Nie wiedziała co się dzieje. Rozumiał ją jak nikt inny, a to tylko internetowa znajomość, stopniowo przeradzająca się w coś więcej. Niepostrzeżenie. Niezauważalnie.
Aż poznała go, dowiedziała się kim jest. Federico.
I wszystko się... popsuło. Coś pękło, upadło.
Był tym, który odszedł. Zniszczył jej świat.
A teraz... powrócił. A ona - skłamała. I nie wiedział, że to ona.
Tylko coś w tej układance nie pasowało. Mały element... Źle dopasowany.
Bo znała dobrze Federico. Tego prawdziwego, uczuciowego.
A chłopaka z internetu... Nie.

"Miłość rozdaje proste słowa tam, gdzie są potrzebne i pozwala czarować z nich piękne zdania."

Minuty, godziny, dni, tygodnie... Wszystko się zlało.
Stworzyło całość.
A on ciągle w to brnął.
Choć czuł strach. Niepokój. No bo jak można pokochać kogoś, kogo się nie zna?
Znał ją. Nie patrzył oczami, ale sercem.
Był jakby... Chory? Zagubiony, tak. I pusty.
Ale czy na pewno?
Chwileczkę.
Pusty... Nie. Nie sądził, że kiedyś znowu poczuje coś takiego.
Jego dzban pomału się napełniał.
Pustka ustępowała.
Znajdował przyjemność w prostych czynnościach, tak jak kiedyś. Muzyka - tylko muzyka - radość, pasja, piękne hobby. Przyjaciele - tylko przyjaciele - tyle szczęścia. Anioły.
Pomagała. Stopniowo napełniała go, wszystkie wartości powróciły. Znów się uśmiechał, powrócił jego dawny blask. Znalazł drogę w labiryncie, w który wkroczył tak dawno temu. Wydostał się z sieci.
Odnalazł siebie.
I już wiedział, kim tak naprawdę jest, a właściwie dowiadywał się każdego dnia. Chłopak, którego myślał, że znał... Dopiero teraz odkrył prawdę o sobie. A to wszystko dzięki niej...
A w podzięce skłamał. 

Oszukał anioła, którym była. I czuł się winny.
Może ona też nie mówiła prawdy?

- Nie widzą anioła żyjącego w twoim sercu. - czerwony płatek pięknej róży tańczył na wietrze unosząc cichy szept. Odrywał je kolejno zatracając się w myślach. Widział ją. Wyobraźnią widział jak delikatny kwiat muska jej gładką skórę. Słyszał perlisty śmiech.
Tylko dlaczego? Dlaczego?
Dlaczego zakochał się w kimś, kogo nie znał?
Dlaczego czuł się tak cholernie samotny?
Dlaczego stał na balkonie odrywając płatki róż?
Czuł się jak małe dziecko, bawiące się w starą zabawę "kocha, nie kocha".
A wynik był oczywisty.
Kochał. Nie kochał?
Kochał...
A może jeszcze nie?



"Jedność zmysłów w ogrodzie zapomnienia czasem więcej znaczy, niż morze słów..."

Przejechała kciukiem po ciepłych wargach.
Otworzyła zapłakane oczy.
Miarowy oddech.
Chłodny poranny wiatr musnął jej policzki. Zdjęła beżowe balerinki. Powolnym krokiem zeszła z tarasu. Trawa ugięła się pod ciężarem stóp. Rosa zmoczyła cerę. Stanęła na środku ogródka poprawiając sweterek spadający z nagich ramion. Odgarnęła włosy. Zatopiła oczy w niebie. Słońce walczyło próbując przebić gęstą warstwę chmur. Jakby pytało, czy może wzejść i zalać świat swoim blaskiem.
Pozwoliła.
Przymknęła powieki zakreślając nogą łuk. Jak niedawno, w sali tanecznej. Uniosła ręce w spokojnym piruecie. Rozpoczęła taniec.

