Postaci: Natalia, Diego, poboczne
Uwagi: Wulgaryzmy, nałogi, sceny drastyczne
Edytce - mojej motywacji.
Dziękuję Ci <3
Edytce - mojej motywacji.
Dziękuję Ci <3
*
*
UWAGA: TEKST NA PODSTAWIE KSIĄŻKI "MILION MAŁYCH KAWAŁKÓW" JAMESA FREY'A. WĄTKI INNE, TREŚĆ ZMIENIONA.
We live as we dream - alone...
- Wiem.
- Odnoszę wrażenie, że wszystko wiesz, Diego.
Śmieję się.
- Bo wiem.
- Nie wątpię. Słuchaj, a przynajmniej spróbuj posłuchać. Twoja sytuacja jest naprawdę trudna...
- Wiem.
- Wiem, że wiesz, ale nadal nie traktujesz sprawy poważnie. Chcemy ci tylko pomóc.
- Wiem.
Wzdycha.
- Przyjdź jutro.
- Po co?
- Po to, po co przychodzisz od zeszłego listopada.
- Nie, dzięki.
Wstaję. Larry jest człowiekiem, który od jakiegoś czasu mówi mi, co mam robić. Nie lubię ludzi, którzy mówią, co mam robić. Więc nie lubię Larry'ego.
- Będę tu, jakbyś mnie potrzebował.
- Uwierz mi, nie będę.
Wszyscy tylko pytają. Ciągle pytają. Doszukują się odpowiedzi, jakby faktycznie były im do czegoś potrzebne. A przecież nie są. Chcą tylko wiedzieć. Obserwując codziennie ich nawyki stwierdzam, że są tu sami idioci. W zasadzie ja też jestem idiotą. Chyba się dopełniamy, nie?
Ślady, które ludzie pozostawiają po sobie, zbyt często są bliznami...
- Witaj, Diego.
Wstaję i podaję dłoń niewysokiej szczupłej kobiecie, chyba Marianne. Jest psychologiem na moim oddziale.
- Pamiętasz mnie?
- Ta.
- Cieszę się.
Uśmiecha się wydymając policzki i wyginając oczy w wąskich półksiężycach. Ma piwne tęczówki.
- Wiesz po co przyszłam?
- Niech zgadnę... Dręczyć mnie głupimi kolorowankami?
- Nie do końca.
Znowu się uśmiecha. Chyba nie lubię tego uśmiechu.
- Nie mam ochoty z wami gadać.
- Cóż... Chyba nie masz wyboru.
- Nie?
- Nie.
- To patrz.
Wstaję i wychodzę zostawiając za sobą ich bezsensowne nawoływania.
Wstaję i podaję dłoń niewysokiej szczupłej kobiecie, chyba Marianne. Jest psychologiem na moim oddziale.
- Pamiętasz mnie?
- Ta.
- Cieszę się.
Uśmiecha się wydymając policzki i wyginając oczy w wąskich półksiężycach. Ma piwne tęczówki.
- Wiesz po co przyszłam?
- Niech zgadnę... Dręczyć mnie głupimi kolorowankami?
- Nie do końca.
Znowu się uśmiecha. Chyba nie lubię tego uśmiechu.
- Nie mam ochoty z wami gadać.
- Cóż... Chyba nie masz wyboru.
- Nie?
- Nie.
- To patrz.
Wstaję i wychodzę zostawiając za sobą ich bezsensowne nawoływania.
Ostatnim razem, gdy rozmawiałem z Marianne mówiła ciągle o programie dwunastu kroków. Dała mi głupią kolorowankę i kazała codziennie wypełniać jedną stronę. Wypełniłem je wszystkie jednego dnia, używając jedynie czarnej kredki.
Nie wierzę w dwanaście kroków, tak jak nie wierzę w kolorowanki, 'magiczną moc uzdrawiania' ani żadne inne dokumenty mówiące, że jesteśmy chorzy. Nie jesteśmy. Wszystko, co zrobiliśmy, było naszym wyborem i nikomu nic do tego.
Takie jest moje zdanie.
Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje.
- Diego... - słyszę głos Daniela, tego spod dwójki.
- Czego chcesz?
- Ja... No wiesz... Tego...
- Nie, nie wiem i nie obchodzi mnie to.
- Coś nowego.
Prycha sarkastycznie. Odwracam się do zbyt białej ściany, polówka nieprzyjemnie skrzypi.
- Będziesz tam stał jak debil?
- Nie.
- Więc czego chcesz?
- Stary, chcę ci pomóc.
- Jak wszyscy.
Wzrusza ramionami.
- Wszyscy chcemy.
- Ale ja nie chcę, więc albo stąd wyjdziesz, albo wylecisz. Wszystko mi jedno.
Wyszedł.
