Uwinęła się stosunkowo szybko uciekając jak najdalej od piekła, którym od dziś była sala śpiewu. Wyszła przed szkołę starając się zapomnieć o głupiej lekcji. Miała o wiele ważniejsze sprawy i to one powinny zaprzątać jej umysł. Tak twierdziła. Usiadła w ulubionym miejscu pod drzewem.
Cień dawał ukojenie w ciepłe dni, a w takie jak ten chronił przed deszczem. W Argentynie bardzo rzadko padało, tymczasem od jakiegoś tygodnia, może dłużej, nikt nie widział słońca.
I dobrze.
Uśmiechnęła się pod nosem. Nienawidziła słońca. O wiele bardziej wolała moknąć. Zaczęła miętolić ździebełko trawy nieświadomie obserwując wejście szkoły. Wszyscy głupio patrzyli na zewnątrz.
Liczyli krople deszczu?
Pierwsza wyszła Violetta, jednak już po chwili zaczęła głośno krzyczeć. Coś tam, o makijażu. Leon szybko pozbył się swojej kurtki oddając ją rozwydrzonej lafiryndzie, która w tym momencie skakała z kąta w kąt wrzeszcząc wniebogłosy. Ku własnej głupocie zamiast ją założyć zakryła tylko twarz, by chronić resztę tuszu wciąż trzymającego się rzęs. Tymczasem chłopak stał z posępną miną oglądając poczynania swojej ukochanej, która obecnie z wielkim uśmiechem obcałowywała jego policzek. Jego włosy przypominały teraz gałązki bluszczu. Objął Castillo w talii i w ułamku sekundy zniknęli gdzieś w parku.
Idiotka.
Następna wyszła Camila, która w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki nie miała dwóch ton makijażu. Może właśnie dlatego zamiast głośno wrzeszczeć uśmiechnęła się do podbiegającej właśnie Fran i razem, ramię w ramię, poszły gdzieś, sądząc po kierunku, do pobliskiego baru. Resto czy jakoś tam.
Kolejna w oczy rzucała się Ludmiła, bezczelnie idąca w kierunku Natalii tarkocząc coś o deszczu i szmince. Jej "ochronę" stanowił Andres, który jak cień podążał krok w krok za blondynką trzymając nad jej głową ogromny parasol, pod którym sam miał zakaz stać. Wyglądał na niezbyt zadowolonego zwłaszcza, że co chwila obrywał z warkocza Ferro.
- Rozumiesz co do ciebie mówię? - spytała wymachując rękami w charakterystycznych dla siebie gestach. Zmarszczyła czoło wyraźnie zdenerwowana.
- Daj mi spokój - usłyszawszy odpowiedź otworzyła szeroko usta i po paru oszczerstwach w stronę Hiszpanki odeszła gdzieś, chyba z powrotem do Studia, ciągnąc za sobą biednego chłopaka potykającego się o własne nogi.
"Ludmiła odchodzi"
No i w końcu wyszli chłopacy. Broduey spojrzał w niebo, jakby dziękując za deszcz, po czym kontynuował zawziętą dyskusję z Napo. Obok nich szedł Braco spoglądając co jakiś czas na Maxiego.
Zobaczył ją.
Stanął na schodach z miną, jakby właśnie zobaczył ducha. W jego oczach kryła się taka niechęć, że aż zatruwała powietrze. A tam dalej, za tą niechęcią, taka jakby... tęsknota? Patrzył na nią próbując odczytać jej myśli. Bezskutecznie. Szybko odwróciła wzrok uniemożliwiając mu wyczytanie czegokolwiek z bezkresnej otchłani brązu. W zasadzie niepotrzebnie, bo i tak już dawno odgrodziła się ogromnym murem zamykając swoje oczy na świat. Sprawiła, że stały się puste, bez wyrazu.
Stał jeszcze chwilę, moknął. Następnie, słysząc głośne nawoływania kolegów, otrząsnął się z transu podbiegając do roześmianej grupki. Jeszcze tylko raz spojrzał na nią kantem oka.
Poczuła smutek, dziwny żal. Bo kochała? Bo tęskniła?
- Zaczekajcie na mnie! - ponownie spojrzała w stronę szkoły, z której właśnie wybiegał Federico potykając się kilka razy na schodach. W pośpiechu zakładał fioletową bluzę chroniąc swoją misternie ułożoną grzywę.
Ten jego uśmiech wyrył się w pamięci Natalii raniąc każdego dnia.
Kochanie powiedz mi, czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?
Oni patrzą lecz nie widzą,
z Twojej radości szydzą,
przychodzą kiedy są w potrzebie.
Kolejna lekcja, ta z Gregorio, zapowiadała się całkiem miło. No, gdyby nie Gregorio. Jak widać znowu pokłócił się o coś z Pablo powtarzając w kółko jaki to on zły i okrutny. Był jeszcze w tym swoim szatańskim humorze, przez co dwa razy bardziej wyżywał się na uczniach.
Próbowała tańczyć, jak najlepiej umie. I nic. I tak wrzeszczał, oczerniał, może nawet zasmucał. Bo choć inni przyzwyczaili się do specyficznego nauczyciela, ją zawsze raniły nawet najmniejsze obelgi z jego ust. Z ust kogokolwiek.