"Strząśnij muśnięciem warg krople deszczu z kochanych powiek."

Upuścił łodygę na stos czerwonych płatków.
Jak krew.
Jak serce.
Krwawiące serce.
Spojrzał w niebo. Ciemne tęczówki rozbłysnęły blaskiem wschodzącego słońca. Ale.. jakby coś je powstrzymywało. Nie mogło przebić mglistych obłoków.
Odkaszlnął.
Mrugnął nerwowo.
Nagła dawka energii przepłynęła przez jego ciało.Nie, nie energii. Jakby jakiejś...mocy? Chęci? Usłyszał melodię. Pierwszy raz taką. Jedyną, spokojną, cudowną.
Zakreślił stopą delikatny łuk. Zakręcił się, uniósł ręce...


"Jesteś drżeniem mego serca..."

Każdy ruch idealnie współgrający z jej ciałem. Muskała palcami powietrze, nabierała w płuca wolność. Czuła się tak lekka. Frunęła.
Kolejny raz poczuła, jak otwiera się klatka, opadają łańcuchy. Mogła tak wiele. Tyle emocji, tyle myśli.. Wszystko zlane w jedno. Pasję.
Taniec, a raczej przepiękny balet. Delikatny lot młodej hiszpanki. Loki podskakiwały, wargi wydawały bezgłośne dźwięki, oczy kryły w sobie ciepło i... ból. Niesłychany ból.
Bowiem nie ważne jak się starała,
Jak bardzo pragnęła się uwolnić.
Była tylko beznadziejną skrzywdzoną laleczką.
Wraz z tańcem nikła nadzieja.
Koniec pokazu.
Wróciła szara rzeczywistość.

"Miłość oceanem marzeń przyobleczonym w ciszę prostych spojrzeń."

Idealne dźwięki jego ciała. Współgrające nuty.
Każdy drobiazg, mały detal dopracowany z niespotykaną lekkością. Taniec serca. Idealne ruchy. Kochał to. Kochał muzykę, kochał taniec. 
Kochał ją.
Ostatnie kroki.
Chwytał powietrze wielkimi haustami, wdychał wolność, niewinność, ciepło. Poranek był tak lekki. Czuł jak odpływał, zatracał się w pasji.
Ale wszystko co wspaniałe musi się skończyć.
Ostatni podskok,
Ostatni piruet.
Otworzył oczy.
Znowu tylko balkon.



"Miłość ma to do siebie, że pozwala nam wybierać pomiędzy tym, co zwykłe i niezwykłe, zwyczajne i jedyne w swoim rodzaju stawiając z każdym wyborem coraz większe wyzwania, które wystawiają uczucia na coraz większe próby... Sztuką jest z każdej wyjść z podniesionym czołem. "

Powróciła do świata szytego ciemnymi nićmi. Znów poczuła ukłucie w piersi. Ogromny ból...
Westchnęła wdychając woń kwietnika. Mieszanka najprzeróżniejszych odmian kolorowych kwiatów. Czerwone, błękitne, fioletowe, żółte, różowe, pomarańczowe, białe...
A gdzie czarne? Jak najciemniejsza noc?
Jak jej dusza?
Przeszła kilka kroków po mokrej murawie. Nagle...
Czerwień, najgłębsza z czerwieni.
Stanęła.
Schyliła się.
Wzięła w rękę płatek róży przykładając go do miękkich warg.
Uśmiechnęła się.
Słońce wzeszło.


***

Prezentuję ósemeczkę. Wiem: krótkie, raczej niskiej jakości, dziwnie pisane...
Jeden z najgorszych chapterów. Widzicie, próbowałam ukazać pewną głębię bohaterów. To, jak kochają muzykę, jak zatracają się w pasji. Jak boją się nowego uczucia, które rodzi się w nich. Czują lęk przed miłością, zwłaszcza, że nie znają tych, w których się zakochują.
Wiem, że nie udało mi się to :( Wybaczcie!
Widzicie ósemka rozgrywa się na przestrzeni kilku tygodni. Przez ten miesiąc, może trochę więcej wciąż pisali ze sobą, a uczucie tylko umocniło ich serca w miłości. Dlatego niestety taki krótki :( Przepraszam was bardzo!