Kiedy myślę o swoim życiu stwierdzam, że odwyk jest ostatnim miejscem, w którym chciałbym teraz być. Białe ściany, białe sufity, białe meble, białe ubrania... Nienawidzę białego. Biały, tak jak wszystko w ośrodku, przypomina mi, jak daleko od niej jestem. Chciałbym ją znowu zobaczyć. Tylko, że to niemożliwe. Jedyne, co mi zostało, to wyblakłe stare zdjęcie, które zawsze noszę w tylnej kieszeni spodni.
Zrobiłem wiele złego, nie jestem dobrym człowiekiem.
Ale czy dobrzy ludzie istnieją?
Dlaczego serce kocha tylko to, co może stracić?
- Diego, jesteś tutaj?
- Jestem, mała. Jestem.
- I nie pójdziesz?
- Dokąd?
- Nie wiem. Ale nie chcę, żebyś szedł.
- Więc nie pójdę.
- Nigdy?
- Nigdy.
Myśli przepływają przez mój umysł długą falą wspomnień. Pamiętam dokładnie każdy dzień, każdy uścisk i każdą obietnicę, którą złożyłem i której już nigdy nie będę miał szansy dotrzymać. Ciche pukanie przedziera się między strzępkami minionych lat.
- Diego...
- No nie.
Zaczynam się śmiać. Jej obecność naprawdę mnie rozbawiła.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie twój interes. Odczepisz się kiedyś?
Przeczy ruchem głowy.
- Porozmawiasz ze mną?
- Nie.
- To nie. Wiesz, gdzie mnie szukać.
Wychodzi, a ja znowu tonę w przebłyskach jej ślicznej twarzy.
- Diego...
- No nie.
Zaczynam się śmiać. Jej obecność naprawdę mnie rozbawiła.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie twój interes. Odczepisz się kiedyś?
Przeczy ruchem głowy.
- Porozmawiasz ze mną?
- Nie.
- To nie. Wiesz, gdzie mnie szukać.
Wychodzi, a ja znowu tonę w przebłyskach jej ślicznej twarzy.
Często mam koszmary. Każdy sen jest zbyt realny, by być snem, ale zbyt piękny, by być prawdą. Te sny są wspaniałe. Te sny są idealne. Jestem tam z nią, jesteśmy znów razem. Cieszymy się sobą, jakby te dwa lata nic nie znaczyły. Jakbyśmy widywali się codziennie. Nazywam je koszmarami, bo kiedy tylko się budzę dociera do mnie, że już jej nie zobaczę.
I wtedy zaczyna boleć.
"Traktuje ją jak powietrze" - lecz bez powietrza żyć nie można.
- Diego.
Nie wiem, czy to możliwe, ale mam już dosyć mojego imienia. Zawsze poprzedza rozmowę z psychologiem, ankiety, pytania o przeszłość... Jednym słowem coś głupiego.
- Mike.
Klnę w duchu, że musi pracować akurat na moim oddziale. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Ma ciemne krótkie włosy. Zawsze chodzi w podkoszulkach, bojówkach i glanach. Ma kilka tatuaży na prawym ramieniu.
- Gotowy?
- Na co?
- Na wykład.
- Jaki znowu wykład?
- Normalny.
- Nic tutaj nie jest normalne.
Wzdycha pocierając nos. Mam wrażenie, że jego IQ nie sięga osiemdziesięciu, ale mimo to jest i tak najmądrzejszym pracownikiem na moim oddziale.
- Masz dziesięć minut. I weź zrób coś z tą twoją fryzurą.
Od tygodnia się nie czesałem.
Wykład - jak to wykład - jest o wyzwoleniu ducha i ciała. Mówią o nowym życiu, nowej szansie i dwunastu krokach. Mówią o radości, jaka płynie z wyzwolenia i o wolności. Mówią o nowej drodze życia. Zaczynam się śmiać. Śmieję się i śmieję. Aż twarz mi drętwieje.
- Diego, czy coś cię bawi?
Słyszę Larry'ego. Mike patrzy na mnie krzywo.
- Tak.
- Czy to twoim zdaniem jest śmieszne?
Spoglądają wzrokiem mordercy. Próbuję się opanować.
- A nie jest?
Nie wiem, czy to możliwe, ale mam już dosyć mojego imienia. Zawsze poprzedza rozmowę z psychologiem, ankiety, pytania o przeszłość... Jednym słowem coś głupiego.
- Mike.
Klnę w duchu, że musi pracować akurat na moim oddziale. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Ma ciemne krótkie włosy. Zawsze chodzi w podkoszulkach, bojówkach i glanach. Ma kilka tatuaży na prawym ramieniu.
- Gotowy?
- Na co?
- Na wykład.
- Jaki znowu wykład?