Oczywiście stanął na drugim końcu sali. Nie patrzyła na niego, ale co jakiś czas czuła jego wzrok na sobie. Czyżby przełamywał niechęć?
Co w zasadzie czuła? Niczego nie była pewna, sama nie wiedziała. Bo kochała chłopaka z Internetu, nienawidziła Maxiego. Tylko, że Maxi był tym chłopakiem.
Jak nazwać stan między miłością a nienawiścią?
- Pary - wrzasnął, dobierając kolejno Tomasa, którego imię wymówił z takim obrzydzeniem, jakby chłopak nie wiadomo co zrobił, z Violettą, co oczywiście zostało przypieczętowane groźną miną Leona. Verdas miał tańczyć z Francescą, a Marco z Ludmiłą. Mina chłopaka mówiła sama za siebie, nie mówiąc o Ferro - Natalia, Maxi, do roboty!
Usłyszała swoje imię. I jego. Mieli razem tańczyć. Tylko jak, skoro nie mogli na siebie patrzeć? Poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła, serce przyspieszyło. O dziwo Ponte nie robił nic, nie błagał o zmianę partnerki, jak robiłby to jeszcze kilka dni temu. Po prostu stał z kamienną twarzą obok niej czekając na swoją kolej.
Pierwsza oczywiście Violetta, panna idealna. Tańczyła z Tomasem, który niemalże pożerał ją wzrokiem. A Leon? Mogłoby się wydawać, że zaraz wyskoczy z własnej skóry, a po Hereidzie zostanie tylko mokra plama. Ludmiła oczywiście musiała wepchnąć się przed Francescę pieprząc coś o wywyższaniu Castillo. Oczywiście taniec przerwała chyba sto razy, dokładnie dwadzieścia trzy, tłumacząc, że Marco "nie dorasta jej do pięt" i że "nie może pracować w takich warunkach".W końcu obrażona usiadła gdzieś na końcu sali śliniąc się do Tomasa. Francesca z Leonem wypadli chyba najlepiej. Nie pomylili się ani razu, a co ważniejsze, nikt nie chciał nikogo zabić.
I niestety, nadeszła ich kolej.
Stanęła na środku czując, że zaraz zemdleje. Przełknęła ślinę. Wszyscy patrzyli na nią z pewnego rodzaju obawą, no może nie Ludmiła. Martwili się? Poczuła na karku jego ciepły oddech, drżące dłonie na swojej talii. Też się bał. Zamknęła oczy. Muzyka przerwała niespokojną ciszę.
Zaczęli spokojnie, może trochę sztywno, bojąc się tej chwili, bojąc się siebie. Strach, zdenerwowanie... Wszystko mieszało się w ich głowach, czuli krew pulsującą w żyłach. Nie tylko własnych, ale i swoich nawzajem. Ich oddechy zrównały się ze sobą. Ich dusze złączyły się w jedno. Wyleciały, gdzieś do góry, wirowały nad ich głowami.
Dwa ciała, dwa serca, dwie dusze.
Jeden taniec.
Obalili wszystkie mury, ich ruchy stały się płynniejsze. Już się nie bali. Każdy z nich, indywidualność, teraz byli jednym. Uczucia brały górę. Oddawali się namiętności, taniec zmysłów. Dwie osoby, skrzywdzone, samotne, nieszczęśliwe. Wciąż walczące o swoje życie, swoje potrzeby. Teraz się zjednoczyli, stali się silniejsi. Dzięki wspólnej pasji.
Muzyka stopniowo cichła, taniec zbliżał się ku końcowi. Nie chcieli tego, choć próbowali udawać obojętność. Ostatnie uniesienie.
Chwila, sekundy.
Koniec.
Dusze dryfujące nad nimi ponownie się rozłączyły, wróciły do swoich ciał. Serca biły we własnych rytmach, oddechy były przyspieszone, ale inne. Stali blisko, przytuleni. Czuli swoje ciepło. Otworzyli oczy ponownie stając na ziemi.
I ostatnim co pamiętała były czekoladowe tęczówki.
Oklaski stały się niewyraźne, ucichły.
Zapach zniknął.
Ciemność.
Zemdlała.
Pamiętaj o tym, że nadzieja karmi a nie tuczy,
Do szczęścia otwarte drzwi, nie szukaj kluczy.
Twój Anioł chce Twą wiarę obudzić...
***
Jak widzicie, wena nie jest łaskawa.
Cóż, mamy kolejny rozdział, jeszcze bardziej beznadziejny.
Wiem, że całkiem szybko mi poszedł i nawet się z tego cieszę, ale jest za to gorszej jakości. Wybaczcie!
Może wydawać się krótszy, aczkolwiek jest tak jakby "gęściej" pisany. I tak przepraszam!
Wybaczcie zmianę tytułu (ci co zaglądali w zakładkę 'Capitulos" wiedzą), ale zmieniłam go dosłownie kilka sekund temu. Po prostu nie pasował mi do tekstu.
Piosenka to oczywiście "Cisza" Kamila Bednarka. Niezbyt pasuje, ale cóż...
No, to chyba na tyle.
Do następnego!
Ana Julia
PS.: Słoneczka, czekam na was :* I zawsze będę czekać :*