A więc... Postanowiłam pod ósemką umieścić kilka informacji o sobie, ponieważ nikt nic o mnie nie wie :P Pytano mnie tyle razy o imię, więc teraz postanowiłam wam się pokrótce przedstawić :)
Mam na imię Anna. Toleruję wszelkie zdrobnienia: Ania, Anka, Anika (tak też niektórzy mówią) lub dłuższą wersję Anna Maria (to moje drugie imię..) Mam 14 lat, 28 czerwca kończę 15. Mieszkam sobie w Poznaniu.
Moim ulubionym przedmiotem jest matma (tak wiem, jestem głupia), ale uwielbiam też fizykę, zajęcia artystyczne, geografię i języki (między innymi polski). W ogóle lubię większość przedmiotów w szkole (nie mówię o nauczycielach).
Kocham czytać. Gdybym mogła czytałabym całe dnie. Ulubiony pisarz? Chyba John Ronald Reuel Tolkien, którego cudny cytat z mojej ukochanej trylogii może podziwiać obok. Lubię też bardzo Goethe'go.
Hmm.. Lubię biegać. Tak, taka moja pasja. Nie trenuję, ale od czasu do czasu idę sobie pobiegać. W sobotę mam taki mini maraton (5 700m ze znajomymi, zazwyczaj zajmuje mi ok. 28 minut) jak co miesiąc. Lubię też pływać i jeździć na rolkach.
Uwielbiam muzykę. Gram na gitarze, uczę się śpiewać i tańczę balet. Moje ulubione zespoły: Linkin Park i Evanescence. Mogą się często pojawiać na blogu!
Co tam jeszcze... Z natury jestem baaaardzo nieśmiała i nie lubię być w centrum uwagi. Wyobraźcie sobie, że stoicie na środku klasy, a dwadzieścia osiem par ślepiów się w was wpatruje. Straszne! Jestem raczej zamknięta w sobie, nie mówię o swoich problemach. Tylko przez pisanie i rysowanie mogę uwolnić siebie. Nie ukrywam, że bardzo utożsamiam się z charakterem Natalii (ale to tak nawiasem)...
Hmm.. Co jeszcze..
Kocham zwierzęta. Mam rybki i psiaka.
Uwielbiam pracować w ogrodzie. Kwiatki, ziemia, wietrzyk... Mmm. Sielanka.
Mam starszą siostrę, która obecnie leży w szpitalu lecząc nowotwór - jedna z przyczyn, dlaczego zaniedbałam bloga, ale chyba rozumiecie?

No, to to by było na tyle. Dziwne.. Taka nudna osóbka, a "krótkie przedstawienie" jest raczej wypracowaniem. Cóż.. Zawsze się rozpisuję.
No nic.
To do następnego!
Ana Julia  


PS.: Gif nawiązuje do wspólnego tańca :) Wybaczcie, że taki trochę "kontrowersyjny". To ze "Step-up".

poniedziałek, 12 maja 2014

Capitulo Siete "Chcesz czegoś więcej, nie wystarcza ci już przyjaźń..."


Mojej ulubionej ukochanej Sapphire. Za to, że jesteś. Ti amo <3
_______________________________________