- Normalny.
- Nic tutaj nie jest normalne.
Wzdycha pocierając nos. Mam wrażenie, że jego IQ nie sięga osiemdziesięciu, ale mimo to jest i tak najmądrzejszym pracownikiem na moim oddziale.
- Masz dziesięć minut. I weź zrób coś z tą twoją fryzurą.
Od tygodnia się nie czesałem.
Wykład - jak to wykład - jest o wyzwoleniu ducha i ciała. Mówią o nowym życiu, nowej szansie i dwunastu krokach. Mówią o radości, jaka płynie z wyzwolenia i o wolności. Mówią o nowej drodze życia. Zaczynam się śmiać. Śmieję się i śmieję. Aż twarz mi drętwieje.
- Diego, czy coś cię bawi?
Słyszę Larry'ego. Mike patrzy na mnie krzywo.
- Tak.
- Czy to twoim zdaniem jest śmieszne?
Spoglądają wzrokiem mordercy. Próbuję się opanować.
- A nie jest?
Teraz wszyscy zaczynają się śmiać, a ja myślę, że większej
bzdury w całym moim krótkim życiu nie słyszałem. W mojej głowie wciąż
rozbrzmiewają wycinki wypowiedzi „Odwyk – nowy start”, „Nowe życie”, „Nowy
początek”. I już nie mogę powstrzymać śmiechu. I znowu się śmieję, wszyscy się
śmieją. A biedny Larry patrzy zakłopotany to na nas, to na psychologa
wygłaszającego mowę.
Nowy start, nowe życie, nowa szansa... Bla bla bla. Biadolenie potłuczonych. Odwyk nie jest nadzieją, jest więzieniem. Ograniczaniem ludzi i ich wolności. Nie daje nowego życia. Człowiek jest człowiekiem. Czy bierze, czy nie. Czy pije, czy właśnie przestał... Wciąż jest tą samą osobą.
Gdy stąd wyjdę, wciąż będę Diegiem.
Im więcej widzę, tym mniej rzeczy jestem pewien.
Słyszę głos Larry’ego.
- Co znowu?
- Za dziesięć minut u mnie.
Uśmiecham się, wzruszam ramionami. Chce odejść.
- Nie.
Zatrzymuje się.
- To nie była prośba.
Patrzę na niego.
- Mam to gdzieś.
- Wszystko masz gdzieś?
- A czy cokolwiek tu jest warte, by nie mieć tego gdzieś?
Patrzy na mnie wzrokiem męczennika, a ja nie czuję kompletnie nic. Chcę odejść.
- Diego, stój.
Odwracam się.
- Co mam zrobić, byś się zachowywał?
Wzruszam ramionami.
- Możesz mnie zabić, w tej sytuacji nic więcej.
Odchodzę.
- Co znowu?
- Za dziesięć minut u mnie.
Uśmiecham się, wzruszam ramionami. Chce odejść.
- Nie.
Zatrzymuje się.
- To nie była prośba.
Patrzę na niego.
- Mam to gdzieś.
- Wszystko masz gdzieś?
- A czy cokolwiek tu jest warte, by nie mieć tego gdzieś?
Patrzy na mnie wzrokiem męczennika, a ja nie czuję kompletnie nic. Chcę odejść.
- Diego, stój.
Odwracam się.
- Co mam zrobić, byś się zachowywał?
Wzruszam ramionami.
- Możesz mnie zabić, w tej sytuacji nic więcej.
Odchodzę.
Czasem zastanawiam się, co robi. Czy tak jak ja wieczorem ogląda gwiazdy? Co je na śniadania? Czy w nocy też nie może spać? Jakie książki czyta? Czy dalej bierze? Czy o mnie myśli? Czy za mną tęskni? Jak często płacze? Czy jest bezpieczna?
Pytania wiją się i tańczą w mojej głowie. Stale ich przybywa.
A odpowiedzi nie ma.
Tęsknota za człowiekiem to największa kara, jaką można dostać od życia.
- Witaj Młody.
Słyszę za sobą przyjazny głos. Znam go, wiem, że go znam, ale nie wiem skąd. Wiem tylko, że jest przyjazny. Odwracam się. Podłużna twarz z licznymi bliznami. Niebieskie oczy. Kasztanowe włosy.
- Phil.
Phil jako jedyny wydał mi się normalnym pracownikiem. Nie zajmuje się moim oddziałem, tylko tym dla dziewczyn, ale często mnie odwiedza. Od razu go polubiłem, polubiliśmy się oboje. Padamy sobie w ramiona, a ja pierwszy raz od miesięcy czuję, że kogoś naprawdę obchodzę.
- Co ty tu...
- Tak wpadłem. Przyszedłem ustawić cię do pionu.
- Ale..
- Młody, proszę cię. Wiem, że jest ciężko i że wszystko wydaje się być bez sensu, ale chcemy ci pomóc. Współpracuj.
Ma smutny wzrok. Nie chcę, żeby był smutny. Nie z mojego powodu. Zbyt wiele ludzi przeze mnie cierpiało.
- Spróbuję.
- Nie masz próbować, tylko to zrobić, rozumiesz? - przytakuję - Marianne już na ciebie czeka. Wpadnę niedługo sprawdzić, jak się sprawy mają.
Podajemy sobie dłonie, Phil odchodzi.
Szczerze to nie wiem już, kto jest szczery, a to nie.
Zależy im tylko na jednym - by podnieść procent skuteczności.
Phil jest inny, jako jedyny próbuje pomóc.
Lubię Phila, naprawdę go lubię.
-
Witaj, Diego.
- Cześć.
- Jak się czujesz?
- W ogóle się nie czuję.
- Jesteś gotowy współpracować?
- Nie.
Patrzy na mnie.
- Tą drogą donikąd nie dojdziemy.
- Nie dbam o to.
- Ty o nic nie dbasz, Diego.
- Co z tego?
Wciąż na mnie patrzy, a jej wzrok przenika mnie na wylot.
- Możemy zaczynać?
- Może…
- A więc siadaj.
Siadam. Ktoś stawia przede mną szklankę wody.
- Cieszę się, że zechciałeś współpracować.
- Nie zechciałem.
- Ale po coś tu przyszedłeś.
- Cześć.
- Jak się czujesz?
- W ogóle się nie czuję.
- Jesteś gotowy współpracować?
- Nie.
Patrzy na mnie.
- Tą drogą donikąd nie dojdziemy.
- Nie dbam o to.
- Ty o nic nie dbasz, Diego.
- Co z tego?
Wciąż na mnie patrzy, a jej wzrok przenika mnie na wylot.
- Możemy zaczynać?
- Może…
- A więc siadaj.
Siadam. Ktoś stawia przede mną szklankę wody.
- Cieszę się, że zechciałeś współpracować.
- Nie zechciałem.
- Ale po coś tu przyszedłeś.
-
Możemy już to zacząć? Chcę pójść spać.
- Dlaczego do wszystkiego jesteś tak negatywnie nastawiony?
Wzruszam ramionami.
- Bo tak.
- Dalsza rozmowa chyba nie ma sensu, ale jak już tu jesteś…
Otwiera szufladę i czegoś szuka, po czym rzuca przede mną stos kartek.
- Co to do cholery ma być?
- Nie chcesz rozmawiać, więc napiszesz.
- Prędzej zjem te kartki niż cokolwiek na nich napiszę.
- Wolisz przyjść jutro?
- Nie.
- Dlaczego do wszystkiego jesteś tak negatywnie nastawiony?
Wzruszam ramionami.
- Bo tak.
- Dalsza rozmowa chyba nie ma sensu, ale jak już tu jesteś…
Otwiera szufladę i czegoś szuka, po czym rzuca przede mną stos kartek.
- Co to do cholery ma być?
- Nie chcesz rozmawiać, więc napiszesz.
- Prędzej zjem te kartki niż cokolwiek na nich napiszę.
- Wolisz przyjść jutro?
- Nie.
- Więc porozmawiajmy. Na początek musisz mi obiecać, że odpowiesz na wszystkie moje pytania.
Śmieję się.
- Diego, czy coś cię bawi? Zachowaj powagę, proszę cię. Obiecasz?
- A co my jesteśmy w przedszkolu?
Wywraca oczami.
- Dobra, obiecuję.
- Więc zaczynajmy.
Pytała mnie chyba o wszystko. O całą moją przeszłość. Zabrała mi wspomnienia, tajemnice, wkroczyła do mojego umysłu. Walczyłem z nią, ale nie miałem dość siły.
Chciała wszystko wiedzieć.
-
Wspomniałeś o twojej przyjaciółce. Nadal utrzymujecie kontakt?
Zaciskam pięści.
- Diego, chcę pomóc.
- Nie, nie utrzymujemy już kontaktu.
- Była taka jak ty?
- W sensie?
- Też tyle brała?
- Nie, nie – milczymy chwilę – brała dużo więcej.
Zaciskam pięści.
- Diego, chcę pomóc.
- Nie, nie utrzymujemy już kontaktu.
- Była taka jak ty?
- W sensie?
- Też tyle brała?
- Nie, nie – milczymy chwilę – brała dużo więcej.
Głośno wzdycha.
- Na pewno była dla ciebie tylko przyjaciółką?
Serce mi przyspiesza.
- Diego…
- Co cię to obchodzi?
Zaciskam pięści mocniej.
- Jeżeli znajdziemy przyczynę problemu, łatwiej będzie nam go rozwiązać.