Ciemnymi oczami odbijającymi blask księżyca obserwowała z zainteresowaniem niezmąconą taflę wody. Tak niewinna, a zarazem tak dumna. Była delikatnym aniołem pełnym szyderczego jadu. Potrafiła go wpuścić w każdego myląc miękkością skóry i imbirowym zapachem. Jedwabne włosy otaczały anielską twarz, niczym na obrazie, na której widniał lekki zarys diabelskiego lica. Piękne ciemne tęczówki kryły w sobie piekielny płomień, ujawniający się w każdym spojrzeniu. Na pozór łagodny uśmiech rodem z horroru.
Gładka cynamonowa cera płonęła żywym ogniem, jakby dopiero co przestąpiła bramy diabelskiej kuźni. W każdym łagodnym ruchu kryła niecne zamiary. Melodyjny głos, śmiech jak świąteczne dzwoneczki, wszystko prowadziło w otchłań, z której nie sposób się było wydostać. Zamykała mężczyzn w klatce dręcząc ich najpiękniejszym śpiewem, jaki w życiu słyszeli. Białe zęby, niczym najdroższe perły. Jej postać, zwiewna... Ciemne skrzydła pokryte białymi piórami. Róża nocy kwitnąca blaskiem dnia. 
Była kwieciem wiosny kwitnącym w pełnym świetle lata, splamionym barwą jesiennej aury przykrytej miękkim puchowym śniegiem. Świeżość, czystość serca maskowała w sobie zatruty owoc, ukryty bardzo głęboko w drobnej anielskiej piękności.
Musnęła gładką powierzchnię wody zarysowując na niej delikatne kształty. Pełna powabu... Niczym anioł w czerwonych płomieniach, lub szatan przykryty białym puchem obłoku. Dawała ukojenie sącząc truciznę. Odbierała wolną wolę rażąc niewinnością serca. Zaciskała pętle na szyi słabymi palcami, niemym krzykiem wołając o pomoc. Ciemne loki, roziskrzona grzywa, burzowa chmura rażąca piorunami. Drobna sylwetka okryta cienkimi warstwami najdelikatniejszego alabastrowego materiału.
Dźwięczny chichot przerwał ciszę rozsyłając wokół niesamowitą aurę niebiańskiej radości. Kruche palce mąciły wodę. Bawiła się niszcząc spokój. Cieszyło ją zabijanie prostoty. 
Miękkość motyla, drapieżność tygrysa. 
Światło dnia, mrok nocy. 
Słońce, deszcz. 
Tęcza przebijająca gęste ciemne chmury. 
Wszystko to zamknięte w symbolu kobiecego piękna.
Nieoszlifowany diament ukryty w kawałku węgla. Tak cudowna, idealna. Wciąż dziecko rozdzierające ciszę bezgłośnym krzykiem. Tak bezbronna, krucha, panowała nad światem. Ciepłem ognia przyciągała mężczyzn zamykając ich kolejno w szkatułkach, które z mrozem górskiego potoku ustawiała na półkach. Trofea.
Czarna wdowa zaplątana we własną sieć obłudy i gniewu.
Tak piękna, tak niebezpieczna.
Anioł, diabeł.
Idealny cud, zatruty jad.
Muza, baletnica, ale krwiożercza strzyga.
A jednak wciąż przy niej trwał. Dawał się omotać jej wdziękom, jak dziecko, bez własnego zdania. Powoli otwierał się na sączący jad, samemu łykał truciznę. I nie chciał przestać. Wiedział, znał prawdę. Choć inni widzieli anioła, on dostrzegał ciemną tarantulę, panią mrocznego świata niosącą tylko zgubę. Odkrył jej sekret.
A mimo to wciąż przy niej był. Wciąż kochał... 


Codzienny widok nie robił już na niej wrażenia. Przekrwione gałki oczne spoglądały niechętnie ze zmęczonej twarzy zarysowanej dwiema długimi strugami. Gęstwina ciemnych włosów opadała na czoło, szalała wokół głowy. Garście chusteczek wypełniających przestronne kieszenie starego, brudnego dresu. Właśnie to oglądała codziennie. 

Jedyny plus sytuacji stanowiło nadejście długo wyczekiwanego weekendu. Nie będzie przynajmniej musiała oglądać roześmianych facjat głupich debilów typu "słodziaśnej" Violetty. Pustaczka.

Tylko kto tu jest pusty?
Obie, ale... Odmiennie.