Uśmiecha się tym głupkowatym uśmieszkiem. Zaczynam wariować.
- Nie była żadną przyczyną, jasne? Nie namawiała mnie, sam zacząłem brać. Brałem na długo przed tym zanim się poznaliśmy. To ja dałem jej crack…
Ostatnie słowa są jak mgła, która nagle tężeje w powietrzu, choć wypowiadam je niemal szeptem. Marianne patrzy na mnie z tą samą obojętną miną.
- Czyli to nie ona do tego doprowadziła?
- Nie.
- A może później jakoś na ciebie wpłynęła?
- Nie.
- Sprzedawała ci?
- Nie.
- To może, nie wiem, jakoś cię nakręcała…
- NIE! Nie rozumiesz? Nie miała z tym nic wspólnego.
Oddycham głęboko, wchodzi Mike. Marianne znów na mnie spogląda.
- Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?
Niechętnie na nią patrzę i unoszę brwi.
- Próbowała jakoś temu zapobiegać?
Prycham kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Wybacz, że tak cię rozbawiłam, ale mówimy o rzeczach poważnych. Skup się.
- Na pewno była dla ciebie tylko przyjaciółką?
Serce mi przyspiesza.
- Diego…
- Co cię to obchodzi?
Zaciskam pięści mocniej.
- Jeżeli znajdziemy przyczynę problemu, łatwiej będzie nam go rozwiązać.
Uśmiecha się tym głupkowatym uśmieszkiem. Zaczynam wariować.
- Nie była żadną przyczyną, jasne? Nie namawiała mnie, sam zacząłem brać. Brałem na długo przed tym zanim się poznaliśmy. To ja dałem jej crack…
Ostatnie słowa są jak mgła, która nagle tężeje w powietrzu, choć wypowiadam je niemal szeptem. Marianne patrzy na mnie z tą samą obojętną miną.
- Czyli to nie ona do tego doprowadziła?
- Nie.
- A może później jakoś na ciebie wpłynęła?
- Nie.
- Sprzedawała ci?
- Nie.
- To może, nie wiem, jakoś cię nakręcała…
- NIE! Nie rozumiesz? Nie miała z tym nic wspólnego.
Oddycham głęboko, wchodzi Mike. Marianne znów na mnie spogląda.
- Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?
Niechętnie na nią patrzę i unoszę brwi.
- Próbowała jakoś temu zapobiegać?
Prycham kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Wybacz, że tak cię rozbawiłam, ale mówimy o rzeczach poważnych. Skup się.
- Posłuchaj mnie – widzę w jej oczach zdziwienie – nie miała
z tym nic wspólnego. To, czym teraz jestem, gdzie jestem i co robiłem nie jest
w żaden sposób jej winą. Była przy mnie, słuchała mnie, ufała mi. To się dla
nas liczyło. Nie wtrącała się w moje życie jak wy, a ja nie wtrącałem się w
jej. I uwierz, że byłem kurewsko szczęśliwy.
- Nie pomagała ci?
- To ona potrzebowała pomocy, nie ja. A teraz odpierdol się od mojego życia i zajmij tym, co do ciebie należy.
- A co twoim zdaniem do mnie należy, Diego?
Patrzę i nie widzę ani grama pogardy w jej oczach.
- Pranie ludziom mózgów.
- Ciekawa teoria. Dobrze, tylko jeszcze jedno pytanie…
Wywracam oczami, chcę wyjść.
- Jak miała na imię?
Przystaję w pół kroku trzymając pozłacaną klamkę.
- Natalia. Miała na imię Natalia.
Wychodzę.
- Nie pomagała ci?
- To ona potrzebowała pomocy, nie ja. A teraz odpierdol się od mojego życia i zajmij tym, co do ciebie należy.
- A co twoim zdaniem do mnie należy, Diego?
Patrzę i nie widzę ani grama pogardy w jej oczach.
- Pranie ludziom mózgów.
- Ciekawa teoria. Dobrze, tylko jeszcze jedno pytanie…
Wywracam oczami, chcę wyjść.
- Jak miała na imię?
Przystaję w pół kroku trzymając pozłacaną klamkę.
- Natalia. Miała na imię Natalia.
Wychodzę.
Całą noc przepłakałem. Płakałem jak dziecko. Płakałem jak mały, bezbronny chłopiec, którego skrzywdzono. Którego pobito. Którego próbowano zabić.
Oni nie rozumieją. Marianne próbowała wejść do mojego życia. Tym samym rozdrapała stare rany.
Chciała pomóc, a zostawiła jedynie ten tępy ból.
Tylko miłość może mnie uratować, a miłość mnie zniszczyła.
- Dobra, koniec tego – wstaje – Wiesz, ja nie płaczę, to
tylko, no, rozumiesz. Taka alergia, czasem…
Śmieję się. Patrzy na mnie z powagą. Unoszę ręce.
- Przecież nic nie widziałem.
- No i tak ma być.
Śmiejemy się obaj. Jego śmiech jest jednym z tych, na które lubię patrzeć. Jest szczery i piękny. Piękny, bo szczery. Daje poczucie ulgi. Daje chwilę zapomnienia. Daje namiastkę szczęścia.
- Chyba musimy iść.
- Tak, chyba musimy.
Wstaję i podaję mu dłoń. Ściska ją z serdecznością. To jest taki uścisk, którego doświadcza się bardzo rzadko. Uścisk emocjonalny. Uścisk przyjaźni.
- Dziękuję.
- Ja też.
Przed drzwiami jeszcze raz się zatrzymuje.
- Ale pamiętaj, jak ktoś się dowie, to…
Śmieję się z jego uniesionego palca i żartobliwej groźby w oczach. Wychodzimy z pokoju. Na korytarzu żegnamy się i rozchodzimy – on do pracy, ja do stołówki.
Za zakrętem ból wraca.
Śmieję się. Patrzy na mnie z powagą. Unoszę ręce.
- Przecież nic nie widziałem.
- No i tak ma być.
Śmiejemy się obaj. Jego śmiech jest jednym z tych, na które lubię patrzeć. Jest szczery i piękny. Piękny, bo szczery. Daje poczucie ulgi. Daje chwilę zapomnienia. Daje namiastkę szczęścia.
- Chyba musimy iść.
- Tak, chyba musimy.
Wstaję i podaję mu dłoń. Ściska ją z serdecznością. To jest taki uścisk, którego doświadcza się bardzo rzadko. Uścisk emocjonalny. Uścisk przyjaźni.
- Dziękuję.
- Ja też.
Przed drzwiami jeszcze raz się zatrzymuje.
- Ale pamiętaj, jak ktoś się dowie, to…
Śmieję się z jego uniesionego palca i żartobliwej groźby w oczach. Wychodzimy z pokoju. Na korytarzu żegnamy się i rozchodzimy – on do pracy, ja do stołówki.
Za zakrętem ból wraca.
Rano przyszedł Phil. Chciał rozmawiać. Opowiedziałem mu wszystko. Całą naszą historię. Moją i jej. Potrzebowałem tego, chciałem się tym z kimś podzielić. Chciałem, by kto wziął odrobinę mojego bólu. Sam nie wiem dlaczego, ale zaufałem mu.
To była pierwsza dobra decyzja od wielu lat.
Są miejsca, z których się nie wraca.
Są szkody, których się nie naprawi.
- Panie Hernandez...
Odwracam głowę i widzę niewysoką, szczupłą blondynkę. Ma na sobie kitel, a jej niebieskie oczy patrzą na mnie jakoś dziwnie. Odczytuję imię na plakietce. Allison.
- Ktoś chce się z panem spotkać.
Idziemy długo. Prowadzi mnie niezliczoną ilością korytarzy, a każdy z nich zdaje się nie mieć końca.
- Proszę tutaj.
Wprowadza mnie do małego pokoiku. Pomieszczenie jest puste i równie nijakie, co reszta budynku. Po lewej stronie stoi starszy mężczyzna. Allison podchodzi i coś z nim ustala. Nerwowo drapię się w kark. Mam większą pustkę w głowie, niż kiedykolwiek. Nie
mam pojęcia, kto mógł do mnie przyjść. Nie znam nikogo, kogo obchodziłoby to,
co się ze mną dzieje. Już nie. Zaciskam dłonie w pięści, czuję jak krew odpływa
mi z twarzy. Zaczynam się trząść. Dziewczyna wraca. Kieruje mnie do kolejnego pokoju. Zanim otworzy drzwi pytam.
- Przepraszam Allison, kto przyszedł?
Uśmiecha się serdecznie.
- Ktoś, na kogo podobno pan czeka. Możesz wejść.
- Wchodzisz ze mną?
- Nie, poczekam tutaj. Jakby coś było nie tak, jesteśmy za ścianą z Jacobo.
Wskazuje
na mężczyznę. Kiwam głową na znak, że rozumiem, po czym delikatnie naciskam
klamkę. Drzwi same się otwierają. W pomieszczeniu panuje półmrok. Widzę stół i
dwa krzesła. Jedno jest zajęte… Zamieram. Zamieram. Zamieram.
- Witaj Diego.
Odpowiadam ciszą. Mam wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Nie czuję jak oddycham, nie czuję jak krew tętni w żyłach, nie czuję, jak moje serce bije. Zupełnie jakbym był w jakiejś równoległej rzeczywistości, w której nie ma nic. Poza nią.