Śniadanie - jogurt naturalny z owocami i płatkami owsianymi. Bawiła się łyżeczką zanurzoną w misce. Nie miała ochoty jeść. Zapomniane myśli powracały napełniając smutkiem i nienawiścią, niszcząc małe dziecko, ukryte gdzieś głęboko w jej ciele. Dziewczynka przykuta do skały, naga, narażona na niebezpieczeństwo. Mokre włosy, skóra i zimny wiatr powodujący drżenie drobnej sylwetki. Zapadnięte oczy, wychudzona postać. 


A kiedyś pełna życia,
mała dziewczynka wylegująca się
na słońcu, w bawełnianej sukience...

Matka... Jej wspomnienie zapierało oddech w piersi, zabijało od środka. Jak pieprzony nowotwór. Z każdą rozmową o kobiecie, zdjęciem, myślą choroba postępowała rozsiewając się po całym organizmie. Zabierała wszystko. Niebiańskie oczy, kryjące w sobie blask słońca, krzywdziły. Czarne loczki spięte w luźny kucyk niszczyły. Delikatność bladej cery, miękkość ruchów... Jak lustro, którego odłamki wbijały się w serce.

Krwawiła

Usiadła na łóżku włączając laptopa. Już prawie zapomniała o wczorajszej rozmowie, a jednak coś podkusiło Hiszpankę, by sprawdzić. Może odpowiedział? 


Dziwne?

Przecież nienawidziła ludzi. Poprawka, nienawidziła ich zachowania. Z dnia na dzień coraz bardziej zagłębiała się w samotność, zatracała się w niej. Schodziła coraz niżej, aż w końcu potknęła się wpadając do ogromnego bagna, z którego nie sposób się było wydostać. Z początku próbowała... A teraz?
Nie chciała przyznać prawdy, próbowała sama siebie okłamywać... Na próżno. Bo doskonale wiedziała. Czekała na odpowiedź.
Nie znała go. Nie wiedziała nawet, jak ma na imię. A jednak wprowadził pewien zamęt w jej życiu, zmienił je o sto osiemdziesiąt stopni. Niemożliwe? A jednak. Tylko... Przecież nic takiego nie zrobił. Napisał, tyle.


Tylko? Aż? 

Właśnie tym zmienił wszystko. Dotychczas jej życie nie było życiem, było torturą. Bezsensownym tułaniem się po świecie, bez określonego celu. Całymi dniami płakała. Gdy tylko wróciła ze Studia łzy same wypływały strumykami. I tak do wieczora, potem pół nocy, aż w końcu wycieńczona zasypiała, mając nadzieję... Chwila. Bez nadziei. Już bez jakiejkolwiek. Nie widziała dla siebie szansy na lepsze jutro. Wiedziała, że będzie tak samo.
Tymczasem niejaki solitario123 obudził w niej coś nowego. Coś, co dawno już umarło, zniknęło - jak się mogło wydawać - bezpowrotnie. Błąd. Bezpowrotnie zniknął płomień, a ta maleńka iskierka... Dawała szansę. Szansę, której już od dawna w sobie nie widziała.
Zabił rutynę, poskromił smutek i starał się raz na zawsze wyniszczyć samotność. 

solitario123: Dobrze, Aniołku śmierci. Leć...

Uśmiech. Tak, uśmiechnęła się. Prawdziwym uśmiechem, którego tak dawno na swojej twarzy nie widziała.
Zielona kropka, czas coś napisać.
Wyprzedził ją.

solitario123: Cześć.
Angel_of_death: Cześć. Co znowu ci się nudzi?
solitario123: Nie, po prostu moje piękne, zacne oczy zobaczyły zieloną kropkę przy kilku nickach i wybrały akurat ten.
Angel_of_death: Tak, jasne.
solitario123: Jak dzisiejszy dzień?
Angel_of_death: Jest bardzo wcześnie. Co mogłam twoim zdaniem robić o tej godzinie?
solitario123: Hmm... Jeść śniadanie, pracować w ogrodzie, tańczyć, wrócić z imprezy...
Angel_of_death: Nie jestem typem imprezowiczki.
solitario123: To chyba dobrze.
Angel_of_death: Nie wiem.