Tak po prostu wstaje i podchodzi do mnie. I stoi. Jest dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem. Włosy ma krótsze i starannie uczesane. Kilka kosmyków wije się wokół jej okrągłej twarzy, ślicznej twarzy. Ma parę piegów na nosie, ledwo zauważalnych. Dostrzegam nieduże rozcięcie w kąciku karminowych ust. Domyślam się, o co chodzi. Ma na sobie czarne legginsy, wynoszone martensy i długą bluzę. Tą samą, którą wtedy miała. Tą samą, którą dostała ode mnie kilka lat temu.
- Witaj Diego.
Odpowiadam ciszą. Mam wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Nie czuję jak oddycham, nie czuję jak krew tętni w żyłach, nie czuję, jak moje serce bije. Zupełnie jakbym był w jakiejś równoległej rzeczywistości, w której nie ma nic. Poza nią.
Tak po prostu wstaje i podchodzi do mnie. I stoi. Jest dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem. Włosy ma krótsze i starannie uczesane. Kilka kosmyków wije się wokół jej okrągłej twarzy, ślicznej twarzy. Ma parę piegów na nosie, ledwo zauważalnych. Dostrzegam nieduże rozcięcie w kąciku karminowych ust. Domyślam się, o co chodzi. Ma na sobie czarne legginsy, wynoszone martensy i długą bluzę. Tą samą, którą wtedy miała. Tą samą, którą dostała ode mnie kilka lat temu.
- Na... Natalia?
W
głowie myśli plączą się i kleją. Muskam jej policzek i patrzę w te same tęczówki. Kolana
mi miękną, a oddech się urywa. Tętno podskakuje. Wstrzymuję
oddech. Wypatruję jej, ale widzę tylko pustą fasadę oczu. Nie ma jej tam. Znowu
brała.
Powieki mnie pieką i wargi mnie pieką. Ręce drżą.
- Co brałaś?
Jej uśmiech znika, oczy pozostają puste, ale nagle bledną.
- Co?
Pyta. Jest zdezorientowana, niezręczność wisi w powietrzu. Napiera na nas z każdej strony, pęta ręce. Głos jej drży.
- Co brałaś?
- Nic, Diego.
- Nie kłam.
Podchodzi i chce dotknąć mojej twarzy, ale przetrzymuję ją za nadgarstki. Jest smutna, a jej warga drży w jakimś dziwnym, obłąkańczym nawyku.
- Nie kłamię.
Mówi prawie szeptem, szept rozrzedza niezręczność.
- Naty, co brałaś?
- Tak długo się nie widzieliśmy, a ciebie obchodzi tylko to, co brałam?
Widzę jak wyraz jej twarzy się zmienia. Blednie. Źrenice ma rozszerzone. Wyrywa mi się.
- Nic nie brałam. Mówię prawdę.
- Co brałaś?
Jej uśmiech znika, oczy pozostają puste, ale nagle bledną.
- Co?
Pyta. Jest zdezorientowana, niezręczność wisi w powietrzu. Napiera na nas z każdej strony, pęta ręce. Głos jej drży.
- Co brałaś?
- Nic, Diego.
- Nie kłam.
Podchodzi i chce dotknąć mojej twarzy, ale przetrzymuję ją za nadgarstki. Jest smutna, a jej warga drży w jakimś dziwnym, obłąkańczym nawyku.
- Nie kłamię.
Mówi prawie szeptem, szept rozrzedza niezręczność.
- Naty, co brałaś?
- Tak długo się nie widzieliśmy, a ciebie obchodzi tylko to, co brałam?
Widzę jak wyraz jej twarzy się zmienia. Blednie. Źrenice ma rozszerzone. Wyrywa mi się.
- Nic nie brałam. Mówię prawdę.
- Nic?
- Nic.
- W takim razie wychodzę.
- Co?
- Słyszałaś.
- Diego, mówię prawdę.
Podchodzę, jesteśmy blisko. Nasze ciała się stykają, nasze oddechy się mieszają, nasze spojrzenia zlewają w jedno. Chcę jej wierzyć, ale nie potrafię.
- Przecież sama w to nie wierzysz.
- Widocznie dwa lata to zbyt długo, by zrozumieć i naprawić niektóre sprawy.
- Martwię się.
- Nie masz powodów. Spójrz na mnie, no spójrz.
Z trudem spoglądam. Bierze moją twarz w dłonie.
- Nic nie brałam.
Wypluwa każdą sylabę z dokładnością. Patrzę jej w oczy. Widzę zmarszczone brwi i łzy, ale nie ją. Jej tam nie ma.
- O co chodzi?
Pytam, jakbym rozmawiał z zupełnie obcą osobą.
- O nic. Diego, ja tylko...