Krótkie zdania, kilka słów... A tak poprawiały samopoczucie. Tylko dlaczego? Jak to możliwe, że tak długo nikt nie mógł jej naprawić, a obcy człowiek obudził w niej zalążek nadziei? I co ważniejsze, pielęgnował go. Starał się żeby wyrosło piękne drzewo, żeby ponownie uwierzyła w szczęście, miłość. A czym? Zwykłą rozmową.
Zawsze była na końcu. Mała, szara myszka, którą wszyscy mogli pomiatać. Ale co tam. Przecież ona nie ma uczuć, nie wie co to ból, nieprawdaż? Nie jest ważna, jest jak... przedmiot. Po co się kimś takim przejmować?


solitario123: Plany na dziś?
Angel_of_death: Umieranie w samotności.
solitario123: Też nie mam żadnych.


Jakim cudem wszystko rozumiał? Dostrzegał jaka jest naprawdę, w jej słowach odkrywał głębszy sens, którego nikt dotąd nie zauważył. Wszyscy ślepo wierzyli w głupie "Jest dobrze". Tylko on wiedział.


solitario123: Pytaj. Coś czuję, że nie możesz się powstrzymać.
Angel_of_death: Co?
solitario123: Pytaj. Co chcesz wiedzieć?
Angel_of_death: Twoje imię.
solitario123: Znowu?
Angel_of_death: Nie mam innych pytań.
solitario123: Wiesz, że magia tkwi w tajemnicy?
Angel_of_death: A co to zmieni? I tak się nie znamy.
solitario123: Nie? Masz pewność?


Nie miała. 


Angel_of_death: Człowieku, to dwa krańce świata. Nie znamy się.
solitario123: Jesteś pewna?
Angel_of_death: Tak jak tego, że mieszkam w Madrycie.
solitario123: Czyli nie masz.


Głupek. Nie mógł się domyślić. 


solitario123: To ty zdradź swoje.
Angel_of_death: Imię? Nie...
solitario123: A jak poznasz moje?
Angel_of_death: Może...
solitario123: ...

Angel_of_death: No dobra.

Jedno słowo, osiem liter. Tak dużo zmieniły. W ciemnych tęczówkach odbijał się ich zarys. Przecież chciała poznać jego imię, chciała wiedzieć kim jest. A teraz? Zawiodła się? Ucieszyła? Ciemność spowiła wszystko wymazując otoczenie. Utkwiła w martwym punkcie, w jakimś dziwnym miejscu. Biegła korytarzem bez końca, bez żadnych drzwi. A na ścianach wszędzie wypisane to jedno jedyne słowo. 


solitario123: Federico

Angel_of_detah: Ale.. Jak, ja...

Nie wiedziała co napisać, błądziła po klawiaturze. Nie myślała, nie teraz.


solitario123: Co?
Angel_of_detah: Nie, nic.. To imię... Wydało mi się takie znajome.


Napisać mu? Że skłamała, że wcale nie mieszka w Madrycie? Że jest tą samą Naty, którą jeszcze niedawno tulił do siebie? Którą kilka dni temu zranił? 

Nie, nie mogła tego zrobić. Przecież... Nie mogła i tyle. Już nie ważne dlaczego, nie ważne jak. Zabrnęła w kłamstwo i już nie mogła z niego wyjść. Musiała iść dalej tą właśnie drogą. Nie mogła mu powiedzieć. Nie teraz. 

solitario123: Teraz ty.
Angel_of_death: Co ja?
solitario123: Imię... Obiecałaś.


Nie pozostało nic innego niż kontynuowanie ryzykownej wędrówki po cienkiej lodowej pokrywie. 