Miesza się, gubi. Próbuję pomóc, zrozumieć, ale nie mogę, bo nie wiem co się dzieje.
- Chciałam czegoś spróbować.
- Co? Nie chcę, byś próbowała.
- To nie to, co myślisz.
- Nie chcę, byś próbowała.
- Wiem, tylko... Pozwól mi...
- Nie chcę, byś...
Całuje mnie. Całuje mnie delikatnie i niepewnie. Całuje mnie czule.
Jej wargi są ciepłe i miękkie. Smak karmelu rozpływa się w ustach, jakbym napił się szczęścia. Jestem nim pijany. Oddaję pocałunek. boję się, że zaraz zniknie, a ja zostanę sam. Nie chcę zostać sam. Mam cholernie dosyć samotności. Jestem tym zmęczony. Całujemy się pewniej i przez chwilę, kilka sekund, jestem w moim osobistym niebie.
Wszystko wokół znika, jesteśmy tylko my. Jesteśmy szczęśliwi.
Allison wchodzi i zamiera w nagłym geście zdumienia. Odrywamy się od siebie. Nie chcę tego, ale to robię. Patrzymy to na nią, to na siebie. Prycha nerwowo, a na jej twarzy widzę cień rozbawienia.
- Nie chciałam przeszkadzać...
- Właśnie wychodziłam.
Mówi, przypatruję się jej twarzy. Ma drobne cienie pod oczami, ale i tak jest piękna. Wtula się we mnie, przytulam ją. Wdycham zapach jej włosów. Jest jak dawniej.
- Zadzwonię.
- Będę czekał.
Delikatnie muska wargami mój policzek i wychodzi. Uśmiecham się. Uśmiecham się prawdziwym, szczerym uśmiechem. Allison żegna się z nią, po czym spogląda na mnie rozpromieniona.
- Możemy iść?
- Możemy.
I znów idziemy miliardem korytarzy, mijamy miliardy drzwi i miliardy krzeseł. Stajemy przed moim pokojem.
- Dziękuję.
Mówię. Uśmiecha się.
- Taka moja praca.
Mruga do mnie i odchodzi. Wchodzę do pokoju.
To mój ostatni wpis w dzienniku. Już go nie potrzebuję. Słowa w nim zapisane są bardzo cenne, dlatego je zachowam. Zachowam w pamięci, ale nie zachowam dziennika.
Spłonie. Spłonie tak, jak moje poprzednie życie. Jak błędy, które popełniłem, zło, które wyrządziłem i cierpienie, którego doświadczyłem.
Moja przeszłość nie zniknie. Nie mogę sprawić, by zniknęła. Mogę jedynie wierzyć, że z czasem zblednie. Pozostanie tylko echem minionych dni, które straci na znaczeniu.
Zdjęcie też spalę. Przed nami całe mnóstwo nowych zdjęć. Będziemy je robić tworząc piękne wspomnienia.
Nie zawsze będzie kolorowo, ale nie będzie też źle.
Nigdy już nie będzie źle. Bo będziemy razem.
A do wyjścia zostało mi już tylko kilka dni...
"- Więc nie pójdę.
- Nigdy?
- Nigdy."
Są różne szkoły, ale jedna z nich mówi, że nigdy nie jest za późno.
Mnie się podoba ta szkoła. Co mówi, że nigdy nie jest za późno.
***
^Joseph Conrad
^John Green "Gwiazd naszych wina"
^John Green "Gwiazd naszych wina"
^Cornelia Funke
^Jan Izydor Sztaudynger
^John Lennon
^autor nieznany
^Sarah Kane
^James Frey "Milion małych kawałków"
^Edward Stachura
^John Green "Gwiazd naszych wina"
^Cornelia Funke
^Jan Izydor Sztaudynger
^John Lennon
^autor nieznany
^Sarah Kane
^James Frey "Milion małych kawałków"
^Edward Stachura
Witam Was moje misie najdroższe!!! :*
Proszę, oto jest - zakończenie trylogii. W końcu coś udostępniłam, cieszmy się!
Na początku przeproszę za tak długą nieobecność. W zasadzie byłam obecna, codziennie zaglądałam na bloga. Komentowałam, ale nie dodawałam nic. Wiecie jak z tą weną... -.-
Teraz największe przeprosiny należą się Edytce - wybacz Słońce, że dedykuję Ci coś takiego! Wszystkich was przepraszam za jakość, słabiutko... :(
Chciałam zupełnie inaczej to zakończyć. Mieli zostać przyjaciółmi, blablabla... Nie pierwszą, nie ostatnią rzecz w życiu zepsułam. :(
Cóż... To do następnego!
Ana Julia :)
PS.: Wszelkie powtórzenia zamierzone :)
PS.: Wszelkie powtórzenia zamierzone :)