Angel_of_death: Clara

solitario123: Ładnie. Tylko.. Nie pasuje do ciebie.
Angel_of_death: Cóż, jak uważasz. 


Zatapiała się w kłamstwach, pomału sama się w nich gubiąc. Teraz było jakoś tak... Inaczej. Nie powinna była pytać o imię, nie. Teraz wszystko się zniszczyło. 



„Zimny wiatr krzyżuje nadgarstki
nie moich dłoni.
Niedomówienia na us­tach wiszą
bra­kuje mnie w tobie.



Czas jak woal ciszy

zat­rzy­mał się w nocy

i plączą się słowa w oknach duszy

kłamstwami w sieci.
A wystarczy kochać

i nieść tę miłość przez życie…”


Czuł, jak coś niezbadanego wdziera się boleśnie przez jego skórę. W szaleńczym tempie wraz z krwią pali tętnice i żyły, aby następnie dotrzeć do serca. Zaparło mu dech w piersi. Przetarł zaspane oczy kładąc dłoń na żołądku splatanym niewidzialną nitką. Poczuł mdłości. Nieprzyjemne mrowienie w klatce piersiowej nie opuszczało go ani na krok. A dlaczego? Bo skłamał.
Nie miał w zwyczaju kłamać. Chciał napisać prawdę, ale... Nie mógł.
Tylko czemu? Czemu czuł się tak źle? Przecież to było male kłamstewko, które każdemu się zdarzało na co dzień. Może gdyby oszukał Andresa, Broduey'a czy nawet Fran - nie czułby takiej winy.
Ale tu chodziło o coś głębszego
Bo okłamał ją.
W tak błahej sprawie.
Jak to możliwe, że poznał ją tak niedawno, a wydała mu się bliska, bardzo bliska. Jakby pisali co najmniej od wieków.
Mogła być długonogą śliczną blondynką o błękitnych oczach, lub niską tajemniczą brunetką o dziecinnej twarzy. Mogła mieć ognistorudą grzywę, piękny uśmiech i szmaragdowe tęczówki, bądź kasztanowe loki, piegi i  pewną głębię zamkniętą za czarną otchłanią oczu. Nie miał pojęcia, jak wygląda. Ale wiedział jedno - jakakolwiek by nie była, krwawiła. Cierpiała gdzieś samotnie, tak jak on, odrzucona. Umierała powoli, każdego dnia. Czuła taką samą pustkę. Była... chora. A on zapragnął ją wyleczyć.
Chciał uzdrowić jej duszę, przywrócić do życia. To nic, że mieszka na drugim końcu świata. To nic, że nie ma jej zdjęcia, do którego mógłby wzdychać dniami i nocami.
Ważne było co czuł w środku. A wewnątrz miał rozsypane elementy układanki, która powoli po trochu układał. Dopasowywał kolejne części tworząc piękny obraz. Naprawiał siebie.
Miał mętlik w głowie. Nie miał pojęcia co będzie za tydzień, miesiąc, rok. Nie myślał, jak długo będą ze sobą rozmawiać, zanim każdy pójdzie gdzie indziej.
Wiedział tylko jedno.
Coś, co nie mogło być prawdą.
Bowiem roziskrzył pewne uczucie,
Zakochiwał się w kimś, kogo nie znał. 


***
Powracam z siódemeczką.. I jak?
Bardzo, bardzo was przepraszam za tak długa przerwę. Każdy czasem potrzebuje trochę odpoczynku, nie? Teraz wróciłam i będę się starać jeszcze bardziej niż do tej pory.
Cóż to na górze... W ogóle nie wiem, co to jest. Jedno wielkie dno.
Totalna beznadzieja. To jest chyba najgorszy z moich dotychczasowych rozdziałów, ale co zrobić? Muszę pomału rozwijać akcję.
Sapphire, bardzo cię przepraszam, ze dedykuję ci coś tak głupiego i bez sensu. Mam nadzieję, że mi wybaczysz :)
Czekam na komentarze :*
Ana Julia


Obserwatorzy